.


niedziela, 26 kwietnia 2015

Lost memories - część 2.

Patrick Swayze – She’s like the wind





“She's like the wind through my tree, 
she rides the night, next to me. 
She leads me through moonlight 
only to burn me with the sun.”


Prawie dojeżdżał do celu swojej podróży. Właśnie minął tabliczkę z napisem „Gródek”. Im był bliżej tym bardziej przypominał sobie sytuację sprzed kilku godzin.

W niedługim czasie po ostatniej rozmowie z pocztą głosową Kasi usłyszał dźwięk swojego telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrał.

- Kaśka, no wreszcie! Gdzie ty się podziewasz?! Przecież ja o mało co … - nie dokończył, bo przerwał mu głos w słuchawce.
- Marcin, tu Marek. Przepraszam, że dopiero teraz, ale Kasia … - przerwał na chwilę.
- Co z Kaśką? – Chodakowski głośno przełknął ślinę.
- Jest w szpitalu.
- Co … co się stało? – spytał mocno zdenerwowany.
- Zadzwoniła do mnie z tej waszej działki i skarżyła się na silny ból brzucha, ale przerwało połączenie. Od razu tam pojechałem i już nieprzytomną zabrałem do szpitala.
Bardzo uważnie wsłuchiwał się w każde słowo płynące z telefonu. Gdy Marek skończył, Marcin spytał przerażony:
- Co z nią? Co z Kasią i Szymkiem?
Na odpowiedź czekał tylko parę sekund, ale były one chyba najdłuższymi w jego życiu.
- Na razie jeszcze nic konkretnego nie wiadomo. Ale lekarze powiedzieli, że najważniejsze jest to, że tak szybko trafili do szpitala i kazali być dobrej myśli.
Nadal przerażony, ale trochę uspokojony, Marcin spytał w końcu:
- Który to szpital?
- W Gródku.
- Będę najszybciej jak to tylko możliwe. – powiedział, po czym dodał – Marek, dziękuję.




“Living without her I'd go insane.”


Ostatnie kilometry. Ostatnie minuty tak ciągnącej się drogi.
W końcu wjechał na parking, zaparkował auto i wybiegł z niego jak oparzony.
Po chwili był już przy rejestracji.
- Piękna szatynka w 8-mym miesiącu ciąży przywieziona do was wczoraj. – powiedział jednym tchem.
- Proszę pana, spokojnie. Jak nazwisko?
- Mularczyk, Katarzyna Mularczyk.
- I-wsze piętro, sala 116.
- Dziękuję! – krzyknął, biegnąc już w stronę schodów.
Pospiesznie wparował na oddział. Rozejrzał się i zobaczył znajomą sylwetkę, siedzącą na krześle.
- Marek. Cześć!
- Cześć Marcin. – Mostowiak wstał i panowie uścisnęli sobie dłonie.
Chodakowski odwrócił się i na drzwiach ujrzał numer sali – 116. Spuścił głowę i spojrzał na Marka.
- Wiadomo coś więcej? Co z Kaśką?
- Wiem tylko tyle, że cały czas leży nieprzytomna, ma uraz głowy, ale sytuacja z dzieckiem jest opanowana. Poza tym nie bardzo chcieli ze mną rozmawiać. Tylko pielęgniarka mi powiedziała, że lekarz prowadzący powinien się jakoś niedługo pojawić. On na pewno powie ci coś więcej. – spojrzał na swojego rozmówcę. – Marcin. Najważniejsze, że są w dobrych rękach.
- Jasne. – odpowiedział zamyślony.
Po chwili spojrzał na Mostowiaka i dodał:
- Marek, bardzo ci dziękuję, że się nimi zająłeś.
- Nie ma sprawy. Przecież Kasia jest częścią rodziny. Wy jesteście częścią naszej rodziny. – obdarzył Chodakowskiego pokrzepiającym uśmiechem, a po chwili ziewnął. – Przepraszam. Może pójdę po kawę.
- Jaką kawę? Przesiedziałeś tutaj całą noc. Zbieraj się do domu. Ja się już nimi zajmę.
- Jesteś pewien?
- Przecież masz swoje sprawy, swoje życie. A moje całe życie leży za tymi drzwiami. – z lekkim uśmiechem wskazał salę 116.
- Daj znać, jak już czegoś się dowiesz. No i dzwoń, jeśli tylko będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. – zapewnił Mostowiak.
- Dzięki Marek, za wszystko.
- Trzymaj się i dbaj o nich. – przyjacielsko poklepał Chodakowskiego po plecach. – Cześć.
- Cześć, dzięki jeszcze raz! – krzyknął za odchodzącym Markiem.

Wychodzący ze szpitala Mostowiak, wyciągnął telefon z kieszeni kurtki. Znalazł kontakt i nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odezwał się głos w słuchawce:

- No cześć Marku.
- Tomek, cześć. – spojrzał za zegarek. – Przepraszam za porę, ale …
- Coś się stało, coś z rodzicami?
- Nie, nie. Kasia. Kasia trafiła do szpitala. – Marek przedstawił sytuację Tomkowi. – I teraz jest już z nią Marcin, ale ktoś chyba powinien z nim tutaj być. Ja nie mogę, bo mam kilka spraw do załatwienia i nie dam rady tego przełożyć. A rodziców nie chcę narażać na dodatkowy stres. Wystarczająco byli zdenerwowani, jak wczoraj do nich zadzwoniłem.
- Marku jasne. Zaraz zadzwonię do pracy i wezmę sobie dzień wolny, zawiozę Wojtka do przedszkola i jadę do Gródka. Dzięki za telefon.
- W takim razie jesteśmy w kontakcie. Przyjadę do was po południu.
- Jasne. Dzięki jeszcze raz. Cześć.




„Just a fool to believe 
I have anything she needs.”


Podszedł do drzwi, nacisnął klamkę i wszedł do środka. Pierwsza rzecz, która od razu przykuła jego uwagę to kolor ścian. Czysta biel, wręcz przerażająca. Rozejrzał się i zobaczył 2 łóżka; jedno puste, a na drugim leżała blada szatynka z bandażem na głowie. Zlokalizował krzesło, postawił je przy łóżku i na nim usiadł. Chwycił dłoń ukochanej, spojrzał na nią i serce zaczęło mu szybciej bić.
Wziął głęboki wdech.
- Boże, Kaśka, nawet nie masz pojęcia jak cholernie się o ciebie – spojrzał na jej uwydatniony brzuch i drugą dłoń położył na nim – o was martwiłem.
Położył jej rękę na swojej twarzy, głaskał swój policzek, po czym złożył na jej dłoni delikatny pocałunek. Łzy zaczęły mu spływać po policzkach, a on nie miał nad tym żadnej kontroli.
Usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Pospiesznie otarł łzy i odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Do sali wszedł wysoki, młody mężczyzna w białym fartuchu.
- Dzień dobry. Jestem lekarzem prowadzącym pani Mularczyk, Kamil Bosacki.
- Dzień dobry. Marcin Chodakowski, narzeczony i ojciec dziecka. – bardzo wyraźnie podkreślił swoją rolę w życiu leżącej nieopodal kobiety, po czym badawczo spojrzał na młodego mężczyznę.
- Pewnie chce się pan dowiedzieć co z narzeczoną i dzieckiem, zapraszam do mojego gabinetu. – uśmiechnął się i udał w kierunku drzwi.
Marcin podążył wzrokiem za wychodzącym z sali lekarzem, rzucił jeszcze okiem na ukochaną i ruszył za mężczyzną.
Po chwili wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Lekarz wskazał mu miejsce, które Chodakowski bez wahania zajął.
- Panie Marcinie, sytuacja wygląda następująco. Pańska narzeczona została przywieziona do nas wczoraj – nieprzytomna. Po wstępnych badaniach okazało się, że ma uraz głowy. Widocznie gdy zrobiło jej się słabo i upadała, to musiała w coś uderzyć. Podejrzewamy wstrząśnienie mózgu, ale na razie za wcześnie na konkrety. A jeżeli chodzi o dziecko. U pani Kasi wykryliśmy białkomocz i nadciśnienie, stąd nasze podejrzenie rzucawki. Leczy się ją siarczanem magnezu, który już podaliśmy pańskiej narzeczonej. – spojrzał na Marcina, który trawił każde jego słowo. – Teraz pozostaje nam kontrolować sytuację, ale ich stan jest stabilny i na tę chwilę nic nie zagraża ich życiu. Panie Marcinie, wszystko będzie dobrze. Uśmiech na twarz, bo jak pańska narzeczona się wybudzi, to naprawdę nie będzie jej potrzebny kolejny stres związany z pana przerażoną miną. – uśmiechnął się lekarz.
- Właśnie. Kiedy Kasia się wybudzi?
- Myślę, że jest to kwestia najbliższych dni. Nie mogę pana zapewnić, że w przeciągu kilku godzin albo że jutro. Ale jestem dobrej myśli.
- Jasne. – powiedział ironicznie, patrząc na nieznikający uśmiech mężczyzny.
Pan doktor wyczuł sarkazm i patrząc na lekko, ale nadal zdenerwowanego Chodakowskiego, postanowił nic więcej nie mówić.
- Dobra. Z mojej strony to wszystko. Jeżeli będzie pan miał jakieś wątpliwości …
Marcin wstał i podszedł do niego.
- Dziękuję. – wyciągnął w kierunku młodego lekarza rękę.
Doktor Bosacki uścisnął wyciągniętą dłoń i lekko się uśmiechnął.
Chodakowski wyszedł z gabinetu i od razu poszedł do sali 116.
- Kaśka, wszystko jest w porządku, ale nie myśl, że ci odpuszczę ten wybryk. – usiadł na krześle, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. – Jak się obudzisz to czeka cię niezłe kazanie o odpowiedzialności. Ehh Kaśka, z tobą to czasami jak z dzieckiem. – westchnął. – A przecież sama niedługo będziesz miała, będziemy mieli dziecko. – poprawił się i spojrzał na brzuch szatynki. – Szymek, ja ci chyba coś mówiłem, nie? Miałeś się matką opiekować, a ty co? – mówił z uśmiechem na twarzy, ale i ze łzami w oczach. – Jeszcze się nie urodziłeś, a już ojcu podpadłeś. Szlaban do odwołania.
- Młody, na karanie będziesz miał jeszcze czas. – usłyszał znajomy głos, który dobiegał zza jego pleców. – Myślę, że tak przynajmniej do 18-stki.
Odwrócił się, a jego wzrok napotkał Tomka.
- A ty, skąd? No tak, Marek. – wydedukował.
- Zadzwonił, bo nie chciał żebyś był tutaj sam. Zresztą słusznie.
- Nie jestem sam. – wskazał głową łóżko, na którym leżała Kasia. – Ale dzięki, że przyjechałeś.
- Co z Kasią i Szymonem?
Młody Chodakowski przekazał wujkowi wszystko, co kilka minut wcześniej powiedział mu lekarz.
- A ty jak się czujesz? – Tomek spojrzał na bratanka.
- Moje samopoczucie to akurat jest teraz najmniej istotna sprawa. – spuścił głowę. – Gdyby nie ten pieprzony wyjazd. Gdybym został z nimi. Kaśka teraz by tutaj nie leżała.
- Gdyby babcia miała wąsy toby była dziadkiem. Zrozum, że mogło się to zdarzyć wszędzie, bez ciebie czy z tobą obok. Młody, zresztą o czym my mówimy. Skoro lekarz mówi, że jest dobrej myśli, to ty też powinieneś takiej być. Głowa do góry. Kaśka na pewno niedługo się wybudzi i wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – wyprowadził „cios” w jego ramię.
- Wujek, ty się nie minąłeś z powołaniem? – młody Chodakowski masował swoje „zbolałe” ramię. - Karierę byś w psychologii zrobił. – dodał, po czym zaczął się śmiać.
- Dobra, dobra. Zbieraj się. – powiedział Tomek zakładając szalik.
Marcin spojrzał na niego pytająco.
- W drodze do Gródka dzwoniła do mnie mama i kazała mi cię przywieźć na śniadanie do Grabiny.
- Przeproś panią Basię ode mnie, ale nie mogę zostawić ich tutaj samych. – usiadł przy łóżku, na którym leżała jego narzeczona.
- Młody, ja nie pytałem, czy ty chcesz jechać, tylko powiedziałem, że masz się zbierać. – spojrzał na nieprzekonanego do pomysłu bratanka. – Za dwie godziny jesteśmy z powrotem.
Wymienili kilka porozumiewawczych spojrzeń, po czym zrezygnowany Marcin wstał, złożył pocałunek na ustach szatynki i na jej okrągłym brzuchu.
- Niedługo wracam.
Podszedł do wujka i razem opuścili salę.

