.


sobota, 24 grudnia 2016

A new life - część 5.

Kochani, Kochane!

Magicznych Świąt Bożego Narodzenia Wam wszystkim życzę. Spędzenia ich w gronie najbliższych Wam osób. Cieszcie się sobą nawzajem, swoją obecnością, bo to jest największy dar jaki drugi człowiek może nam ofiarować. Tylko miłych chwil w tym wspaniałym czasie Wam życzę.


A tymczasem zapraszam na 5-tą część A new life.

Pozdrawiam, Kasiek :) !


***








„Odwagi czas - podnoszę się,
siła tkwi we mnie, nie poddam się!”



Wysoki, na oko 30-letni szatyn o atletycznej budowie ciała krzątał się po kuchni w mieszkaniu przy ulicy Sarmackiej. Wielkie siatki wypakowane po brzegi zakupami stały na stole. A on właśnie nalewał wodę z kranu do niewielkiego garnka. Postawił go na kuchence, po czym przekręcił jeden z kurków i pod garnkiem odpalił gaz. Sięgnął do jednej z wiszących szafek, wyjął z niej opakowanie soli i przy pomocy łyżki wsypał trochę do wody. Przykrył garnek pokrywką, odwrócił się i oparł plecami o blat kuchenny. Jego wzrok zatrzymał się na torbach leżących na stole. Wtedy z dala zauważył coś, co zdecydowanie bardziej przykuło jego spojrzenie. Na stoliku w salonie stała ramka ze zdjęciem. Niewiele myśląc ruszył w tamtą stronę. Wziął ramkę do ręki i rozsiadł się na kanapie. Delikatnie, palcami musnął szybkę, za którą włożone było zdjęcie. Promienny uśmiech już malował się na jego twarzy. Trudno mu się dziwić. Ze zdjęcia patrzyła na niego uśmiechnięta trójka ludzi; dwoje dorosłych i dziecko. Jego żona, jego pierworodny syn i on sam. Czyli cała ich trójka. Tacy uśmiechnięci, tacy szczęśliwi. Siedzieli na schodach prowadzących na antresolę. Marcin najwyżej, Kasia o jeden schodek niżej, a mały Szymek jeszcze niżej. Szczęście, harmonia, miłość – to wszystko wręcz biło od tego zdjęcia. Po kilku minutach intensywnego wpatrywania się w fotografię Marcin jakby się ocknął i spojrzał na zegar wiszący w kuchni.

- No, pora chyba się wziąć do roboty. Mieszkanie samo się nie posprząta, a uroczysta kolacja sama się przecież nie zrobi, nie? – spytał nadal wpatrując się w zdjęcie.

Ostatni raz uśmiechnął się w jego stronę, po czym odłożył ramkę na jej miejsce, czyli na regał, i ruszył w stronę kuchni. Woda w garnku już się gotowała. Wyjął z jednej z reklamówek makaron, otworzył go i wrzucił do wrzątku.
Zapiekanka z kurczakiem i szpinakiem – Kasia na pewno będzie pod wrażeniem. Przecież tak ją uwielbia. Gorący posiłek w ten paskudnie zimny, sobotni wieczór; ostatni sobotni, przed-świąteczny wieczór; po długiej podróży z Grabiny, do której pojechała z Szymkiem już z samego rana.

„Na pewno będzie pod wrażeniem Moja Królewna” – pomyślał.

Spojrzał na stół, na którym nadal stały siatki. Jednak jego wzrok zatrzymał się na leżących obok reklamówek kwiatkach. Piękny, duży bukiet z kolorowych kwiatów, czyli trochę wiosny w połowie grudnia. Wziął bukiet w ręce i zanurzył w nim swój nos. Uśmiechnął się szeroko. Znalazł wazon, napełnił go wodą z kranu, po czym wstawił do niego kwiaty. Następnie wziął się za rozpakowywanie zakupów.



