.


sobota, 27 czerwca 2015

Lost memories - część 10.

Łzy - Kiedy nie ma w nas miłości



„Znowu głucha cisza w nas, 
w próżni jest zamknięty czas.
Ten spędzony razem gdzieś 
- dla nas to straciło sens.”


Telefon komórkowy przez cały weekend leżał w częściach na podłodze, czyli dokładnie tam, gdzie upadł po bliskim spotkaniu ze ścianą. A telefon stacjonarny wyłączył od razu, gdy usłyszał dźwięk wydobywający się z niego, świadczący o tym, że ktoś chce się z nim skontaktować. 
A on tego nie chciał. Nie chciał z nikim rozmawiać.
Wyłączenie samych telefonów jednak nie wystarczyło. Przecież były jeszcze drzwi, do których właśnie ktoś się dobijał… 

PUK, PUK.
- Marcin. Ojciec do mnie dzwonił. Co jest? – braciszek.
- Marcin! Marcin otwórz do cholery!  - ehem, Janka.
- Nie odejdziemy dopóki z nami nie porozmawiasz.
W końcu drzwi się otworzyły. W progu pojawił się Marcin. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Ubrany był w jakiś dres, starą, wyciągniętą koszulkę, a w ręku trzymał do połowy pustą butelkę z brązowym trunkiem. Przez na oścież otwarte drzwi, w których stał, zauważyli, co się dzieje w środku. Na podłodze leżały porozwalane ubrania, jakieś książki, teczki, gazety. Na stoliku leżało kilka brudnych naczyń, a obok kanapy stały puste butelki po alkoholu. 
Na aż taki widok nie byli przygotowani. Kompletnie nie wiedzieli, co powiedzieć.
- Pogadane? – spytał kompletnie zapitym głosem. – To do widzenia. 
Z ironicznym uśmiechem pomachał im i w tym samym czasie chciał zamknąć drzwi, jednak mężczyzna stojący za nimi okazał się szybszy.
- Ejj! – krzyknął Marcin, gdy napotkał opór.
Olek otworzył drzwi na oścież.
- Czego wy chcecie do cholery, co?! – patrzył to na kobietę, to na mężczyznę.
- Porozmawiać. – powiedziała Janka.
Popatrzył na nią tym swoim przenikliwie wściekłym wzrokiem.
- Teraz ci się na rozmowy zebrało? Tak? Teraz? Jakoś jak Kaśkę do Grabiny wywoziłaś to ze mną gadać nie chciałaś. 
- Marcin…
- Chcecie coś zrobić dla mnie? – spytał spokojnie, a oni spojrzeli na siebie i zgodnie kiwnęli głowami. - Odwalcie się, okej? Po prostu się odwalcie.
Złapał za klamkę.
- Chociaż telefon włącz. – powiedział Olek.
Marcin zrobił krok w przód. 
- Braciszku. – dźgnął go palcem wskazującym w klatkę piersiową, po czym zacisnął pięść.
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale zbliża się termin porodu. 
Rozluźnił dłoń i cofnął się.
- Cześć. – powiedział i zamknął im drzwi przed nosem.


Jednak im bliżej było początku nowego tygodnia, tym bardziej zastanawiał się nad słowami brata. Ostatecznie w poniedziałek złożył wszystkie części i włączył urządzenie. Na ekranie od razu zaczęły mu wyskakiwać powiadomienia:

23 nieodebrane połączenia MATKA
18 nieodebranych połączeń OJCIEC
7 nieodebranych połączeń OLEK
5 nieodebranych połączeń JANKA
1 nieodebrane połączenie KASIA

„1 nieodebrane połączenie KASIA”. Sprawdził, kiedy dzwoniła. 
Piątek, 19.13. Czyli zaraz po ich rozmowie. 
I nic więcej. Nic poza tym jednym połączeniem od niej.

Zdenerwowany odłożył telefon na stoliku i wyszedł z mieszkania.


4 dni później.
Kaśki nie było już od ponad tygodnia. A od ostatniej pamiętnej dla niego rozmowy, która odbyła się dokładnie tydzień temu, nie miał z nią żadnego kontaktu. 
Nie zadzwoniła. Poza tym jednym połączeniem więcej nie odezwała się do niego. A on też nie zadzwonił. Chociaż tak bardzo chciał. Chciał usłyszeć jej głos. Chciał się dowiedzieć co u niej. Co z Szymkiem. Jak się czują… Jednak zranione męskie ego wygrało, a urażona męska duma nie pozwoliła mu do niej zadzwonić.