Półtorej godziny później.

Siedzieli przy stole w kuchni Mostowiaków już od godziny. Zjedli śniadanie i właśnie dopijali kawy ze swoich kubków. Trochę rozmawiali, trochę milczeli. Oczywiście tematem przewodnim był stan Kasi i Szymka. Marcin uspokoił seniorów słowami, które kilka godzin wcześniej usłyszał od lekarza. Barbara i Lucjan zapewnili młodszego Chodakowskiego, że może na nich liczyć w każdej sytuacji i zawsze jest u nich mile widziany.
- Dziękuję państwu. – powiedział Marcin ściskając dłoń pani Basi, a potem pana Lucjana.
- Jakiemu państwu? Marcinku, Kasię traktujemy jak wnuczkę, więc może i pora na ciebie. Tym bardziej, że zaraz pojawi się Szymon. Ja wiem, że będzie miał dziadków, ale może dodatkowi pradziadkowie mu się przydadzą. – powiedziała pani Basia z uśmiechem na twarzy.
- W imieniu swoim i Szymka bardzo dziękuję, pani Basiu. – odpowiedział Marcin.
- Jaka pani Basiu? Babciu Basiu.
- Babciu Basiu. – powiedział dumnie młody Chodakowski.
- Yhmmm. – chrząknął pan Lucjan.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- Ze mną tak łatwo ci nie pójdzie. Jakieś, jak to się mówi … wkupne do rodziny musi być. – powiedział senior.
- Lucek! – zganiła go pani Barbara.
- Panie Lucjanie, obiecuję, wszystko będzie, ale już może po narodzinach młodego. To się wkupię od razu za naszą dwójkę. – Marcin puścił oko do Mostowiaka.
- I to mi się podoba! – powiedział z uśmiechem na twarzy Lucjan.
Marcin i Tomek pożegnali się z Mostowiakami, wsiedli do samochodu i ruszyli do Gródka.

Po pół godzinie wychodzili już z auta.

- Dzięki wujek, że mnie tam zabrałeś. Zaczynam rozumieć, dlaczego Kaśka  właśnie w Grabinie chciała spędzać prawie każdą wolną chwilę. – powiedział do Tomka, gdy wchodzili do szpitala. – Chyba muszę przyspieszyć budowę domu. – zaczęli się śmiać.
Gdy weszli na oddział zobaczyli kilka pielęgniarek, które stały przy sali 116. Głośno rozmawiały, po czym jedna z nich zauważyła przyglądających im się mężczyzn, podeszła do nich i spytała:
- Który z panów jest narzeczonym pani Mularczyk?
- To ja. – odpowiedział Marcin, poważniejąc i głośno przełknął ślinę. – Coś … coś się stało?
- Pani Kasia zaczęła się wybudzać.
Marcin odetchnął z ulgą, a Tomek poklepał go po ramieniu.
- Mogę tam wejść? – wskazał na drzwi sali.
- Oczywiście. – powiedziała do młodszego z panów, po czym spojrzała na drugiego. – A pan?
- A ja poczekam. – odpowiedział Tomek i obdarzył bratanka pokrzepiającym uśmiechem.
- W takim razie zapraszam pana za mną. – powiedziała pielęgniarka w stronę Marcina i otworzyła drzwi.


„She's taken my heart, 
but she doesn't know what she's done.”



W środku przy łóżku Kasi stał już jej lekarz prowadzący. Trzymał w ręku jakieś kartki, które uzupełniał cyferkami widniejącymi na ekranie monitora, do którego była podłączona szatynka. Marcin stanął na końcu łóżka i wpatrywał się w twarz ukochanej. Jej powieki zaczęły drgać. Budziła się. Marcin wstrzymał oddech. Chwilę później otworzyła oczy. Chodakowski odetchnął z ulgą.
- Dzień dobry. Pamięta pani, jak się nazywa? – spytał lekarz.
- Mularczyk. Katarzyna Mularczyk. – odpowiedziała zachrypniętym głosem. – Co … co się stało?
- Trafiła pani do nas wczoraj, nieprzytomna.
Kasia z grymasem bólu na twarzy złapała się za głowę.
- Boli panią głowa? – szatynka kiwnęła. – W wyniku upadku doznała pani urazu głowy. W najbliższym czasie dowiemy się, czy to coś poważniejszego. A co do dziecka …
- Dziecka? – spytała z wypisanym na twarzy przerażeniem.
 - Wszystko z nim w porządku. Ale biorąc pod uwagę, że to 8-my miesiąc to podaliśmy pani leki na podtrzymanie ciąży. – uśmiechnął się do niej lekarz. – Wszystko będzie dobrze. – powiedział widząc jej przerażenie, zdziwienie, zszokowanie? A może wszystko w jednym.
- Jaki 8-my miesiąc? – spytała zdenerwowana.
Rozejrzała się po sali. W czasie swojej „drogi” spotkała twarz, która bardzo intensywnie na nią patrzyła. Widać było, że skądś ją znała, tylko skąd? Przypomniała sobie i zaczęła szybciej oddychać.
- Co ty tu robisz?! – krzyknęła, patrząc na Marcina. – A może to ty mnie tak urządziłeś, że tu trafiłam?! Poza biciem starszych facetów, kręci cię też robienie krzywdy osobom, które stają w ich obronie?! – rzucała się ze zdenerwowania na łóżku. – Bezczelny typ! Kto go tu wpuścił?!
Marcin nie ruszył się ani na krok. Słuchał każdego słowa, które wypływało z jej ust, patrząc na nią z rozdziawionymi ustami. Kompletnie nie wiedział, co się dzieje. Nie wiedział też, ile czasu tak stał. Ocknął się dopiero wtedy, gdy podeszła do niego pielęgniarka. Uprzejmie poprosiła, żeby wyszedł i odprowadziła go do drzwi.


***

Teraz mogę zdradzić, że inspiracją dla tej historii jest jeden z melodramatów.

.Dziękuję za każdy komentarz i za każde miłe słowo.
Uwierzcie, że taki odzew z Waszej strony naprawdę bardzo motywuje. ;-)

Do następnej, pozdrawiam :-)!
~ Kasiek

niedziela, 19 kwietnia 2015

Lost memories - część 1.



„Więc proszę Cię blisko bądź, 
kochaj mnie, trwaj przy mnie, bo
 
wokół wzburzone morze.
 

Tylko Twoja dłoń - stały ląd.”