„Odwagi czas - zadzwonić chcę,
lecz sam już nie wiem, czy zbywasz mnie;
kolejny raz słuchawki trzask,
nie odpowiadasz - nie ma już nas.”



Młody ojciec stał z donośnie płaczącym chłopcem na rękach i wpatrywał się w drzwi, przez które na początku wyszła Iza, a chwilę później, po ostrej wymianie zdań, Kasia.

Tak. To ten dzień, kiedy Kasia miała wyjść ze szpitala.
Kiedy miał po nią jechać z Szymkiem.
Kiedy nie spał całą noc.
Kiedy od samego rana wziął się za sprzątanie całego mieszkania.
A później kiedy Iza przyszła z niezapowiedzianą wizytą.
Kiedy Kasia wróciła ze szpitala sama, bo dostała wcześniej wypis.
Kiedy obie Panie się spotkały, a te spotkanie, delikatnie mówiąc, nie należało do najprzyjemniejszych.

Przecież mieli z Szymkiem jechać po nią do tego szpitala.
Tak się postarał, żeby wszystko było idealnie wysprzątane przed jej powrotem. Żeby nie musiała się niepotrzebnie denerwować na niego. Wszystko miało być dobrze. Mieli odpocząć w gronie rodzinnym. Odpocząć od tego wszystkiego, powoli zapominać o tym, co ich ostatnio spotkało…

Dopiero po chwili do jego uszu dotarł płacz jego syna. Musnął dziecko w czoło, po czym zaczął chodzić po pokoju, rytmicznie kołysząc chłopca w swoich ramionach. Cicho szeptał mu coś do ucha, co chwilę całował jego mokre od łez policzki. Po dłuższej chwili mały człowiek się uspokoił i usnął w silnych ramionach swojego ojca. Marcin zaniósł go do pokoju dziecięcego i delikatnie, tak żeby się nie obudził, położył go w jego małym łóżeczku. Przed wyjściem z pokoju jeszcze tylko upewnił się, że syn śpi, po czym zamknął za sobą drzwi. Usiadł na kanapie i rękoma przeczesał swoje włosy. Głośno westchnął. Położył się i przymknął powieki. Odpocznie chociaż chwilę.



„To dla Ciebie... To bez Ciebie…
To dla Ciebie każdy oddaję swój dzień
!

To bez Ciebie nie ma już mnie!”



Jakiś głośny dźwięk dotarł do jego uszu, od razu się przebudził. Przetarł zaspane oczy ręką, po czym spojrzał przed siebie.
Kasia właśnie wyszła z sypialni.
Usiadł i popatrzył w jej stronę. Zauważyła go kątem oka. Torbę, którą trzymała w ręku położyła na podłodze.

- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić – powiedziała cicho, unikając z nim kontaktu wzrokowego.
- Co ty właściwie robisz? – wskazał głową torbę, leżącą tuż obok jej stóp.
- Jedziemy z Szymkiem do Grabiny.
- Słucham?! – spytał z niedowierzaniem.
- Na kilka dni, może tydzień. Tak postanowiłam – jej wzrok wędrował po całym mieszkaniu.
- Tak postanowiłaś? – zmarszczył brwi.
- Tak. Tak będzie najlepiej – powiedziała pewnie.
- Dla kogo?
- Dla nas wszystkich.
- Nie Kaśka.

W końcu na niego spojrzała. Wstał z kanapy i podszedł do niej. Schylił się i wziął do ręki jej torbę.

- Marcin… - wyciągnęła rękę po walizkę.

Ich spojrzenia w końcu się spotkały.

- Nie Kaśka.

Zaniósł torbę do sypialni, a sam chwilę później znów stał przed swoją żoną.

- Marcin…

Już chciała ruszyć w stronę sypialni, kiedy złapał ją za rękę. Przełknęła ślinę i spojrzała prosto w jego oczy.

- Koniec uciekania, rozumiesz? Koniec.

Ruszył w stronę kanapy, i cały czas trzymając jej rękę, pociągnął ją za sobą. Usiedli obok siebie.