Był piątek, późny wieczór. Leżał właśnie na łóżku w sypialni i bezmyślnie wpatrywał się w sufit. W końcu zamknął oczy. Liczył na to, że sen przyjdzie szybko. Lecz zamiast pustki i czerni, po zamknięciu oczu zobaczył Kasię. Coś do niego mówiła…

"- Jesteś wobec mnie szczery, dlatego ja też chcę być wobec ciebie szczera. Więc lojalnie muszę cię uprzedzić, że zamierzam zrobić wszystko, żebyś się we mnie zakochał.
- I co, potem 53 lata? Zapomnij.
- Nie błaznuj. Lepiej przygotuj się do walki. A ja jeńców nie biorę."

Otworzył oczy.

Dokładnie pamięta tę sytuację…
Zrobiła dla niego kolację w podziękowaniu za załatwienie sprawy z jej szefem-wyzyskiwaczem. A po zjedzeniu chciała z nim porozmawiać. Bez wahania się zgodził. Jednak gdyby tylko wiedział, że powie mu to, co właśnie wtedy powiedziała… Najprawdopodobniej wyszedłby z mieszkania i uciekł, gdzie pieprz rośnie. 
I koniec końców wyszedł. Gdy zobaczył, że ona wcale nie żartuje, w pośpiechu opuścił mieszkanie, tłumacząc się, że spieszy się do pracy.

Pokręcił głową z politowaniem i ironicznie zaśmiał się pod nosem. 

"- Ja może po prostu nie potrafię kochać.
- To pozwól, że cię nauczę. 
- Nie…
- Proszę. Tylko musiałbyś mi pozwolić, Marcin. Proszę cię pozwól mi, Marcin. Proszę cię. Pozwól mi, proszę. Daj mi szansę tylko, pozwól mi. Marcin, ja cię nauczę, pozwól mi."

- I pozwoliłem. – głośno westchnął i przymknął powieki.

"- Boję się Marcin.
- Czego? Ze mną.
- Chociażby tego, że jak dzisiaj patrzyłam na Jankę, to cały czas się tylko zastanawiałam, czy już z nią byłeś, czy dopiero z nią będziesz, a może właśnie z nią jesteś. I tak będzie z każdą inną kobietą, rozumiesz? To jest nie do zniesienia, ja tego nie wytrzymam. 
- Kasiu, nie ma żadnej Janki, ani żadnej innej.
- Taa. 
- I nigdy nie będzie.
- A skąd mam wiedzieć, co? Dasz mi tę pewność?
- Kocham cię."

Do tej pory pamięta jej reakcję… 
Wytrzeszczyła na niego oczy. Była zdziwiona, że to usłyszała, chyba tak samo jak on, że to powiedział, że w końcu przeszło mu to przez gardło. 
Z uśmiechem na twarzy i błyszczącymi ze szczęścia oczami obcałowała całą jego twarz. 

"- Mój. Ja też cię kocham."

Łzy spływały po jego policzkach. Zacisnął mocniej powieki, by je zatrzymać. Jednak to nie pomogło. Nie miał nad nimi żadnej kontroli. Taaak, żeby to tylko nad nimi… 

Po chwili wstał z łóżka i chwiejnym krokiem poszedł do kuchni. Po drodze potykał się o puste butelki, jednak nie zważał na to. Znalazł pełną butelkę i już chciał z nią wracać do łóżka, kiedy coś rzuciło mu się w oczy… Wśród sterty gazet porozrzucanych na podłodze, zauważył jedną, która różniła się nieco od pozostałych. A dokładniej - wystawało z niej zdjęcie. Przykucnął i wyciągnął fotografię.
- Weronika?! 
Nie wiedział co te zdjęcie tutaj robi. Przecież nie kolekcjonował fotek swoich byłych…


„Maybe one day you'll understand, why everything you touch surely dies.” *

Nagle fotografia wyleciała mu z dłoni, a on mimowolnie opadł na podłogę.

"- No proszę, to co chcesz przez to osiągnąć?
- Może próbuję cię czegoś nauczyć. A poza tym zemsta najbardziej smakuje na zimno. 
- Daruj sobie te debilne cytaty już.
- Może dzięki tym debilnym cytatom nauczysz się, że nie można bezkarnie komuś łamać serca, bo to wraca. Prędzej czy później."



„Nie ma już na to szans, 
żeby znów wzniecić ten płomień z naszego snu.
Dziś to nie uda się.”