Młody mężczyzna wszedł do sypialni i swe kroki skierował od razu ku oknom. Odsłonił żaluzje i wpuścił do pokoju styczniowe promienie słoneczne. Kobieta leżąca na łóżku cicho mruknęła i pospiesznie odwróciła twarz od źródła światła. Mężczyzna usiadł na łóżku i czule przywitał się z kobietą.
- Wstajemy. No zobacz jaki piękny dzień. – powiedział całując szatynkę.
Kobieta ponownie mruknęła i lekko się przeciągnęła.
- Jaki dzień. – spojrzała w okno. - Ooo, toż to świt dopiero jakiś … Dzień dobry. – przyciągnęła do siebie mężczyznę i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach.
- Podziękuj mojemu tatusiowi. – powiedział spoglądając na nią.
- Tak zimno, brzydko i tak daleko. – powiedziała poprawiając się na łóżku. – Ile jest kilometrów do Frankfurtu?
- Ooo, kawał drogi. Ale muszę tam jechać, bo ojciec jeszcze źle się czuje, więc muszę to załatwić.
- Wiem … Da pan radę, panie Chodakowski?
- Ja natürlich. – oboje się zaśmiali. – Przecież dla mnie to pikuś. – powiedział i spojrzeli sobie w oczy.
- No raczej. – dodała z uśmiechem kobieta.
Mężczyzna wtulił się w szyję szatynki .
- Strasznie mi źle, że … że muszę was samych zostawić.
- No ale jest nas dwoje, więc będzie raźniej. – odpowiedziała kobieta  głaszcząc swój zaokrąglony brzuszek.
- No właśnie. – powiedział mężczyzna i skierował swój wzrok oraz palec wskazujący na brzuch narzeczonej. - Panie Chodakowski, no, proszę słuchać mamy i jej pilnować. – i pocałował miejsce, które jeszcze przed chwilą wskazywał.
Kobieta z uśmiechem na twarzy poklepała swego mężczyznę po plecach i powiedziała.
- Chodź, zrobię ci śniadanie.
- Śniadanie już jadłem. Z innego powodu cię obudziłem. – powiedział z uroczym uśmiechem. – Chodź. – tylko mruknęła. - Chodź. – powtórzył wstając z łóżka.
Kasia patrząc na znikającego w salonie mężczyznę delikatnie przetarła oczy. Po chwili wstała, nałożyła na siebie szlafrok i udała się w kierunku, który wyznaczył jej ukochany. Zauważyła, że Marcin przegląda coś w służbowej teczce, więc udała się do kuchni i zaczęła obierać jabłko. Mężczyzna podszedł i położył obok niej na blacie ozdobną torebkę. Pocałował ją w czubek głowy, a uśmiechnięta Kasia z pakunkiem w ręku odwróciła się do niego i spytała:
- Ooo, co to jest?
- Prezent.
- Ymmm, nie pamiętałam o czymś?
- To raczej ja bym chciał o czymś bardzo pamiętać.
Kasia spojrzała na ukochanego wzrokiem pełnym miłości, a on spytał z uśmiechem wskazując na prezent:
- Nie otworzysz?
Szatynka wyjęła pudełko z torebki, po czym je otworzyła.
- Śliczna. – powiedziała z błyskiem w oku. – Śliczna. Dziękuję ci bardzo. – dodała całując chłopaka. – Bardzo ci dziękuję … No chodź, pomóż mi założyć. – skierowała swe kroki do stołu. – Dobrze, ale teraz powiedz mi, o czym ma przypominać? – spytała, gdy Marcin zapinał jej bransoletkę.
- O tym, jak bardzo jesteś dla mnie ważna i jak mnie zmieniłaś. – oboje się uśmiechnęli, po czym Marcin stanął na przeciwko Kasi i zaczął – Zobacz, ale na samym początku jakoś tak się nie zapowiadało. No, bo tak na początku jakoś tak szczególnej uwagi to na ciebie nie zwróciłem.
- Ooo, bardzo ci dziękuję. – powiedziała uśmiechając się.
Marcin jej zawtórował i złożył na jej ustach pocałunek.
- A tu proszę bardzo. – Marcin poszedł w kierunku kanapy. - Nagle odwróciłaś moje życie do góry nogami.
- Marcin, bardzo cię kocham. – podeszła w jego stronę i spojrzała na swój nadgarstek. – Będę ją nosiła cały czas. Czuję, że przyniesie mi szczęście. – czule pocałowała narzeczonego i pogłaskała go po policzku.
- Dobra, muszę jechać. – powiedział zbierając dokumenty do teczki.
- Wiem, wiem. Ale obiecaj mi, że będziesz jechał ostrożnie i będziesz dzwonił często, dobrze?
- Tak. Będę się meldował co kilometr na każdej niemieckiej autostradzie, czyli co 10 sekund.
- Nie musisz. Nie przesadzaj. – oboje szeroko się uśmiechnęli.
- Do lekarza masz iść. – powiedział poważnie i widząc, że kobieta ma jakieś „ale”, dodał – Obiecałaś mi, że pójdziesz do lekarza, obiecałaś. – głośno westchnęła. – Okej?
- Okej.
- Lecę. – powiedział zabierając z fotela garnitur.
- Masz wszystko? – spytała idąc za nim.
- Wszystko, wszystko.
Zabrał kurtkę z wieszaka i stanął przodem do Kasi.
- Kocham cię najbardziej na świecie.
Kasia patrzyła w oczy swojego narzeczonego z miłością, a ten złożył na jej ustach czuły pocałunek. Potem powiedział do „brzucha” – Czekaj na mnie. – i go pocałował.
- Też cię kocham. – powiedziała Kasia.
Marcin stanął w drzwiach, z uśmiechem na twarzy puścił jej oczko i wyszedł.

Przystanął przed blokiem i spojrzał w okna swojego mieszkania. Po chwili ruszył w stronę samochodu, ale zatrzymał go znajomy głos.
- Marcin!
Odwrócił się i zobaczył biegnącą w jego stronę Jankę.
- No witam sąsiada. – przywitała się podbiegając do niego.
- Cześć.
- A co ty tak wcześnie do pracy?
- Bo do Frankfurtu jadę. Wiesz, ojciec jeszcze do końca nie wyzdrowiał i muszę się zająć sprawami firmy.
- No ale czym się tak denerwujesz, podróżą?
- Nie … Kaśki nie chcę zostawiać samej. Za miesiąc rodzi, ostatnio jeszcze nienajlepiej się czuje.
- No to słuchaj, jak chcesz, to ja mogę do niej zajrzeć raz czy dwa. Zapytam jak się czuje, czy czegoś jej nie potrzeba. Mogę zrobić zakupy, pogadać. – powiedziała, a Marcin zaczął się śmiać.
- Ty?
- Tak, ja. – powiedziała robiąc kilka kroków w bok. – Jeśli mi na to oczywiście pozwoli.
- Dobra. Pozwoli, pozwoli. – Marcin zaczął „poważnieć”. – Tylko przypilnuj, żeby do lekarza dzisiaj poszła, okej?
Dziewczyna przytaknęła. Marcin pocałował ją w policzek, rzucił krótkie „Pa” i odszedł.

- O, a tutaj będzie twoje łóżeczko. – przycisnęła po sobie kilka klawiszy na klawiaturze laptopa. – O, skarb. – powiedziała uśmiechając się. – Wyszło jak w starym kinie. – spojrzała na brzuch i delikatnie go pogłaskała. – Widzisz jaka matka zdolna, widzisz?
Chwilę popatrzyła jeszcze na swoje dzieło, ale przerwał jej dzwonek do drzwi. Wstała i udała się w ich kierunku.
- Kto do nas z samego rana? – spojrzała przez wizjer i niezbyt zadowolona pociągnęła za klamkę.
- Cześć. – powiedziała uśmiechnięta Janka i z torbą wypchaną po brzegi weszła do mieszkania.
- Cześć.
- Wpadłam do tego warzywniaka tutaj obok. On jest w ogóle świetnie zaopatrzony. Kupiłam co prawda tylko jakieś owoce i coś na śniadanie, ale możemy razem zjeść obiad. Ja wszystko kupię.
- Marcin ci powiedział, że wyjeżdża? – spytała Kasia, która właśnie podeszła do gościa.
- Sherlocku … No to jesteśmy umówione.
- Przepraszam cię bardzo, ale akurat mam inne plany.
- A o której masz wizytę u lekarza? – spytała Janka.
- Dzisiaj nie idę do lekarza. Pomyślałam, że pojadę sobie do Grabiny i tam sobie poczekam aż Marcin wróci. – odpowiedziała po dłuższej chwili.
- A to jest w ogóle świetny pomysł. – stwierdziła Janka. – A jak ty chcesz tam jechać?
- Normalnie, busem.
- Autobusem? No to jest akurat bardzo kiepski pomysł.
- Daj spokój, nic mi nie będzie. – powiedziała Kasia z nad kubka z parującą herbatą.
- No tak, ale jest zima, po co masz ryzykować? Z resztą ja mam teraz 4 godziny przerwy między zajęciami i bardzo chętnie odwiozę cię do Grabiny. – zaoferowała Janka.
- Janka. Ciąża to nie choroba, poradzę sobie.
- Obiecałam Marcinowi, że się tobą zaopiekuję. Okej? – powiedziała nie rezygnując.
- Ahhh. – odpowiedziała lekko podenerwowana. – Jaka ty jesteś uparta. – powiedziała wstając z krzesła.
- Owszem. – powiedziała z satysfakcją. – Ale masz śliczną bransoletkę.
- A, dziękuję. Dostałam od Marcina rano.
- Ale z ciebie szczęściara. – powiedziała Janka z wyczuwalną nutą zazdrości w głosie, dlatego Kasia bacznie się jej przyjrzała.
- Dobra. Za godzinę pod bistro. Taro na pewno pożyczy nam samochód.
- Nie odpuszczasz? – prychnęła Kasia.
- Nie. Zwłaszcza tobie. – odpowiedziała Janka kierując się do drzwi. – Pa.
- Pa.