- Za dużo tego wszystkiego ostatnio, za dużo – zaczął. – Za dużo uciekania, za dużo niedomówień, za dużo niepotrzebnie wypowiedzianych słów w emocjach. Za dużo. My przez to wszystko straciliśmy dziecko, Kasia – starł samotną łzę, która właśnie spłynęła mu po policzku. – To już zaszło za daleko. Za bardzo ciebie i Szymka kocham, żeby teraz czy w ogóle stracić was, rozumiesz? Najbardziej na świecie was kocham i najbardziej na świecie mi na was zależy.
- Marcin…
- Nie przerywaj mi, okej? Ostatnio dużo czasu miałem na myślenie i uwierz mi, ja wiem, co mówię. Najwyższa pora na kilka słów prawdy… - zrobił przerwę i wziął głęboki wdech. – Przepraszam – spojrzał prosto w jej oczy. – Za wszystko cię przepraszam. Zaczynając od tej nieszczęsnej rozmowy w dniu mojego powrotu. Rozmowy – ironicznie zaśmiał się pod nosem. – Tego nawet rozmową przecież nie można nazwać – oparł się łokciami na udach. – Ja wtedy powiedziałem coś – zacisnął mocno prawą pięść – czego żałuję w każdej minucie od tamtego dnia, rozumiesz – spojrzał na nią, jednak po krótkiej chwili uciekł gdzieś wzrokiem – w każdej minucie. I pewnie do końca życia będę tego żałował… Ja nie jestem ojcem dziecka Izy. Ja nie mógłbym, ja nigdy, rozumiesz, nigdy bym cię nie zdradził. Wierzysz mi? – spojrzał na żonę z nadzieją.
- Wierzę – odpowiedziała przez ściśnięte gardło.

W tej chwili ich spojrzenia się spotkały, co wywołało na obu twarzach delikatne, nawet bardzo, ale mimo wszystko tak, to były uśmiechy. Ciszę przerwał dźwięk, który zaczął się wydobywać  z telefonu komórkowego, który leżał przed nimi na stoliku. Oboje w tej samej chwili spojrzeli na urządzenie.
IZA – widniało na wyświetlaczu.

- Odbierz, może to coś ważnego – Kasia odsunęła się od Marcina, przesuwając się na sam koniec kanapy. – No odbierz– powtórzyła, kiedy mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu.

Wziął telefon do ręki i na jego wyświetlaczu palcem przeciągnął czerwoną słuchawkę.

- Nic nie jest ważniejsze od naszej rozmowy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i odłożył telefon na wcześniej zajmowanym przez niego miejscu.

Po chwili z telefonu powtórnie zaczęły się wydobywać dźwięki, świadczące o połączeniu przychodzącym. Znowu IZA.

- No odbierz – Chodakowska powtórzyła wcześniejszą reakcję.
- Nie, ty odbierz – podał żonie dzwoniące urządzenie.
- Przecież to twój telefon i to do ciebie dzwoni Iza – powiedziała z naciskiem na ostatnie wypowiedziane przez siebie słowo.
- Ale ja nie mam i nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic, zresztą żoną moją jesteś.

Włożył jej w ręce cały czas dzwoniący telefon, po czym wstał ze swojego miejsca, pocałował zdezorientowaną kobietę w czoło i powiedział:

- Idę do toalety.

Po chwili jedne z drzwi się za nim zamknęły.
Kasia popatrzyła na telefon w swoich rękach. Wzięła głęboki wdech i nacisnęła zieloną słuchawkę.

