.


niedziela, 26 kwietnia 2015

Lost memories - część 2.

Patrick Swayze – She’s like the wind





“She's like the wind through my tree, 
she rides the night, next to me. 
She leads me through moonlight 
only to burn me with the sun.”


Prawie dojeżdżał do celu swojej podróży. Właśnie minął tabliczkę z napisem „Gródek”. Im był bliżej tym bardziej przypominał sobie sytuację sprzed kilku godzin.

W niedługim czasie po ostatniej rozmowie z pocztą głosową Kasi usłyszał dźwięk swojego telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrał.

- Kaśka, no wreszcie! Gdzie ty się podziewasz?! Przecież ja o mało co … - nie dokończył, bo przerwał mu głos w słuchawce.
- Marcin, tu Marek. Przepraszam, że dopiero teraz, ale Kasia … - przerwał na chwilę.
- Co z Kaśką? – Chodakowski głośno przełknął ślinę.
- Jest w szpitalu.
- Co … co się stało? – spytał mocno zdenerwowany.
- Zadzwoniła do mnie z tej waszej działki i skarżyła się na silny ból brzucha, ale przerwało połączenie. Od razu tam pojechałem i już nieprzytomną zabrałem do szpitala.
Bardzo uważnie wsłuchiwał się w każde słowo płynące z telefonu. Gdy Marek skończył, Marcin spytał przerażony:
- Co z nią? Co z Kasią i Szymkiem?
Na odpowiedź czekał tylko parę sekund, ale były one chyba najdłuższymi w jego życiu.
- Na razie jeszcze nic konkretnego nie wiadomo. Ale lekarze powiedzieli, że najważniejsze jest to, że tak szybko trafili do szpitala i kazali być dobrej myśli.
Nadal przerażony, ale trochę uspokojony, Marcin spytał w końcu:
- Który to szpital?
- W Gródku.
- Będę najszybciej jak to tylko możliwe. – powiedział, po czym dodał – Marek, dziękuję.




“Living without her I'd go insane.”


Ostatnie kilometry. Ostatnie minuty tak ciągnącej się drogi.
W końcu wjechał na parking, zaparkował auto i wybiegł z niego jak oparzony.
Po chwili był już przy rejestracji.
- Piękna szatynka w 8-mym miesiącu ciąży przywieziona do was wczoraj. – powiedział jednym tchem.
- Proszę pana, spokojnie. Jak nazwisko?
- Mularczyk, Katarzyna Mularczyk.
- I-wsze piętro, sala 116.
- Dziękuję! – krzyknął, biegnąc już w stronę schodów.
Pospiesznie wparował na oddział. Rozejrzał się i zobaczył znajomą sylwetkę, siedzącą na krześle.
- Marek. Cześć!
- Cześć Marcin. – Mostowiak wstał i panowie uścisnęli sobie dłonie.
Chodakowski odwrócił się i na drzwiach ujrzał numer sali – 116. Spuścił głowę i spojrzał na Marka.
- Wiadomo coś więcej? Co z Kaśką?
- Wiem tylko tyle, że cały czas leży nieprzytomna, ma uraz głowy, ale sytuacja z dzieckiem jest opanowana. Poza tym nie bardzo chcieli ze mną rozmawiać. Tylko pielęgniarka mi powiedziała, że lekarz prowadzący powinien się jakoś niedługo pojawić. On na pewno powie ci coś więcej. – spojrzał na swojego rozmówcę. – Marcin. Najważniejsze, że są w dobrych rękach.
- Jasne. – odpowiedział zamyślony.
Po chwili spojrzał na Mostowiaka i dodał:
- Marek, bardzo ci dziękuję, że się nimi zająłeś.
- Nie ma sprawy. Przecież Kasia jest częścią rodziny. Wy jesteście częścią naszej rodziny. – obdarzył Chodakowskiego pokrzepiającym uśmiechem, a po chwili ziewnął. – Przepraszam. Może pójdę po kawę.
- Jaką kawę? Przesiedziałeś tutaj całą noc. Zbieraj się do domu. Ja się już nimi zajmę.
- Jesteś pewien?
- Przecież masz swoje sprawy, swoje życie. A moje całe życie leży za tymi drzwiami. – z lekkim uśmiechem wskazał salę 116.
- Daj znać, jak już czegoś się dowiesz. No i dzwoń, jeśli tylko będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. – zapewnił Mostowiak.
- Dzięki Marek, za wszystko.
- Trzymaj się i dbaj o nich. – przyjacielsko poklepał Chodakowskiego po plecach. – Cześć.
- Cześć, dzięki jeszcze raz! – krzyknął za odchodzącym Markiem.