Po około godzinie Kasia wsiadała już do busa z tabliczką, która wskazywała kierunek jazdy: „Grabina”. Gdy kupiła bilet i zajęła miejsce siedzące, zadzwoniła do Janki, która wcześniej zaoferowała jej podwózkę. Nie dodzwoniła się, więc zostawiła wiadomość na jej skrzynce pocztowej. 
„Janka, sorry, ale pojechałam autobusem. Mam do załatwienia różne sprawy, które by cię tylko znudziły. Dzięki za dobre chęci. Kasia. Nie gniewaj się na mnie. Pa.” 
Po odłożeniu telefonu do plecaka, spojrzała na rozciągający się widok za oknem. Szeroko się do siebie uśmiechnęła i z czułością pogłaskała swój uwydatniony brzuszek.

Półtorej godziny później spacerowała już po ich działce. Z wielkim uśmiechem na twarzy szła do miejsca, gdzie kiedyś powstanie ich dom. Nagle poczuła silne ruchy w swoim brzuchu.
- Ha, ty łobuzie, nie kop tak. – powiedziała śmiejąc się i głaskając swój brzuszek. – Spokojnie.
Po chwili marszu przystanęła i wyciągnęła z plecaka plany ich domu. Potem sięgnęła po telefon i zrobiła kilka zdjęć działki. Zadowolona szła dalej, a przy okazji wybrała dobrze znany sobie numer.
- Cześć. – przeciągnęła. – Zgadnij, skąd do ciebie dzwonię.
- No nie mam zielonego pojęcia. Mów. – odpowiedział jej głos w słuchawce.
- Z naszej sypialni. – powiedziała śmiejąc się.
- Też mi nowość, i co z tego?
- Z naszej przyszłej sypialni. – podkreśliła. – Jestem właśnie w miejscu, tak jestem dokładnie w tym miejscu, gdzie będzie stało nasze łóżeczko.
- Kaśka … Co?! Ty w Grabinie jesteś? – spytał zdenerwowany. – Kto cię tam zawiózł?
- Sama przyjechałam. – powiedziała lekko.
- Kaśka, ty miałaś iść do lekarza, a nie urządzać sobie wycieczki po lesie … Słuchaj, jesteś kompletnie nieodpowiedzialna. – kontynuował, wściekły.
- Oj dobrze, tylko się nie denerwuj, nie histeryzuj. – odpowiedziała niewzruszona i przysiadła na pobliskim pieńku. - Po prostu chcę zostać w Grabinie do twojego powrotu. A do lekarza pójdę za parę dni, dobrze? – spytała spokojnie. – Poza tym myślę, że pani Basia się mną lepiej zaopiekuje niż Janka. – powiedziała lekko kpiąc.
- Słuchaj, masz iść do pani Basi, jasne? Ja wychodzę teraz na spotkanie i przez 2 godziny będę miał wyłączony telefon, więc zadzwonię po. Ale ty masz być u Mostowiaków, jasne? – powiedział podenerwowany. – Kocham cię. – dodał z uśmiechem na twarzy. – No, pa.
- Pa. – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy, po czym odłożyła telefon do kieszeni.
Chwilę posiedziała na swoim miejscu, lecz gdy chciała wstać poczuła silny ból brzucha. Złapała się za bolące miejsce i znowu przysiadła.
- Oj, co jest? … Aaa! – pogłaskała swój zaokrąglony brzuch i dodała – Już, cicho. – przeciągnęła.
Wyciągnęła swój telefon i wybrała numer.
- Marek? Jestem w Grabinie, na naszej działce. Bardzo boli mnie brzuch. – wstała z pieńka. – Możesz przyje … Ała! – krzyknęła w eter, gdyż telefon wypadł jej z ręki i upadła na ziemię, po drodze uderzając głową w pieniek, na którym jeszcze przed chwilą siedziała.

Udało mu się wyjść w trakcie spotkania. Chciał zadzwonić do Kasi i spytać, czy już dotarła do Mostowiaków oraz czy wszystko z nią i z maleństwem w porządku. Gdy wybrał numer usłyszał tylko:
„Cześć to ja Kasia Mularczyk. Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość. Biiip.”
- Cześć Młoda, a ty co? Włączył ci się telefon i teraz gadasz z całym światem? A może zagadałaś się z panią Basią i wyłączyłaś telefon, żeby ci nikt nie przeszkadzał w damskich ploteczkach? A tak na marginesie to melduje się, bo już za chwilę kończę i spadam do hotelu, więc jak odsłuchasz wiadomość to zadzwoń, bo się stęskniłem! Paa! Pa. – rozłączył rozmowę i wrócił na spotkanie.

Po pół godzinie wyszedł z gabinetu z telefonem przy uchu.
- Dzień dobry pani Basiu! Bo ja nie mogę się dodzwonić do Kasi. Czy może mi ją pani dać do telefonu?
- Ale Kasi u nas nie ma. – odpowiedział głos z słuchawki. – Dawno jej nie było.
- Ale to jest niemożliwe. Przecież ja rozmawiałem z nią kilka godzin temu i powiedziała, że się do państwa właśnie wybiera, więc … Może gdzieś wyszła i pani nie zauważyła?
- Nie, no na pewno nie ma. Ja cały dzień jestem w domu. – przystanęła zaniepokojona. – Matko Boska. Mam nadzieję, że nic jej się nie stało.
- Ja też mam taką nadzieję pani Basiu … Pani Basiu, czy może mi dać pani Marka do telefonu?
- Nie ma go, nie wrócił jeszcze z Warszawy. Ale zaraz do niego zadzwonię, Marcinku.
- Dziękuję pani Basiu. I bardzo proszę o kontakt.
Rozmowa się urwała, a Marcin biegiem udał się do windy.


„Życie tli się płomieniem, co 
wątły i łatwo zagasić go.”


Leżała w szpitalnym łóżku. Podłączona do tych wszystkich rurek i rureczek, do różnych aparatów i innych dziwnych przyrządów. Nieprzytomna. Taka bezbronna. Taka krucha. Samotna, sama? Nie. Jej zaokrąglony brzuch, a raczej mały człowiek, który w nim „mieszkał” dawał znać o swojej obecności. Czekał na dotyk, na jakieś słowo. Jednak jego mama leżała dalej bez ruchu, jakby niewzruszona tym, że mały ktoś domaga się choć małego znaku miłości z jej strony.


„Co los chce dać lub zabrać mi; 
dziś oprócz Ciebie, wiem, nie mam nic.”


Już jechał do niej. Jechał? Gnał na złamanie karku. Kompletnie nie wiedział, co się z nią dzieje. Nie miał też żadnego kontaktu z panią Basią. Tak bardzo się bał. Tak bardzo był na siebie wściekły, że zostawił ich samych.
- Pani Basiu, dodzwoniła się pani do Marka? – spytał zdenerwowany.
- Marcinku, nie mogę się do niego dodzwonić. Co chwilę włącza się poczta głosowa ... Marcinku, a  może Kasia po prostu wróciła już do Warszawy? Tylko, nie wiem, zgubiła telefon?
- Niemożliwe. Janka przecież, Janka była w domu, nikogo tam nie było. Dobra, rozmawiała pani z tym policjantem?
- Tak, tak. Dzwoniłam do Staszka. Powiedział, że obdzwonią tutaj okoliczne szpitale i sprawdzą, czy kogoś nie przywieźli.
- Jak będzie pani coś wiedziała …
 - Oczywiście. I w takim razie będę dalej próbowała dodzwonić się do Marka. – powiedziała, również zaniepokojona o los Kasi i Szymka, pani Basia.
- Dziękuję. Ja też będę próbował.
Rozłączył połączenie.
- Kasia.
Po chwili dało się słyszeć dźwięk połączenia. Dla Marcina trwał on chyba wieki.
„Cześć to ja Kasia Mularczyk. Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość. Biiip.”
- Kochanie, proszę cię, odezwij się do mnie, bo umieram ze strachu. – mówił łamiącym się głosem. – Kaśka, tak bardzo cię kocham.


Łzy ciekły mu po policzkach, jednak się tym nie przejmował. Przycisnął pedał gazu i jechał, czym prędzej, czym szybciej, przed siebie. Gdziekolwiek. Do Warszawy? Do Grabiny? Nieważne. Byle do niej. Byle do nich; byle do Kasi i Szymka.

***

Ta część oparta jest o odcinek 1124 serialu "M jak miłość" z drobnymi zmianami, które są moim autorskim pomysłem.

Jeszcze raz dziękuję za miłe przywitanie. Do następnej, pozdrawiam :-)!
~ Kasiek

wtorek, 14 kwietnia 2015

Przywitanie :)!