- Marcin nie może w tej chwili rozmawiać – powiedziała jednym tchem do słuchawki.
- W sumie to dobrze się składa, bo już dawno chciałam z tobą porozmawiać.
- Ze mną? – spytała zaskoczona.
- Tak. Chciałam cię Kasiu przeprosić. Te nasze ostatnie spotkanie… Delikatnie mówiąc nie należało do najprzyjemniejszych.
- Chyba nie rozumiem…
- Ja wcale nie chciałam powiedzieć tego, co powiedziałam. Marcin wcale nie jest ojcem mojego dziecka.
- Wiem.
- Wiem, że wiesz. Przecież dobrze dałaś mi wtedy do zrozumienia, że mi nie uwierzyłaś… - Iza zamilkła na chwilę, po czym wzięła w miarę cicho głęboki wdech i kontynuowała. – No i bardzo dobrze, że ty mi wtedy nie uwierzyłaś, Kasiu. Zamotałam się i pogubiłam w tym, co ci naprawdę chciałam wtedy powiedzieć. Bo ja miałam tylko powiedzieć, że chciałabym żeby moje dziecko miało takiego ojca jak Marcin, bo Marcin jest wspaniałym ojcem i cudownym człowiekiem, i jestem mu niezmiernie wdzięczna, że mi tak pomaga i nigdy w życiu mu się za to nie odpłacę. No ale niestety moje dziecko takiego ojca nie ma i nigdy nie będzie miało. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz, przecież też byłaś w ciąży... – w słuchawce nastąpiła dłuższa chwila ciszy. – Boże, przepraszam. Kasiu, naprawdę przepraszam, nie powinnam była. Tak bardzo mi przykro z powodu twojego poronienia. Ja tylko mam nadzieję, że to wtedy nie moją wizytą się tak zdenerwowałaś i że…
- Nie Iza, to nie twoja wina – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Coś jeszcze?
- Ja tylko chciałam cię przeprosić, że musiałaś być świadkiem wybuchu tej mojej burzy hormonów. Bardzo cię przepraszam, ale ta ciąża mnie czasami przerasta. Ciąża i to, że zostałam sama z dzieckiem.
- Iza, czego ty w zasadzie ode mnie oczekujesz? Zrozumienia, współczucia?
- Po prostu chciałam przeprosić.
- Jasne.

W tej chwili drzwi od łazienki się otworzyły, a z pomieszczenia wyszedł Marcin. Przystanął w miejscu i popatrzył na Kasię. „Już?” – spytał, tylko ruszając ustami.

- Iza, muszę kończyć, Szymek się obudził.
- Jasne, jasne. Zajmij się Małym.
- Cześć.
- Kasiu, ja tylko mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Cześć.

Chodakowska odłożyła telefon od ucha i położyła go na stoliku.

- Co chciała Iza? – Marcin usiadł obok żony.
- W sumie to nic szczególnego… - powiedziała jakby zamyślona.
- Ale trochę rozmawiałyście przecież.
- No tak.
- To może się zaprzyjaźnicie?

Kasia wlepiła swój wzrok w Marcina.

- Na pewno nie – powiedziała stanowczo.
- Dobra – podniósł ręce w obronnym geście – nie nalegam.
- Jak ty chcesz jej pomagać to jej pomagaj, ale ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego, okej? I nie chcę, żeby tu przychodziła; pod moją nieobecność i wtedy, kiedy jestem też. W ogóle nie chcę jej widywać.
- Dobrze.
- A jeszcze mam prośbę co do waszych kontaktów; proszę cię, pomagaj jej z głową.
- Chyba nie rozumiem – podrapał się po karku.
- Po prostu w pomaganiu też trzeba mieć umiar – uśmiechnęła się do niego lekko.

„Tym bardziej, że ona coś kombinuje” – dopowiedziała sobie w głowie.

- Okej, okej – powiedział szybko. – To co, nigdzie nie jedziecie? – uśmiechnął się do niej czarująco.
- Nie, nie jedziemy – odpowiedziała mu z uśmiechem.



„Uśmiechu blask Twój wita mnie;
Ty wciąż tu jesteś - myliłem się.”



Rzeczywiście, wtedy Kasia z Szymkiem w ostateczności nigdzie nie pojechała, jednak dzisiaj, korzystając z ostatniej przedświątecznej soboty, młoda mama z synkiem wybrali się w odwiedziny do państwa Mostowiaków.