Wychodzący ze szpitala Mostowiak, wyciągnął telefon z kieszeni kurtki. Znalazł kontakt i nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odezwał się głos w słuchawce:

- No cześć Marku.
- Tomek, cześć. – spojrzał za zegarek. – Przepraszam za porę, ale …
- Coś się stało, coś z rodzicami?
- Nie, nie. Kasia. Kasia trafiła do szpitala. – Marek przedstawił sytuację Tomkowi. – I teraz jest już z nią Marcin, ale ktoś chyba powinien z nim tutaj być. Ja nie mogę, bo mam kilka spraw do załatwienia i nie dam rady tego przełożyć. A rodziców nie chcę narażać na dodatkowy stres. Wystarczająco byli zdenerwowani, jak wczoraj do nich zadzwoniłem.
- Marku jasne. Zaraz zadzwonię do pracy i wezmę sobie dzień wolny, zawiozę Wojtka do przedszkola i jadę do Gródka. Dzięki za telefon.
- W takim razie jesteśmy w kontakcie. Przyjadę do was po południu.
- Jasne. Dzięki jeszcze raz. Cześć.




„Just a fool to believe 
I have anything she needs.”


Podszedł do drzwi, nacisnął klamkę i wszedł do środka. Pierwsza rzecz, która od razu przykuła jego uwagę to kolor ścian. Czysta biel, wręcz przerażająca. Rozejrzał się i zobaczył 2 łóżka; jedno puste, a na drugim leżała blada szatynka z bandażem na głowie. Zlokalizował krzesło, postawił je przy łóżku i na nim usiadł. Chwycił dłoń ukochanej, spojrzał na nią i serce zaczęło mu szybciej bić.
Wziął głęboki wdech.
- Boże, Kaśka, nawet nie masz pojęcia jak cholernie się o ciebie – spojrzał na jej uwydatniony brzuch i drugą dłoń położył na nim – o was martwiłem.
Położył jej rękę na swojej twarzy, głaskał swój policzek, po czym złożył na jej dłoni delikatny pocałunek. Łzy zaczęły mu spływać po policzkach, a on nie miał nad tym żadnej kontroli.
Usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Pospiesznie otarł łzy i odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Do sali wszedł wysoki, młody mężczyzna w białym fartuchu.
- Dzień dobry. Jestem lekarzem prowadzącym pani Mularczyk, Kamil Bosacki.
- Dzień dobry. Marcin Chodakowski, narzeczony i ojciec dziecka. – bardzo wyraźnie podkreślił swoją rolę w życiu leżącej nieopodal kobiety, po czym badawczo spojrzał na młodego mężczyznę.
- Pewnie chce się pan dowiedzieć co z narzeczoną i dzieckiem, zapraszam do mojego gabinetu. – uśmiechnął się i udał w kierunku drzwi.
Marcin podążył wzrokiem za wychodzącym z sali lekarzem, rzucił jeszcze okiem na ukochaną i ruszył za mężczyzną.
Po chwili wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Lekarz wskazał mu miejsce, które Chodakowski bez wahania zajął.
- Panie Marcinie, sytuacja wygląda następująco. Pańska narzeczona została przywieziona do nas wczoraj – nieprzytomna. Po wstępnych badaniach okazało się, że ma uraz głowy. Widocznie gdy zrobiło jej się słabo i upadała, to musiała w coś uderzyć. Podejrzewamy wstrząśnienie mózgu, ale na razie za wcześnie na konkrety. A jeżeli chodzi o dziecko. U pani Kasi wykryliśmy białkomocz i nadciśnienie, stąd nasze podejrzenie rzucawki. Leczy się ją siarczanem magnezu, który już podaliśmy pańskiej narzeczonej. – spojrzał na Marcina, który trawił każde jego słowo. – Teraz pozostaje nam kontrolować sytuację, ale ich stan jest stabilny i na tę chwilę nic nie zagraża ich życiu. Panie Marcinie, wszystko będzie dobrze. Uśmiech na twarz, bo jak pańska narzeczona się wybudzi, to naprawdę nie będzie jej potrzebny kolejny stres związany z pana przerażoną miną. – uśmiechnął się lekarz.