Hej wszystkim! Jestem Kasia i będę miała przyjemność trochę tutaj dla Was (i dla siebie) popisać. ;) Tematem moich opowiadań, co dało się już zauważyć, jest wątek Kasi i Marcina z "M jak miłość". W serialu naszej pary już nie ma, a ten blog to (powiedzmy) taka moja próba pogodzenia się z tym faktem. Ale dosyć o mnie ...
Sprawy organizacyjne.
1. Opowiadania będą pojawiały się średnio raz w tygodniu, w okolicy weekend'u.
2. Będą różnej długości.
3. W opowiadaniach (jeżeli tylko będzie taka okazja) będę się starała "wklejać" sceny z eMki, bo uważam, że są warte wykorzystania. (część I-wsza będzie PRAWIE w całości oparta o 1 z odcinków)
4. Ile części tej historii będzie - nie wiem.
5. A czy będzie tylko 1 historia, czy będzie jej kontynuacja, czy też ewentualna nowa historia - to zależy od pomysłów; czy jakieś mi się w głowie narodzą.
6. Miniaturki, czyli tzw. jednoczęściówki - jeżeli będę miała jakikolwiek pomysł na coś takiego to na pewno się tutaj pojawi.
A właśnie co do nich ... Mam taki pomysł, ale w całości jest on zależny od WAS. Ale do rzeczy. Mam propozycję. Jeżeli któraś/ktoś z Was nie posiada bloga (może również posiadać, mi to bez różnicy ;) ), ma pomysł, napisze taką jednoczęściówkę i mi wyśle to ja chętnie ją przeczytam, i jeżeli uznam, że jest warta umieszczenia jej tutaj to z największą przyjemnością to zrobię. Oczywiście z zaznaczeniem, że to nie moja "twórczość" i z potrzebnymi danymi autora. 
Zostawiam Wam moją propozycję do przemyślenia.
Jeżeli ktoś skorzysta - dobrze, jeżeli uznacie pomysł za beznadziejny i niepotrzebny - drugie dobrze.
W każdym razie ja jestem otwarta na wszelkie propozycje z Waszej strony. :-)

To chyba by było na tyle.
Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek pytania to zapraszam na priv. ;-)

Tymczasem bardzo serdecznie dziękuję za każde miłe słowo, które od Was do tej pory otrzymałam. Naprawdę nie spodziewałam się tak miłego przywitania. Dzięki :-D!
Zostawiam Was z Prologiem i do następnego!
Pozdrawiam, Kasiek :-)

niedziela, 12 kwietnia 2015

Lost memories - prolog

Chyba jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Okej, może nie najpiękniejszy, bo myślę, że będę miała w życiu kilka okazji, które z czystym sercem zaliczę do tej najwyższej rangi (przecież jestem kobietą i mam swoje … priorytety :-) ), ale na pewno najlepszy. Gdyby nie ten dzień to naprawdę nie wiem, gdzie bym dzisiaj była i czy w ogóle jeszcze bym żyła.

Ale od początku … Oczywiście chodzi mi o dzień przyjazdu do Grabiny. Na przystanek przyszła po mnie Marta, która bardzo pomagała mi w ostatnim czasie. Była sędzią w mojej sprawie … Kiedyś prowadziłam z wujkiem restaurację w niewielkiej miejscowości. Któregoś dnia przyszli do nas bandyci i zażądali od nas haraczu. Wujek chciał zapłacić, ale ja się uparłam, że powinien pójść na policję i złożyć zeznania. Poszedł na policję i złożył zeznania, a tydzień później restauracja doszczętnie spłonęła, a wujka pobili tak, że … Po zakończonym procesie Marta znalazła mi schronienie właśnie tutaj, w Grabinie. To jej rodzice zapewnili mi dach nad głową i upragniony spokój. Ta cudowna rodzina okazała mi niesamowite wsparcie. Bez żadnego słowa przyjęli mnie do siebie, do swojego małego świata i pozwolili w nim zostać. Ot tak. Otoczyli mnie płaszczem swojej opieki i miłości, a ja poczułam, że to jest moje miejsce. Ta mała Grabina, nawet niezaznaczona na żadnej mapie, stała się moim całym światem, a ten piękny dom z wielopokoleniową rodziną – centrum tego świata. W sumie to do tej pory nie wiem, czym sobie zasłużyłam na taką dobroć z ich strony.

Dom i kochającą rodzinę już miałam. Brakowało mi tylko pracy i … miłości? Ale po kolei. 


Pracę znalazłam, o ile można to tak nazwać. Pisywałam do warszawskiej gazety drobne porady - sprawdzone sposoby na usuwanie plam i zacieków z tkanin. A zarobki? Nie miałam dużych potrzeb, bez fajerwerków,  ale dało się z tego wyżyć. Sielanki ciąg dalszy? Niestety. Przy kąciku z pisanymi przeze mnie poradami zostało zamieszczone moje zdjęcie. I się zaczęło. Do redakcji zaczęli przychodzić jacyś mężczyźni, którzy wypytywali o mnie. Kadrowej zaproponowali nawet pieniądze w zamian za informacje. Niestety, musiałam opuścić mój „nowy, mały świat” i przeprowadzić się do Warszawy. Jednak nie rozwiązało to moich problemów. Cały czas ktoś wypytywał o mnie w Grabinie, później włamanie do domu Marty. Proć nie dawał za wygraną.


A co do miłości … W Grabinie poznałam Roberta. Taki młody, skromny policjant. Od samego początku widziałam jego ukradkowe spojrzenia w moim kierunku, ale kompletnie nie miałam ochoty na tego typu „zabawy”. Kupował kwiaty, organizował „przypadkowe” spotkania i wyznał mi: 

Chciałbym się tobą zaopiekować. Od pierwszej chwili kiedy cię spotkałem miałem na to ochotę.” *


Bardzo przejmował się moją sytuacją i pewnego wieczoru, kiedy miał spotkać się z Markiem i powiedzieć o jakimś ważnym tropie, potrącił go samochód. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Gdy przyszłam do niego w odwiedziny do szpitala, pokazał mi zdjęcie faceta, który mnie szukał. Leszek, mój były chłopak. Im bardziej chciałam się odciąć od przeszłości, tym ona szybciej mnie doganiała … Po wyjściu ze szpitala Robert nie dawał za wygraną, a Marek zaczął mu pomagać. Aranżowali nasze niby przypadkowe spotkania i myśleli, że się nie domyślę?! I podczas jednego z nich nieśmiały pan policjant mnie pocałował, a później poprosił o to, żebym została jego dziewczyną. Ehh. Nie padło ani tak, ani nie. Szczerze powiedziałam, że nie jestem w nim zakochana. A Robert zapewnił, że na razie mu to wystarczy. Więc chyba zostaliśmy … tak, parą. Jednak postanowiłam nie angażować się w poważny związek i poważnie skupić się na pracy. Niestety tylko ja byłam zadowolona z tego planu. Pani Basia zaczęła mnie ostrzegać, żebym nie poświęcała szczęścia dla kariery. Tylko, że ja naprawdę nie wiedziałam co czuję do młodego policjanta … Nadszedł Dzień Zakochanych. Dostałam Walentynowy bukiet i zaproszenie na kolację od Roberta. Jednak romantyczny nastrój jak szybko się pojawił, tak i szybko prysł, bo poradziłam chłopakowi, żeby poczekał na kogoś, kto naprawdę go pokocha. Ale i to nie zraziło go do mnie. Nadal się spotykaliśmy, rozmawialiśmy przez telefon i nawet czasami zaczęłam się łapać na tym, że rano i wieczorem moje myśli krążyły wokół niego, choć przez sekundę. Niby kiedy mnie całował, dotykał, przytulał nie czułam żadnych motyli w brzuchu, świat nie wirował mi przed oczami. Jednak w jakimś stopniu zależało mi na nim, może nawet po swojemu go kochałam? Na pewno nie tak, jak on by tego chciał, ale zawsze coś. Chyba.

Jedno zaczyna się układać, to drugie się wali. Samo życie. Moja kariera zawodowa zaczęła wisieć na włosku, gdy redakcja odrzuciła mój pomysł na napisanie artykułu o pszczołach. W chwili słabości zwierzyłam się Robertowi, że życie bez rodziny i bez pracy nie ma sensu. Mostowiakowie, którzy usłyszeli moje zwierzenia kupili dla mnie ule i zaproponowali, bym z nimi zamieszkała. Jaka ja byłam szczęśliwa! Robert też wziął na poważnie moje słowa i mi się oświadczył. Chciałam coś z siebie wykrztusić, cokolwiek, jednak nie byłam w stanie. Po chwili walki samej z sobą usłyszałam:

 „Nie musisz się spieszyć z odpowiedzią, mamy czas.

 Delikatnie się do niego uśmiechnęłam.


Narzeczony (dziwnie to brzmi; jakoś nie umiem się do tego przyzwyczaić) zabrał mnie i panią Basią w podróż przedślubną do Warszawy. A tak poważnie to wybraliśmy się do stolicy z dwóch powodów. Robert miał porozmawiać z Tomkiem na jakieś służbowe tematy, a ja musiałam zabrać swoje rzeczy z redakcji. Gdy byłam już po wszystkim ruszyłam w stronę mieszkania Tomka, zgodnie z wcześniej ustalonym planem. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer.
- Nie, nie będę wchodziła. To bez sensu. Pani Basia też dzwoniła, że zaraz wychodzi … Dobra, dobra.
Gdy dochodziłam do właściwej klatki zauważyłam młodego faceta, który wręcz rzucił się na dużo starszego od siebie mężczyznę.
- Ej, ej. Co jest? – podbiegłam.
- Spadaj Mała, bo zaraz oberwiesz. – zagroził młodszy z nich nie zwracając na mnie większej uwagi.
- Słuchaj, na górze jest mój facet, jest policjantem. Mam zadzwonić po niego? – drążyłam dalej, kiedy starszy z nich zaczął się oddalać.
- A dzwoń sobie po kogo chcesz. – stwierdził i zarzucił torbę na ramię.
- Nie wstyd ci? Facet jest od ciebie o wiele starszy.
- Nie twoja sprawa. – skwitował z przeszywającym wzrokiem.
- Aha. – powiedziałam lekko się cofając.
- Co jest? – podbiegł Robert.
- Nic nie jest. – odpowiedziałam.
„Bezczelny typ” – pomyślałam i spojrzałam na niego wymownie. Chłopak się odwrócił i bez słowa odszedł. Robert zabrał z moich rąk karton.
- To co Tomek powiedział? Jest szansa na angaż w CBŚ? – spytałam lekko zdenerwowana.
- Aa, to tajemnica służbowa.
- Aha. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Buziak. – powiedział mój facet i złożył na moich ustach pocałunek.