Chodakowski robił ostatnie poprawki na stole i tak po dosłownie kilku chwilach wszystko było już gotowe. Stół pięknie przyszykowany, wszystkie elementy stały idealnie na swoim miejscu. Zapiekanka już dochodziła w piekarniku. Nie pozostało nic innego jak tylko czekać na osobę, która z nim tę kolację zje. Spojrzał na zegarek, kilka minut po 18. Kasia dzwoniła do niego z informacją, że wyjeżdża z Grabiny niecałą godzinę temu, czyli miał jeszcze chwilę wolnego. Rozsiadł się na kanapie, wziął do ręki jakąś gazetę motoryzacyjną i zaczął przerzucać strony.

Kilkanaście minut później.
Drzwi do mieszkania się otworzyły i do środka weszła drobna brunetka z dzieckiem na rękach. Marcin od razu do nich podszedł.

- Cześć Kotek – musnął usta kobiety.
- Cześć Kochanie. Weźmiesz Małego?
- Już – przejął z rąk kobiety chłopca. – Cześć Smyku – potarł swoim nosem o nos małego człowieka.
- Matko jak zimno – Chodakowska zaczęła trzeć dłonie o siebie.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna – powiedział wysoki szatyn, usadawiając dziecko na kanapie, po czym zaczął rozpinać suwak jego kurtki zimowej.
- Co prawda jesteśmy z Szymkiem po obiedzie, ale jak masz do zaproponowania coś na ciepło to z przyjemnością – obdarzyła męża promiennym uśmiechem.
- Dla ciebie wszystko, Królewno.
- Super. Dobra, lecę do samochodu po resztę rzeczy.
- Może ja skoczę? – odwrócił się w jej stronę.

W tym samym czasie Szymek położył się na kanapie, spuścił z niej jedną nóżkę i chciał z niej schodzić.

- Zajmij się tym naszym małym rozrabiaką. Zaraz wracam – po tych słowach opuściła mieszkanie.

A Marcin złapał swoje dziecko i wziął je na ręce. Pocałował syna w policzek.

- Chodź, kolację zobaczymy w piekarniku.

Panowie ruszyli w stronę kuchni. Marcin dał Małemu chrupka, który leżał w miseczce na stole, po czym panowie ukucnęli przy piekarniku.

- No i gotowe – powiedział Chodakowski wyłączając urządzenie, w którym do tej pory piekła się zapiekanka. – No to teraz mi powiedz, jak tam było w Grabinie? – Marcin z synem na rękach wstał z kucek.

Mały człowiek jedzący właśnie chrupka uśmiechnął się do swojego ojca.

- Fajnie, co? – Marcin oddał uśmiech. – No jasne, że fajnie – musnął dziecko w czółko.
- Jestem już – Chodakowscy usłyszeli kobiecy głos dobiegający z przedpokoju, po czym do ich uszu dotarł dźwięk zamykających się drzwi. – Ale jestem zmęczona – powiedziała kobieta zdejmując płaszcz, następnie kozaki.
- A tu jeszcze tyle atrakcji przed nami – powiedział Marcin.
- Jakich atrakcji? – zaciekawiona kobieta weszła do kuchni. – Oo, jak ładnie – powiedziała kobieta patrząc na nakryty stół. – A co to za okazja? – skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej.
- Nie ma okazji – odpowiedział mężczyzna.

Chodakowska wytężyła wzrok na swojego męża. Ten patrząc na jej minę parsknął śmiechem i podszedł do niej.

- Brak okazji to chyba najlepsza okazja – zbliżył się do niej na nieznaczną odległość.
- Tak? – przygryzła wargi.
- Nie rób tak…
- Dlaczego? – ponowiła czynność.
- Dlatego.

Jednym zwinnym ruchem przyciągnął ją do siebie, po czym wpił w jej usta z niesamowitą żarliwością.