PUK, PUK!
Przebudził się.
- Moje plecy. – złapał się za bolące miejsce i powoli podniósł się z podłogi.
PUK, PUK!
Dopiero teraz uświadomił sobie, że ktoś się dobija do drzwi.
- Kogo tam znowu. – mruknął pod nosem.
PUK, PUK!
- Znowu rozmawiać chcecie? – mówił, zbliżając się do drzwi, które w końcu zdecydował się otworzyć. – Mówiłem: odwalcie się?!
Nacisnął klamkę i na widok gościa stanął jak wryty.
- Mówiłeś, że mam się odwalić? Nie pamiętam. Chociaż tyle czasu się nie odzywasz, że wiele by to tłumaczyło.
Marcin nic nie odpowiedział. Nadal patrzył na mężczyznę z rozdziawioną buzią.
- Gościu, ducha zobaczyłeś? – rozejrzał się wokół siebie.
- Krzysiek? – udało mu się w końcu wydusić.
- Marcin? – przedrzeźnił go, śmiejąc się przy tym. – Może mnie wpuścisz, co? Czy może będziemy tak tutaj stać?
- Wchodź. – ruchem ręki zaprosił go do środka. – Stary!
Wziął przyjaciela w objęcia.
- Kopę lat, co? – spytał Krzysiek, gdy już odsunęli się od siebie.
Marcin z uśmiechem kiwnął głową.
- W ogóle to miło, że mnie wpuściłeś. Bo słyszałem… A nieważne. – machnął ręką.
Marcin spojrzał na niego pytająco.
- Tak się mówi, nie? – zaśmiał się nerwowo.
Marcin widząc jego zdenerwowanie, sam domyślił się, o co chodzi. I skąd ta niespodziewana wizyta.
- No tak. Mój kochany tatuś. – wycedził przez zaciśnięte gardło i usiadł na kanapie.
- Czego ty się wściekasz?
- Bo wtykają wszyscy nos w nie swoje sprawy!
- Martwią się. Zresztą chyba nie bez powodu.
Rozejrzał się po mieszkaniu. 
Sam nie należał do najporządniejszych, jeżeli chodzi o utrzymywanie czystości. Ale takiego bałaganu to jeszcze nie widział… W końcu zatrzymał wzrok na Chodakowskim.
Z tego co mu Grzegorz powiedział, owszem wynikało, że z Marcinem jest kiepsko. Ale przez myśl mu nie przeszło, że z jego kumplem może być aż tak źle.
- Marcin… Dobra. Ogarnij się trochę, a ja coś skombinuję na obiad.
Chodakowski ani drgnął.
- No ale ruchy. – zaprowadził go do łazienki.
Zamknął za nim drzwi i jeszcze raz uważnie przyjrzał się wszechobecnemu bałaganowi. Głośno westchnął i wziął się za sprzątanie.


Jakiś czas później.
- Przyznam, że nie wierzyłem, że upichcisz… cokolwiek? – powiedział Marcin, śmiejąc się przy tym. - Baa, więcej powiem. Myślałem, że mi chałupę z dymem puścisz. A tu proszę. Nawet to zjadliwe było.
- Potraktuję to jako komplement. Dzięki. – Krzysiek wyszczerzył się do niego.
Obaj panowie zaczęli się śmiać.
- Dobra, to co teraz? Może wyskoczymy gdzieś na miasto? Jak za starych dobrych czasów. – Krzysiek puścił do niego oczko.
Marcinowi zrzedła mina.

 Wcale nie miał ochoty nigdzie wychodzić. Wolał zostać w domu. Ostatnio przecież zrobił tu sobie taki swój „mały bunkier”. Myślał, że tutaj uchroni się przed całym światem. Że tutaj nikt więcej go już nie skrzywdzi, nie zrani jego uczuć. 
Był sam. On tylko jeden przeciwko światu, który się na niego po raz kolejny uwziął. 
Za błędy młodości trzeba kiedyś zapłacić. Teraz doskonale o tym wiedział. Cały czas doświadczał tego na swojej skórze.
Tylko ile może to jeszcze potrwać? A co najważniejsze; ile czasu on jeszcze jest w stanie to wytrzymać?