Kilka dni później w końcu powiedziałam, „tak”.
Przeszczęśliwy Robert przyszedł wieczorem do domu Mostowiaków i oficjalnie poprosił o moją rękę. Widziałam malujący się uśmiech na twarzach seniorów, dlatego sama też wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu.

Ślub zbliżał się wielkimi krokami, więc wybrałam się na przymiarki sukien ślubnych. Gdy już wybrałam jedną z przymierzonych okazała się być zdecydowanie nie „na mój budżet”. Zrezygnowana opuściłam salon. W domu opowiedziałam o swoich nieudanych zakupach, a Marek wpadł na pomysł, żeby koleżanka pani Basi uszyła mi wybrany model. Z wdzięczności zaprosiłam go na spacer i pocałowałam. Nie chciałam tego, naprawdę! To wyszło tak … po prostu? Niespodziewanie. Przedślubna gorączka dała się we znaki i skumulowane emocje w taki sposób znalazły ujście. Genialny sposób na odstresowanie, Kaśka, genialny! No ale cóż, stało się. Przy najbliższej okazji przeprosiłam Marka. Zrozumiał przedślubny stres i obiecał nigdy więcej nie wracać do tego tematu.
Uff !



Marcin

„To ja – typ niepokorny” – 3 lata temu to była cała prawda o mnie. Okej, może jeszcze zbuntowany, nieodpowiedzialny, niepoważny, bawiący się kobietami (szczególnie starszymi), a przy tym interesowny do kwadratu, niezdolny do szczerych, ludzkich uczuć i zakłamany do szpiku kości. Ale to, co się wydarzyło przez 3 ostatnie lata …

Okej, po kolei.
Jeszcze przed 3 laty mieszkałem w Niemczech. Z ojcem, który prowadził tam firmę budowlaną. A matka? Matka zostawiła i mnie, i ojca kilka wiosen wcześniej. Wyjechała za granicę i po prostu nie wróciła. Tyle. Ale wracając do tematu. W Niemczech należałem do klubu bokserskiego. Wdałem się w konflikt z szefem i musiałem uciekać.
Tak znalazłem się w Polsce, w drzwiach wujaszka Tomka. I tak poznałem Agnieszkę. Pani prokurator szybko wpadła mi w oko, a że miała trochę problemów to ochoczo zgłosiłem się na jej osobistego ochroniarza. Jedno robiłem, ale z boku nie próżnowałem.
Poznałem Weronikę, bogatą starszą ode mnie kobietę, która nie umiała dochować wierności mężowi, a ja na tym tylko skorzystałem. Udostępniła mi całe mieszkanie, w którym trochę się działo. Ale niestety sielanka nie trwała długo, bo Weronika nakryła mnie tam z jakąś laską, wyrzuciła z mieszkania, a moje rzeczy wyleciały przez okno. I musiałem wrócić do wujaszka.

Ale to nie koniec tematu Weroniki. Któregoś dnia pojawił się u mnie jej mąż i zaproponował pokaźną sumkę w zamian za to, że w toku sprawy rozwodowej zeznam, że go zdradzała. Do tej pory pamiętam te spotkanie pod blokiem Tomka, kiedy uświadomiłem pana biznesmena, że nie będę jego świadkiem. I jak w męską „rozmowę” włączyła się (wtedy!) kompletnie mi obca szatynka.

- Ej, ej. Co jest? – podbiegła do nas.
- Spadaj Mała, bo zaraz oberwiesz. – odpowiedziałem.
- Słuchaj, na górze jest mój facet, jest policjantem. Mam zadzwonić po niego?
- A dzwoń sobie po kogo chcesz. – stwierdziłem i zarzuciłem torbę na ramię, bo mój przeciwnik zwiał.
- Nie wstyd ci? Facet jest od ciebie o wiele starszy.
- Nie twoja sprawa.
- Aha. – powiedziała i lekko się cofnęła.
- Co jest? – podbiegł jakiś facet, chyba jej.
- Nic nie jest. – odpowiedziała.
Spojrzała na mnie, a ja się odwróciłem i odszedłem.

Ryszard uciekł, ale to nie był koniec. Chciał załatwić sprawę na swój sposób. Czyli kasą. Zapłacił facetowi, który organizował nielegalne walki, za to, żebym nie wyszedł z ringu o własnych siłach. Wszyscy mnie ostrzegali, nawet trener (bo po powrocie do Polski wstąpiłem do klubu bokserskiego), ale przecież byłem mądrzejszy i postanowiłem wziąć udział w walce. Gdyby nie interwencja policji byłoby ze mną naprawdę krucho. Mocno poturbowany trafiłem do szpitala.


Jeden dzień, tylko jedno spotkanie, a zmieniło całe moje życie. Może powoli, bo oczywiście nie wszystko od razu się zmieniło. Właśnie byłem u wujka, sam. Niby porządkowałem pracę magisterską, ale przed oczami cały czas miałem tę przezroczystą torebeczkę z „grzechem” w środku. Ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Otworzyłem i ujrzałem w nich piękną, drobną szatynkę z pełną torbą przeróżnych smakołyków. Kasia okazała się być posłańcem od pani Basi. Bardzo piękny posłaniec. A że nigdy nie byłem odporny na wdzięk i kobiecą urodę to „porozmawiałem” sobie z gościem. Od słowa do słowa okazało się, że to ta sama dziewczyna, która przed kilkoma tygodniami powstrzymała mnie przed bójką z mężem Weroniki. I jak się też okazało, zaręczona. Co oczywiście mi nie przeszkadzało. Baa, nawet trochę podniecało, taki dreszczyk emocji.
W pewnej chwili usłyszałem, że drzwi się otwierają, Tomek wrócił. Pospiesznie schowałem małą torebeczkę do torebki Kasi i udawałem, że wszystko jest w porządku. Gość wyszedł, a ja musiałem odebrać swoją własność.
Pojechałem za nią do Grabiny. Spotkałem ją po drodze. Po usilnych prośbach w końcu weszła do auta. Nic mądrzejszego nie wymyśliłem, więc pocałowałem ją, złapałem torebkę i rzuciłem na tylne siedzenia. A jej wytłumaczyłem pocałunek tym, że chciałem to zrobić odkąd ją ujrzałem z tymi torbami w progu mieszkania. Później szukając rzeczy na tyle samochodu znalazłem swoje zawiniątko, schowałem do kieszeni, a Kasi oddałem torebkę. Obiecałem, że zadzwonię i odjechałem.

Jednak to ona odezwała się pierwsza. Szukała modemu, który rzekomo mógł się zawieruszyć w moim samochodzie. W końcu tak rzuciłem jej torebką … Widzieliśmy się jeszcze kilka razy. Ona pisała, ja dzwoniłem.
Gdy była u mnie miałem, a w zasadzie mieliśmy niezapowiedzianą wizytę. Wparował jej facet. Można się domyślić, co było dalej. Kaśka wyszła niedługo po wyjściu Roberta, a ja wylądowałem u Agnieszki. „Dziś zrobiłem coś wyjątkowo paskudnego… I podle się z tym czuję.”* – stwierdziłem. Po kilku łykach wina zebrało mi się na szczerość i powiedziałem jej o sytuacji z niedoszłą mężatką. „No proszę, więc jednak masz jakieś resztki sumienia… Zdumiewasz mnie.”* – skwitowała.

Kilka dni po „incydencie”, gdy wracałem z klubu, spotkałem ją przed wejściem do mojej klatki. Stała sama z torbą. Okazało się, że uciekła z Grabiny i chce zacząć wszystko od nowa. Razem z Maczetą przygarnęliśmy ją na noc. Następnego dnia rano wpadł wujaszek, chciał pożyczyć samochód, a przy okazji odkrył obecność Kasi. Poradził jej, żeby wróciła do Grabiny, jednak ta nie ustępowała w tym temacie ani na krok. Stwierdziła, że da sobie radę. Wujek kazał się odprowadzić i zaczął się wykład. Odrzuciłem wszelkie zarzuty mówiąc, że Młoda przed ślubem była chętna na skok w bok, chciałem jej „pomóc”, a koniec końców i tak do niczego nie doszło. Wróciłem do mieszkania. Leżała na kanapie i płakała. Jak szybko wszedłem tak i wyszedłem. Zadzwoniłem do Maczety i wróciłem do mieszkania. Pakowała się. Zabrałem torbę i zaproponowałem mieszkanie oraz pomoc finansową, jak na razie.

- Nie potrzebuje twojej litości! – tyle usłyszałem w zamian.
- To tylko drobna przysługa. Chcesz – dobrze. Nie – drugie dobrze. Twoja decyzja!” – powiedziałem.*

Wzruszyłem ramionami, rzuciłem jej badawcze spojrzenie i z uśmiechem na twarzy pokazałem jej nowy pokój. Była naprawdę fajną współlokatorką. Kurde, zawsze posprzątane, uprane, poprasowane, obiad na stole. Życie jak w Madrycie, jak to tam mówią. Ale był jeden problem … Kaśka się we mnie zadurzyła.