- Marcin, nie przy dziecku – powiedziała Kasia, muskając palcami brzuch synka, który cały czas był w objęciach ojca.
- Mówiłem, żebyś mnie nie prowokowała.
- Tak? – kobieta przygryzła dolną wargę.
- Chodź tu do mnie – ponownie przyciągnął ją do siebie i zaczął namiętnie całować.

W tym samym czasie Szymek zaczął bić brawa. Jego rodzice odsunęli się od siebie, spojrzeli na syna, potem na siebie i zaczęli się śmiać.

Pół godziny później.

- Było przepyszne – „zmęczona” kobieta oparła się o oparcie krzesła.
- Dokładka? – mężczyzna położył swoją dłoń na kobiecej dłoni, która leżała na stole.
- Coś ty. Nic więcej już w siebie nie wcisnę – wolną ręką zaczęła głaskać swój płaski brzuch.

Z męża przeniosła swój wzrok na syna, który siedział razem z rodzicami przy stole na wysokim krześle dziecięcym. Dziecko zaczęło ziewać.

- Szymuś, chyba idziemy spać, Kochanie, co?

Zmęczone oczy chłopca spojrzały na rodzicielkę.

- Ojj tak, idziemy spać – wstała z miejsca, podeszła do krzesła, na którym siedział jej syn, po czym wzięła go na ręce. – Za dużo wrażeń jak na jeden dzień dla ciebie, Skarbie – mały człowiek wtulił się w szyję swojej mamy.
- Może ja się nim zajmę? – Marcin wstał ze swojego miejsca i stanął przy swojej rodzinie.
- Nie – Kasia spojrzała na niego. – Raz dwa się uwinę z Małym – obdarzyła męża uśmiechem.
- Okej, to ja tu trochę ogarnę.
- Super.
- Dobranoc Młody, śpij dobrze – pocałował syna w czoło.

Młoda mama z dzieckiem na rękach po chwili zniknęła za jednymi z drzwi.
Jakiś czas później przez te same drzwi przeszedł Marcin. Gdy tylko wszedł do pokoju jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem kobiety, która siedziała na podłodze, tuż przy łóżeczku dziecięcym.

- Już? – spytał cicho.
- Tak, śpi jak suseł – ziewnęła. – Przepraszam.
- O nie, Królewno, Ty jeszcze nie idziesz spać – wyciągnął w jej kierunku dłoń.
- Nie? – spytała, kładąc rękę na wiszącej w powietrzu męskiej dłoni.

Marcin pomógł jej wstać z podłogi.

- Nie.

Jednym zwinnym ruchem wziął ją w swoje ramiona.

- Marcin! – zaczęła się śmiać.
- Ciszej, bo dziecko obudzisz.

Z Kasią na rękach opuścił pokój dziecięcy, po czym cicho zamknął drzwi.

- A ja mam poważne plany na dzisiejszy wieczór wobec pani – powiedział poważnym tonem, patrząc prosto w jej oczy, w których już tańczyły iskierki szczęścia.
- Tak proszę pana? – spytała intrygująco, przygryzając dolną wargę.
- Oo tak – wpił się w jej usta i ruszył w stronę sypialni.



„Za każdy dotyk,
każde Twe spojrzenie,
każdy uśmiech Twój
zrobię dziś dla Ciebie
 

pragnę wszystko, wszystko, czego pragniesz;
tylko tego, czego chcesz!”



- Maa… Maaa… Maaaarcin! – głośny kobiecy krzyk rozniósł się po sypialni.
- Kocham… Kocham Cię, Kaśka – powiedział, nie zaprzestając ani na moment rytmicznego poruszania się, góra - dół, na leżącej pod nim drobnej brunetce.
- A ja ciebie – odpowiedziała, próbując złapać oddech.