- Stary, nie bardzo to widzę. – odpowiedział w końcu.
- Dobrze nam to zrobi. – namawiał go dalej. – No chodź.
- Ja odpadam. Ale jak ty chcesz to problemu nie widzę. Sam mogę zostać przecież. – spojrzał na minę Krzyśka. – Ejj, cokolwiek ci ojciec mój powiedział, daję sobie radę… Jakoś, ale daję. – spuścił głowę.
Krzysiek spojrzał na przyjaciela. 
Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie…
- Chyba pogadamy, co? – spytał.
- O czym? – spojrzał na niego, a łzy kręciły mu się w kącikach oczu.
- Trochę się ostatnio wydarzyło u ciebie… u was. – poprawił się.
- Nie chcę o tym gadać. Okej? 
Krzysiek tylko kiwnął głową. Milczeli przez chwilę. 
W końcu, po jakimś czasie to Marcin przerwał ciszę.
- A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? – spytał ze łzami w oczach. – Że Kaśka w kółko mi powtarzała. Że ma złe przeczucia. A ja to po prostu olałem.
- Marcin…

"- Czasem sobie myślę, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, że któregoś dnia coś się stanie i...
- Jezu Kaśka co ma się stać?! Co ma się stać? Ciągle to powtarzasz. Dzieciak jest zdrowy, jesteś w najlepszym szpitalu, masz najlepszego lekarza w Warszawie i jeszcze mamy niepisaną umowę z położną, że pomoże.
- Marcin nie chodzi o poród.
- A o co chodzi? O to, że robotę stracę? U ojca pracuję, przecież mnie nie zwolni. Do wojska mnie nie wezmą, bo za stary jestem. Żadnej katastrofy nie będzie."

- A ja to po prostu olałem... – schował twarz w dłoniach.


„Każdy z nas znowu ma inny plan,
daj mi powód a ja będę tam.
Tam, gdzie zamierzałeś pójść.”


W tym samym czasie.
- Babciu, może ja pomogę? 
- Kasieńko, źle ci posiedzieć? 
Obie panie obdarzyły się serdecznym uśmiechem.
- Szymek bardzo daje popalić? – spytała po chwili starsza kobieta, patrząc na Mularczyk, która głaskała swój okrągły brzuch.
- W sumie to nawet nie. – uśmiechnęła się Kasia. – Ostatnio bardzo się uspokoił.
- Wiesz co to może oznaczać? – pani Basia popatrzyła na nią porozumiewawczo.
- Ciszę przed burzą, wiem. – przytaknęła głową.
- Dzień dobry!
Dotarło do nich przywitanie. Nagle w drzwiach kuchni pojawił się pan Kolęda.
- Dzień dobry! – powiedziała seniorka i przywitała się z gościem.
 - Dzień dobry. – powiedziała nieśmiało Kasia.
- Oo, pani Kasia. Dzień dobry. – podszedł do niej i pocałował jej dłoń. – Jak tam maluszek? – wskazał jej okrągły brzuch.
- Wszystko w porządku. – lekko się do niego uśmiechnęła.
- A jak budowa domu? 
Popatrzyła na niego pytająco.
- Jurek, zapraszam do salonu. – pospiesznie wtrąciła pani Basia i odprowadziła ojca Ewy do odpowiedniego pokoju.
- Babciu. – zaczęła nieobecna Kasia, gdy seniorka wróciła do kuchni. – Jaki dom?
- Kochanie, Marcin ci nic nie mówił? – usiadła naprzeciwko niej.
Ciężarna kiwnęła przecząco głową.
Pani Basia pokrótce wytłumaczyła jej, o co chodzi.
Z każdym wypowiedzianym przez seniorkę zdaniem, Kasia stawała się coraz bardziej nieobecna.
- Kasiu… Kasiu! 
Ocknęła się.
- Telefon ci dzwoni. – stwierdziła Mostowiakowa.
Kasia spojrzała na wyświetlacz, a potem na siedzącą naprzeciw kobietę.
- Zaniosę jedzenie. – starsza kobieta wstała od stołu.

Mularczyk śledziła każdy jej ruch. Gdy kobieta opuściła już kuchnię, ciężarna spojrzała na telefon. Przestał dzwonić. 
Głośno westchnęła.
Niepewnie sięgnęła po urządzenie i wybrała numer.
- Robert, cześć.
- Cześć Kasiu. Dzwoniłem przed chwilą.
- Wiem.
- Tak sobie pomyślałem… Może się spotkamy jutro? Będziesz miała chwilę?
- Jutro? W sumie. – po chwili zamyślenia spytała. - Ale mogę mieć do ciebie prośbę?
- …


„Może znajdziemy drogę, która poprowadzi nas.
W miejsca których nie było w naszych snach.”


- Dziękuję, że się zgodziłeś. Nie chciałam o to prosić Marka… - spojrzała na rozciągający się widok za oknem.
- Nie ma sprawy.