- Właśnie. Kiedy Kasia się wybudzi?
- Myślę, że jest to kwestia najbliższych dni. Nie mogę pana zapewnić, że w przeciągu kilku godzin albo że jutro. Ale jestem dobrej myśli.
- Jasne. – powiedział ironicznie, patrząc na nieznikający uśmiech mężczyzny.
Pan doktor wyczuł sarkazm i patrząc na lekko, ale nadal zdenerwowanego Chodakowskiego, postanowił nic więcej nie mówić.
- Dobra. Z mojej strony to wszystko. Jeżeli będzie pan miał jakieś wątpliwości …
Marcin wstał i podszedł do niego.
- Dziękuję. – wyciągnął w kierunku młodego lekarza rękę.
Doktor Bosacki uścisnął wyciągniętą dłoń i lekko się uśmiechnął.
Chodakowski wyszedł z gabinetu i od razu poszedł do sali 116.
- Kaśka, wszystko jest w porządku, ale nie myśl, że ci odpuszczę ten wybryk. – usiadł na krześle, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. – Jak się obudzisz to czeka cię niezłe kazanie o odpowiedzialności. Ehh Kaśka, z tobą to czasami jak z dzieckiem. – westchnął. – A przecież sama niedługo będziesz miała, będziemy mieli dziecko. – poprawił się i spojrzał na brzuch szatynki. – Szymek, ja ci chyba coś mówiłem, nie? Miałeś się matką opiekować, a ty co? – mówił z uśmiechem na twarzy, ale i ze łzami w oczach. – Jeszcze się nie urodziłeś, a już ojcu podpadłeś. Szlaban do odwołania.
- Młody, na karanie będziesz miał jeszcze czas. – usłyszał znajomy głos, który dobiegał zza jego pleców. – Myślę, że tak przynajmniej do 18-stki.
Odwrócił się, a jego wzrok napotkał Tomka.
- A ty, skąd? No tak, Marek. – wydedukował.
- Zadzwonił, bo nie chciał żebyś był tutaj sam. Zresztą słusznie.
- Nie jestem sam. – wskazał głową łóżko, na którym leżała Kasia. – Ale dzięki, że przyjechałeś.
- Co z Kasią i Szymonem?
Młody Chodakowski przekazał wujkowi wszystko, co kilka minut wcześniej powiedział mu lekarz.
- A ty jak się czujesz? – Tomek spojrzał na bratanka.
- Moje samopoczucie to akurat jest teraz najmniej istotna sprawa. – spuścił głowę. – Gdyby nie ten pieprzony wyjazd. Gdybym został z nimi. Kaśka teraz by tutaj nie leżała.
- Gdyby babcia miała wąsy toby była dziadkiem. Zrozum, że mogło się to zdarzyć wszędzie, bez ciebie czy z tobą obok. Młody, zresztą o czym my mówimy. Skoro lekarz mówi, że jest dobrej myśli, to ty też powinieneś takiej być. Głowa do góry. Kaśka na pewno niedługo się wybudzi i wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – wyprowadził „cios” w jego ramię.
- Wujek, ty się nie minąłeś z powołaniem? – młody Chodakowski masował swoje „zbolałe” ramię. - Karierę byś w psychologii zrobił. – dodał, po czym zaczął się śmiać.
- Dobra, dobra. Zbieraj się. – powiedział Tomek zakładając szalik.
Marcin spojrzał na niego pytająco.
- W drodze do Gródka dzwoniła do mnie mama i kazała mi cię przywieźć na śniadanie do Grabiny.
- Przeproś panią Basię ode mnie, ale nie mogę zostawić ich tutaj samych. – usiadł przy łóżku, na którym leżała jego narzeczona.
- Młody, ja nie pytałem, czy ty chcesz jechać, tylko powiedziałem, że masz się zbierać. – spojrzał na nieprzekonanego do pomysłu bratanka. – Za dwie godziny jesteśmy z powrotem.
Wymienili kilka porozumiewawczych spojrzeń, po czym zrezygnowany Marcin wstał, złożył pocałunek na ustach szatynki i na jej okrągłym brzuchu.
- Niedługo wracam.
Podszedł do wujka i razem opuścili salę.