- Nie jestem Maczetą, nie umiem czytać z kart, ale podstawowe rzeczy kumam… Na przykład to, że czujesz się samotna, opuszczona. Tylko widzisz, Kaśka… Jestem ostatnim facetem, u którego powinnaś szukać pocieszenia. Rozumiesz?
- Sugerujesz, że ja…? Musiałabym na głowę upaść!
- Trzymaj się z daleka ode mnie. Dla własnego dobra…*


Myślicie, że odpuściła? Nie Kaśka. Do tej pory pamiętam jej „ćwiczenia” na tarasie. 

W zdrowym ciele… Boże, tyle seksu!”* 


Ale wytrzymałem, okej? Ostatkami sił, ale wytrzymałem.



Za jedne grzechy odpokutowałem, to inne znowu wróciły … Weronika zaczęła mnie nękać; dzwoniła, sms’owała, nalegała na spotkanie. W końcu się zgodziłem. Była świeżo po rozwodzie i myślała, że to między nami, to na poważnie?! Serio tak myślała. A kiedy jej powiedziałem, że to nie dla mnie, że nie jestem zainteresowany i że przepraszam, i różne takie to się dopiero zaczęło … Nachodziła mnie w mieszkaniu, umawiała się na wróżenie u Krzyśka i wypytywała o mnie.

To jeszcze nic. Mój ojciec zaczął się z kimś spotykać. Chodził rozanielony, cały czas z głową w chmurach i powtarzał o swojej idealnej kobiecie. I kto to był? Weronika, no jasne.
Po jednej z randek z moim ojcem „dorwałem” ją i zamieniłem kilka słów. Powiedziała, że się w nim zakochała. Szczerze? Nie do końca jej uwierzyłem, ale po rozmowie z Kaśką trochę zmieniłem zdanie. W końcu mój ojciec to spoko facet, chyba kobieta może się w nim zakochać.
Jak ja się wtedy pomyliłem. Nie była szczera ani wobec mnie, ani wobec mojego staruszka. Spotykając się z ojcem chciała się na mnie zemścić.
Jednak w końcu zdobyłem się na odwagę i opowiedziałem o wszystkim ojcu.

- Myślałem, że mówi prawdę, że się w tobie zakochała, że to prawdziwe uczucie... Nie chciałem tego spieprzyć na starcie. Ale jak się okazuje, wszystko spieprzyłem już znacznie wcześniej!*

A ojciec? Kazał mi wyjść z mieszkania i tyle go widziałem (przez dłuższy czas).

Jedna z ostatnich rozmów z Weroniką wyglądała mniej więcej tak:

- Daruj sobie te debilne cytaty już.
- Może dzięki tym debilnym cytatom nauczysz się, że nie można bezkarnie komuś łamać serca, bo to wraca. Prędzej czy później.
- O czym ty mówisz? Jakie złamane serce?! Chyba coś ci się pomyliło, układ był czysty! Zero zobowiązań!
- Czysty układ? Naprawdę w to wierzyłeś? W takim razie… jesteś głupszy niż myślałam. Ciekawe, czy ciebie ktoś kiedyś tak przećwiczy. Przydałoby się! Może ta twoja… Agnieszka? A właśnie, może z nią jeszcze sobie pogadam? Co o tym myślisz?*


Jak cholernie dużo miała racji …
Przypadkiem dowiedziałem się, że Aga po nieudanej próbie samobójczej wróciła do Warszawy. Od razu wsiadłem w auto i do niej pojechałem. Jak to się skończyło? Proste, w sypialni.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłem… Teraz już wszystko będzie dobrze, zobaczysz… Zaopiekuję się tobą. Obiecuję. Już nigdy nie będziesz sama… Widzimy się jutro, tak? Nie zmienisz zdania?
- Nie, ale pod jednym warunkiem - w głosie Agnieszki pojawiło się napięcie. - Że nikt nigdy nie dowie się, że się spotykamy. Musisz mi to obiecać, bo inaczej…*


Taki był jej warunek, a ja bez zastanowienia zgodziłem się na to. Ale na poniżanie, odgrywanie roli szofera i pakowacza, sorry NIE! Przeprosiła, wybaczyłem. Ale to co zrobiła później … Któregoś dnia przyjechałem do niej z biletami do kina. Powiedziała, że dzisiaj nie może, bo ma spotkanie służbowe. Spotkanie służbowe … Dostałem zaproszenie od Zośki na kolację. Wieczorem wpadłem do wujka i kogo tam zobaczyłem? W sumie to nawet nie byłem aż tak zaskoczony. Przecież wiedziałem, że ona kocha tylko Tomka, a ja … Ja byłem dla niej tylko zabawką, maskotką na gorszy dzień. Było jej wygodnie, bo byłem na każde skinienie. Wystarczył jeden telefon, a ja rzucałem wszystko w cholerę i jechałem do niej na złamanie karku …

- Gniewasz się?
- Nigdy z nim nie wygram, co? – nic nie odpowiedziała, więc zadałem kolejne pytanie: - Kochasz go? – znowu cisza.
Spuściła tylko wzrok i odwróciła głowę. Zdenerwowany wstałem i ruszyłem w kierunku klatki, z której przed chwilą wyszedłem.
- Marcin, Marcin zaczekaj. – krzyknęła za mną.- Marcin proszę cię, co ty chcesz zrobić, co? – dogoniła mnie i złapała za ramię.
- Damy sobie z wujkiem po razie.
- Uspokój się!
- A co, ty mnie powstrzymasz? Powstrzymasz mnie? Ty?
- Marcin … Marcin proszę cię. – przytuliła mnie, a ja normalnie się rozpłakałem.
- Jak długo jeszcze, jak długo będziesz w stanie wytrzymać taki układ? – spytała.
Odwróciłem się do niej.
- I co, i teraz mnie zostawisz?
- Nie. Nie chcę cię ranić.
- Jasne. Tylko już trochę za późno. – po chwili wydusiłem: - Rób jak chcesz … Ja już nie będę się narzucał.*


W międzyczasie pojawiła się jeszcze moja matka. Pojawiła się znienacka. Napisała jakiś tam ckliwy list, później liczyła na to, że jak podzwoni trochę do mnie to nie wiem, wpadnę jej w ramiona i zapomnę, że mnie zlała, że zostawiła i mnie, i ojca?

Jakbym miał mało problemów to jeszcze Kaśka zaczęła się spotykać z Krystianem. Niby nie moja sprawa, ale gość nie podobał mi się od samego początku. Jeszcze sobie wymyślił imprezę za miastem, na jakimś pipidówku. 
Ale to za chwilę. 
Pojechaliśmy z Kaśką na plac budowy. Trafiła się okazja, żeby porozmawiać i zebrało mi się na zwierzenia.

 - Co ja w sobie mam, że te kobiety tak mnie traktują... instrumentalnie. I tak – prędzej czy później – wystawiają mnie do wiatru, rzucają. Mnie? Rozumiesz? Mnie?!
Co Kaśka na to? Popatrzyła na mnie jak na idiotę i odeszła. Po chwili się odwróciła, prychnęła tylko i poszła dalej.
- A ty dokąd idziesz? – krzyknąłem za nią.
- Do lasu, na grzyby. – odkrzyknęła, zdenerwowana.
Zszokowany podążyłem za nią.
- Się rozpędziłaś w tych kaloszkach. – zaśmiałem się, gdy w końcu ją znalazłem.
Stała oparta o drzewo i patrzyła gdzieś przed siebie.
- Jesteś idiotą.
- Booo? – przeciągnąłem.
- Booo. Bo ja bym cię nigdy nie rzuciła, nigdy bym cię nie zdradziła, nigdy bym cię nie oszukała!
Zabolało.
- I co się gapisz? Na szczęście już mi przeszło. Teraz jesteś mi kompletnie obojętny. I dzięki Bogu!
Chciała odejść, ale jej nie pozwoliłem. Podniosłem jej podbródek i na twarzy zobaczyłem ślady łez.
- Co ty, płakałaś?
- Ze złości. … Po prostu musiałam to z siebie wyrzucić, okej? Obiecuję, że nie będziemy do tego wracać.
Chciałem ją zatrzymać, ale zrobiłem to, co ona chciała; puściłem ją. Dupek. Wiem.*

Tak jak chciała zawiozłem ją na ten przystanek. Też mi Romeo. Kazał ci przyjechać na randkę autobusem.” – kpiłem w trakcie drogi. Dojechaliśmy. Kolesiowi ewidentnie nie było na rękę, że przywiozłem Kaśkę. Zmyślił coś o chorobie gospodarza, „grzecznie” przeprosił i się zmył.

- Kłamał. – powiedziałem. – Jak tylko zobaczył, że nie przyjechałaś sama wszystko odwołał.
- Masz jeszcze tę kartkę?
- Jasne. NIP, PESEL, nazwisko ojca, stare i nowe nazwisko.
- O Boże, Proć. Krystian Proć – syn człowieka, który próbował mnie skrzywdzić. Teraz już wszystko rozumiem.*

A wieczorem wyznała mi, że mnie okłamała, gdy powiedziała, że już mnie nie kocha. Usiadła na moich kolanach i zaczęła całować.

- Zaczekaj. – lekko ją od siebie odsunąłem.
- Ty tego chcesz, ja tego chcę. Tak? Myśleć i martwić się będziemy później, dobrze?*

Zgodziłem się.
Po dłuższym czasie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Otworzyłem, a w nich stała Agnieszka. Po chwili pojawiła się Kasia ubrana tylko w pościel. Agnieszka zmierzyła nas wzrokiem i odeszła. Ja wyminąłem zszokowaną Kaśkę, kazałem jej zamknąć drzwi i poszedłem w głąb mieszkania.
Ale to wszystko nie było takie łatwe. Kaśka naciskała, że jesteśmy parą. A ja usilnie próbowałem się skontaktować z Agnieszką.