Mężczyzna spojrzał dokładniej na twarz ukochanej kobiety. Jej usta wykrzywione były w głębokim uśmiechu i dokładnie zdradzały jej zadowolenie, ekscytację, podniecenie. A w oczach iskrzyło się pożądanie. Chciała więcej i więcej. Cały czas. Uśmiechnął się szeroko. Pchnął mocniej. „Ajj!” – wykrzyczała w odpowiedzi. Jednak już w chwili wydawania przez nią dźwięku, jej usta wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Tego chciała. Tego właśnie teraz pragnęła. A on chciał ją zaspokoić. Ponowił mocniejszy ruch. Tak pięknie wiła się pod nim, prężyła. Ruszała się dokładnie w takim samym rytmie co on. Niesamowite. Ta synchronizacja ruchów. Harmonia. Jedność. Tak. Teraz byli jednym. Jednym, złączonym w akcie miłosnym, ciałem.

- Mocniej – wydyszała.

Przyspieszył.

- Mocniej.

Jeszcze bardziej podkręcił tempo.

- Mocniej! – krzyknęła. – Maaaaarcin!

Mocno zdyszany mężczyzna opadł na łóżko tuż obok kobiety. Próbował uspokoić oddech i zapanować nad szybkim biciem serca.

- Byłeś cudowny – powiedziała Kasia z promiennym uśmiechem na twarzy, przecierając pot z czoła swojego mężczyzny.

Uśmiech na twarzy Chodakowskiego zastąpiła satysfakcja i duma z samego siebie.

- Tak?
- Ehem.

Wpił się w jej rozchylone wargi.

- Tęskniłem – powiedział, patrząc prosto w jej rozszerzone źrenice i delikatnie głaszcząc jej rozgrzany policzek.
- Ja też.
- Tak bardzo cię przepraszam – położył się na plecach, głową opierając o jej ramię.
- Za co? – powiedziała z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
- Za ten ostatni czas. Za te wszystkie kłótnie, niedomówienia. Za wszystko cię przepraszam. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że mogłem się wcześniej ogarnąć i teraz może byśmy się zastanawiali nad tym, czy ta fasolka to chłopiec czy dziewczynka.

Zabolało. Poczuła takie mocne ukłucie w sercu. Zresztą czuła to za każdym razem, gdy tylko padła jakaś wzmianka o „tym”, albo jak widziała kobietę w ciąży. Bolało raz mniej, raz bardziej. Różnie. Ale wiedziała, że to zawsze będzie gdzieś w niej, że zawsze gdzieś tam będzie bolało i że, niestety, ale tego bólu nie pozbędzie się nigdy, że to już na zawsze w niej zostanie. W tej naprawdę trudnej sytuacji, bo dla kobiety utrata dziecka, nawet tego jeszcze nienarodzonego, to jest wielki cios i niesamowity ból, były 2 stałe, na które wiedziała, że może liczyć i to właśnie one trzymały ją przy życiu, napędzały do ciągłego działania, a w tym pierwszym okresie po poronieniu były jedynymi powodami, dla których w ogóle budziła się, wstawała z łóżka. Dla których żyła. Te 2 stałe to oczywiście Szymek, czyli jej niespełna roczny synek, no i oczywiście Marcin, czyli jej mąż, który był dla niej wielkim oparciem w tym trudnym, jak nie najtrudniejszym okresie w jej życiu. Dzięki niemu doszła do siebie i stanęła na nogi…

- I bylibyśmy szczęśliwi…
- Ale ja jestem szczęśliwa. A ty nie? – oparła się na łokciu i popatrzyła prosto w oczy szatyna.
- Jestem, ale…
- Marcin, nie ma żadnego ale. Rozumiesz? Nie ma. Jesteś ty, jestem ja, jest Szymek. Jesteśmy my. Czyli cała nasza trójka. Rodzina, Marcin – ścisnęła męską dłoń, leżącą na pościeli. – I na razie to musi nam wystarczyć – obdarzyła go delikatnym uśmiechem.
- Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie? – popatrzył na nią z miłością w oczach.
- Coś tam mi się obiło o uszy – odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
- To dobrze.

Zatopili się w namiętnym pocałunku.