Półtorej godziny później.

Siedzieli przy stole w kuchni Mostowiaków już od godziny. Zjedli śniadanie i właśnie dopijali kawy ze swoich kubków. Trochę rozmawiali, trochę milczeli. Oczywiście tematem przewodnim był stan Kasi i Szymka. Marcin uspokoił seniorów słowami, które kilka godzin wcześniej usłyszał od lekarza. Barbara i Lucjan zapewnili młodszego Chodakowskiego, że może na nich liczyć w każdej sytuacji i zawsze jest u nich mile widziany.
- Dziękuję państwu. – powiedział Marcin ściskając dłoń pani Basi, a potem pana Lucjana.
- Jakiemu państwu? Marcinku, Kasię traktujemy jak wnuczkę, więc może i pora na ciebie. Tym bardziej, że zaraz pojawi się Szymon. Ja wiem, że będzie miał dziadków, ale może dodatkowi pradziadkowie mu się przydadzą. – powiedziała pani Basia z uśmiechem na twarzy.
- W imieniu swoim i Szymka bardzo dziękuję, pani Basiu. – odpowiedział Marcin.
- Jaka pani Basiu? Babciu Basiu.
- Babciu Basiu. – powiedział dumnie młody Chodakowski.
- Yhmmm. – chrząknął pan Lucjan.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- Ze mną tak łatwo ci nie pójdzie. Jakieś, jak to się mówi … wkupne do rodziny musi być. – powiedział senior.
- Lucek! – zganiła go pani Barbara.
- Panie Lucjanie, obiecuję, wszystko będzie, ale już może po narodzinach młodego. To się wkupię od razu za naszą dwójkę. – Marcin puścił oko do Mostowiaka.
- I to mi się podoba! – powiedział z uśmiechem na twarzy Lucjan.
Marcin i Tomek pożegnali się z Mostowiakami, wsiedli do samochodu i ruszyli do Gródka.

Po pół godzinie wychodzili już z auta.