Tymczasem Proć złożył wymówienie i zostawił Kaśce list. „To jeszcze nie koniec …” Dupek! Jakbym go dorwał w swoje ręce …
A ja spotkałem się z panią prokurator.

- Dziękuję, że się chciałaś ze mną spotkać. Bo mamy chyba kilka spraw do obgadania jeszcze.
- No tak. Chodzi o tę dziewczynę. Kasia, tak? Poczekaj, ale zanim zaczniesz mi mówić, że to był jednorazowy epizod bez znaczenia i tak dalej …
- Nie, nie, nie. NIE! To miało znaczenie. – po chwili milczenia dodałem. – A wszystkiemu winna jest tylko jedna osoba.
- Tak?
- Tak. Ty.
- Yhmm.
I rozdzwonił się mój telefon.
- Daj spokój, odbierz. Odbierz, może to jest twoja nowa dziewczyna.
- O co ty masz do mnie pretensje? Przecież wszystko jest i było tak jak chciałaś. To nie jest w porządku Aga, tak się nie robi.
Coś tam zaczęła mówić o naszym „związku”, jeżeli to w ogóle kiedykolwiek można było związkiem nazwać.
- To kazałaś mi tutaj przyjść, żeby mi to powiedzieć.
- Tak, możemy to dzisiaj zakończyć raz na zawsze.
Wyszedłem.*

Smutki zalewałem w barze. I tak reasumując to z jedną nic nie wyszło, a z drugą nic nie będzie.”*
Lekko wstawiony wróciłem do domu. Tam czekała na mnie Kasia.

- Z Agnieszką to koniec. Zostawiła mnie. – po chwili dodałem. – Kasia, to nie przejdzie.
- Co?
- Nie możemy być razem.
- No ale dlaczego. No teraz akurat możemy być razem. Teraz kiedy ty nie jesteś z Agnieszką, no to sytuacja jest czysta, nic nam nie stoi na przeszkodzie.
- Kaśka, ale Agnieszka nie jest problemem.- powiedziałem patrząc głęboko w jej oczy. – To ja.
- Ty ją nadal kochasz? – prychnęła. – Po tym wszystkim co ona ci zrobiła, ty ją nadal kochasz?
- Ja może po prostu nie potrafię kochać.
- To pozwól, że cię nauczę. – prawie błagała.
Kiwnąłem przecząco głową.
- Proszę. - tak uparcie wierzyła w to, że jej się to uda.- Tylko musiałbyś mi pozwolić, Marcin. Proszę cię pozwól mi, Marcin. Proszę cię. Pozwól mi, proszę. Daj mi szansę tylko, pozwól mi. – powiedziała i mnie przytuliła. – Marcin, ja cię nauczę, pozwól mi.*

I pozwoliłem.


„Choć czas powoli posuwa mnie, ja pewnie się nie zmienię” – potem była jeszcze Agnieszka (znaczy nie do końca, ale gdyby nie jej sprzeciw to pewnie inaczej by się skończyło moje odbieranie od niej rzeczy). Cały czas w jakimś stopniu była dla mnie ważna. Nawet się z wujkiem pokłóciłem o to, żeby się zdecydował, czego chce, a jak nie, to dał jej w końcu spokój. Ja? Rozumiecie? Ja go o to prosiłem?! Bo chciałem dla niej jak najlepiej, kiedy ona nie potraktowała mnie wcale lepiej, niż on niby ją teraz traktował. Paranoja!
Później pojawiła się Eryka. Uratowałem ją przed utonięciem w Grabinie. I „beznadziejnie się zakochałem”, tak napisałem w ogłoszeniu, które znalazła Kaśka. Zostawiła mnie, wyprowadziła się i zrezygnowała z pracy. Erykę w końcu odnalazłem. Zaczęliśmy się spotykać, ale czegoś mi w niej brakowało … Nie była Kaśką. W końcu się rozstaliśmy. Matka stwierdziła, że Eryka była tylko pretekstem do zerwania z Kasią. Za dużo zaczęła wymagać, za dużo chciała. Z resztą jak i później Eryka. Przyznałem się jej, że: „Niby żałuję tego, co mogłoby być z Eryką, ale jednocześnie tęsknię za Kaśką”*.
Jak już pojawiła się matka … Wróciła i w sumie tyle się działo, że nawet zaczęliśmy rozmawiać jak ludzie. Poza matką pojawił się jeszcze dotąd ukrywany przez wszystkich brat … Olek, bo tak ma na imię mój braciszek został oddany przez moich rodziców po porodzie do sióstr, bo był chory. Tacy rodzice. Ale nie moja brocha ich oceniać. W każdym razie po trudnych początkach w końcu zbliżyliśmy się z Olkiem. I rodzina pełną gębą.


„Kochanie proszę wybacz mi” – wracając do Kaśki.

- Cześć.
- Cześć.
- Dobrze cię widzieć Kasiu.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Tomek, jasne.
- Tak, opieprzył mnie za ciebie z góry na dół. Ale to nie dlatego tu przyjechałem. – spojrzała na mnie. – Ja po prostu nie mogę sobie darować, że to wszystko spieprzyłem.
Prychnęła.
- No to już twój problem. Ja mam teraz poważniejszy, auto nie chce odpalić. Pomożesz?
- Jasne … Ja nie wiem jak mój stary mógł ci wcisnąć takiego grata.
- Nie narzekam, nie jest tak źle.
- Voila.
- Dzięki za pomoc.
- Kasiu, pogadajmy.
- Nie mamy o czym. – chciała się dostać do auta, ale skutecznie odciąłem jej drogę.
- Musimy pogadać.
- Nie, ja nie muszę. - nawet nie spojrzała mi w oczy.
- Przysługa za przysługę.
Powiedziałem jej wszystko jak na spowiedzi, wszystko co we mnie tak długo tkwiło wyszło na światło dziennie.
- To się nagadałem. – patrzyła na mnie, jakby nie dowierzała w to, co właśnie jej powiedziałem. – I co się tak patrzysz? – spuściłem wzrok i spytałem – Kasiu, dlaczego my się tak pogubiliśmy? – prychnęła.
- My? – spytała z ironicznym śmiechem. – My się pogubiliśmy? – spoważniała.
- Dobra, dobra, spieprzyłem to. Spieprzyłem. Dałem ciała, przyznaję się, ale spróbujmy jeszcze raz. Jesteś dla mnie – chciałem dotknąć jej policzka, ale mi to uniemożliwiła podnosząc ręce w obronnym geście – bardzo ważna. – dodałem.
- Ty dla mnie też, dlatego zamierzam się trzymać od ciebie z daleka. I jeśli prawdą jest to, co mówiłeś to proszę cię daj mi święty spokój. – wyciągnęła ręce po kluczyki.*

No to Marcinku masz przerąbane.


***


- Już kiedyś obiecywałeś, że się zmienisz.
- Tak.
- Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Kaśka, sam sobie nie wierzyłem i dlatego teraz tego bardzo żałuję.
- Trochę późno. – prychnęła.
- Dobrze, że w ogóle ... Kaśka, zobaczysz, że ja to zrobię. Tylko boję się jednej rzeczy … Że jak ja zmienię swoje życie to będzie już za późno, że ty będziesz z kimś innym, a wtedy … Proszę cię, poczekaj jeszcze trochę. Kasia, tylko o to cię proszę.
- Zastanowię się.
Nie mogłem się oprzeć. W końcu ją pocałowałem, a ona … Dostałem niezłego lepa, charakterna to ona zawsze była. Ale należało mi się.*


Pojechałem do bistro. Tam spotkałem Erykę.

- Wiadomość od nowej dziewczyny? – spytała i wtedy ją zauważyłem. – Wracam do Stanów. A na pożegnanie chciałabym ci dać taką przyjacielską radę: spróbuj się zmienić, jeśli jeszcze możesz. Wiem, że to ci się wydaje niemożliwe, ale może zrób coś dobrego, tylko nie dla siebie. Bo jeżeli nadal będziesz takim egoistycznym dupkiem to przegrasz całe swoje życie.*


Kilka dni później, późnym wieczorem, usiadłem przy laptopie i zacząłem pisać:

„Ojciec prosił, żeby ktoś miał na mnie oko. Ustanowił supervisor’a, a właściwie dwóch: pierwszy Krzysztof, a drugi Tomek. Ale dla mnie prawdziwym supervisor’em jesteś Ty. Bo Kaśka, chyba wiesz, że ja to robię tylko dla Ciebie.” 
I wysłałem.


„Biegnę, muszę Cię zatrzymać, muszę Ci powiedzieć jak wiele Ty i Twoje słowa znaczą dla mnie– od tego e-mail’a minął ponad rok. Trochę w moim życiu się zmieniło. A w zasadzie to nie w moim, tylko w naszym! Tak, jesteśmy z Kaśką RAZEM. Powiem więcej, zaręczyłem się z nią i za 2 tygodnie bierzemy ślub. Ale to nie wszystko; spodziewamy się dziecka. Szymek urodzi się za miesiąc. Tak, będę ojcem! I będę miał syna. SYNA! Jak na prawdziwego ojca, przyszłego męża i oczywiście głowę rodziny przystało … Kupiłem działkę i będę budował dom oraz posadziłem drzewo. No syna przecież już spłodziłem. Niestety natury nie oszukasz, czasami mnie nosi, ale … Powiedzielibyście, że to się tak wszystko skończy? Nie, to nie jest koniec. To dopiero początek.


**

Notka wstępna powyżej. 
Pozdrawiam, Kasiek :-)!