- Dzięki wujek, że mnie tam zabrałeś. Zaczynam rozumieć, dlaczego Kaśka  właśnie w Grabinie chciała spędzać prawie każdą wolną chwilę. – powiedział do Tomka, gdy wchodzili do szpitala. – Chyba muszę przyspieszyć budowę domu. – zaczęli się śmiać.
Gdy weszli na oddział zobaczyli kilka pielęgniarek, które stały przy sali 116. Głośno rozmawiały, po czym jedna z nich zauważyła przyglądających im się mężczyzn, podeszła do nich i spytała:
- Który z panów jest narzeczonym pani Mularczyk?
- To ja. – odpowiedział Marcin, poważniejąc i głośno przełknął ślinę. – Coś … coś się stało?
- Pani Kasia zaczęła się wybudzać.
Marcin odetchnął z ulgą, a Tomek poklepał go po ramieniu.
- Mogę tam wejść? – wskazał na drzwi sali.
- Oczywiście. – powiedziała do młodszego z panów, po czym spojrzała na drugiego. – A pan?
- A ja poczekam. – odpowiedział Tomek i obdarzył bratanka pokrzepiającym uśmiechem.
- W takim razie zapraszam pana za mną. – powiedziała pielęgniarka w stronę Marcina i otworzyła drzwi.


„She's taken my heart, 
but she doesn't know what she's done.”



W środku przy łóżku Kasi stał już jej lekarz prowadzący. Trzymał w ręku jakieś kartki, które uzupełniał cyferkami widniejącymi na ekranie monitora, do którego była podłączona szatynka. Marcin stanął na końcu łóżka i wpatrywał się w twarz ukochanej. Jej powieki zaczęły drgać. Budziła się. Marcin wstrzymał oddech. Chwilę później otworzyła oczy. Chodakowski odetchnął z ulgą.
- Dzień dobry. Pamięta pani, jak się nazywa? – spytał lekarz.
- Mularczyk. Katarzyna Mularczyk. – odpowiedziała zachrypniętym głosem. – Co … co się stało?
- Trafiła pani do nas wczoraj, nieprzytomna.
Kasia z grymasem bólu na twarzy złapała się za głowę.
- Boli panią głowa? – szatynka kiwnęła. – W wyniku upadku doznała pani urazu głowy. W najbliższym czasie dowiemy się, czy to coś poważniejszego. A co do dziecka …
- Dziecka? – spytała z wypisanym na twarzy przerażeniem.
 - Wszystko z nim w porządku. Ale biorąc pod uwagę, że to 8-my miesiąc to podaliśmy pani leki na podtrzymanie ciąży. – uśmiechnął się do niej lekarz. – Wszystko będzie dobrze. – powiedział widząc jej przerażenie, zdziwienie, zszokowanie? A może wszystko w jednym.
- Jaki 8-my miesiąc? – spytała zdenerwowana.
Rozejrzała się po sali. W czasie swojej „drogi” spotkała twarz, która bardzo intensywnie na nią patrzyła. Widać było, że skądś ją znała, tylko skąd? Przypomniała sobie i zaczęła szybciej oddychać.
- Co ty tu robisz?! – krzyknęła, patrząc na Marcina. – A może to ty mnie tak urządziłeś, że tu trafiłam?! Poza biciem starszych facetów, kręci cię też robienie krzywdy osobom, które stają w ich obronie?! – rzucała się ze zdenerwowania na łóżku. – Bezczelny typ! Kto go tu wpuścił?!
Marcin nie ruszył się ani na krok. Słuchał każdego słowa, które wypływało z jej ust, patrząc na nią z rozdziawionymi ustami. Kompletnie nie wiedział, co się dzieje. Nie wiedział też, ile czasu tak stał. Ocknął się dopiero wtedy, gdy podeszła do niego pielęgniarka. Uprzejmie poprosiła, żeby wyszedł i odprowadziła go do drzwi.


***

Teraz mogę zdradzić, że inspiracją dla tej historii jest jeden z melodramatów.

.Dziękuję za każdy komentarz i za każde miłe słowo.
Uwierzcie, że taki odzew z Waszej strony naprawdę bardzo motywuje. ;-)

Do następnej, pozdrawiam :-)!
~ Kasiek

3 komentarze:

  1. No no cudowna część ♥ Bardzo dobrze Ci idzie pisanie :) Oby tak dalej :)
    Karolcia

    OdpowiedzUsuń
  2. piekne boskie :* :* :* *.* *.*

    OdpowiedzUsuń