Po 10 minutach byli już na miejscu.
Kasia rozejrzała się po okolicy i niepewnie wyszła z samochodu.
- To tutaj? – spytała.
- Tak. Chyba jedna z najpiękniejszych działek w okolicy. – odpowiedział.
Obróciła się wokół własnej osi. Uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Rzeczywiście. Pięknie tutaj. – powiedziała nieobecna. – Przejdziemy się? – w końcu spojrzała na Roberta.
Skinął tylko głową.
Spacerowali tak przez dłuższą chwilę. Trochę rozmawiali, trochę milczeli. 
Mimo tego, iż Szymek dał jej ostatnio trochę „spokoju”, to kończący się 8-my miesiąc coraz bardziej dawał się jej we znaki. Zmęczona przysiadła na stojącym koło polnej drogi pieńku.
Po chwili zauważyła coś świecącego się na ziemi.
- Co to jest? 
Podniosła „znalezisko”, unosząc w stronę słońca. 
Bransoletka. 
I nagle… Jakby coś ją uderzyło. Niczym grom z jasnego nieba…
- Kasiu, coś się stało? – spojrzał na Kaśkę, która intensywnie wpatrywała się w biżuterię. – Kasiu. – delikatnie szturchnął jej ramię.
- Robert, możesz mnie zawieźć na przystanek? – wydukała, cały czas nie odrywając wzroku od „znaleziska”.


" ... " - dialogi zaczerpnięte z serialu "M jak miłość"
* cytat zaczerpnięty z piosenki Passenger - Let her go


***

Nie będę się nad sobą rozczulać, tylko stwierdzę fakt, że coraz gorzej mi idzie to pisanie...

Następna część, teraz to już naprawdę nie wiem kiedy. I nie mam zamiaru nic konkretnie Wam tutaj obiecywać.
Ostatnio dużo się zadziało u mnie i przez to wszystko nie mam czasu na pisanie. Czasu i weny zresztą też. Nie mogę się zbytnio skupić, a pisanie na odwal się (gorzej niż już tutaj jest) jest bez najmniejszego sensu.

Mam nadzieję, że mimo jakości jakoś dało się to przeczytać.

Pozdrawiam, Kasiek!

sobota, 20 czerwca 2015

Lost memories - część 9.

Ich Troje - Razem a jednak osobno



„Za dużo stało się - sam wiesz, 
za wiele zapomniałam dni. 
Nieprzemyślanych słów i chwil 
tak wiele jest.”


Po ciężkiej nocy, równie ciężki dzień w pracy. Specjalnie przyszedł wcześniej, bo chciał się wyrobić ze wszystkimi sprawami w miarę sprawnie i wyjść wcześniej. Jednak przewrotny los chciał mu pokrzyżować plany. Na jednej budowie awaria instalacji elektrycznej, na drugiej awaria hydrauliczna. Ponoć nieszczęścia chodzą parami. Czyżby? 
„Chyba stadami.” – zdenerwowany mruknął pod nosem.
No ale co się dziwić - w końcu jak się wali to wszystko na raz. 
Jednak ponad 2 lata pracy w firmie ojca i doświadczenie, jakie w tym czasie nabył, nie poszły na marne. Trochę pojeździł, trochę podzwonił i w rezultacie po kilku godzinach awarie były zażegnane. 
Plan wyjścia do domu wcześniej był już teraz jak na wyciągnięcie ręki.

PUK, PUK. – usłyszał. 
“To miało być stado, a nie taki tłum.” – pomyślał zrezygnowany.
- Wejść. – powiedział, nawet nie odrywając wzroku od dokumentów, nad którymi teraz pracował.
- Ładna ta twoja sekretarka. – usłyszał po krótkiej chwili.
Owszem, wizja spotkania się z nią była coraz bliżej, ale nie wiedział, że aż tak blisko.
Tak, to była Kasia. 
Na jej widok poczuł coś dziwnego w środku. Motylki w brzuchu? 

„Głupie gadanie” – pomyślał. 
Chociaż czuł to już nie pierwszy raz. Szczególnie w ostatnim czasie dosyć często mu się to zdarzało. W sumie to od wypadku Kaśki. A dokładniej od momentu, kiedy wróciła z nim do Warszawy, do ich mieszkania. W duchu drżał przy każdym wypowiedzianym przez nią słowie, przy każdym, nawet jej mimowolnym dotyku. Nie wiedzieć czemu, ale drżał, gdy była blisko. Działała na niego dokładnie tak, jak od 3 lat on na nią. Niezmiennie, niezależnie od rodzaju ich zażyłości. Do czasu wypadku. Teraz wszystko się zmieniło. Role się odwróciły. Teraz to ona jest tak odległa i tak niedostępna. 
Może właśnie dlatego teraz to on wariuje na jej widok? Nogi odmawiają mu posłuszeństwa i kolana się pod nim uginają tak, jakby momentalnie nie mogły utrzymać już wagi jego ciała. A język staje mu jak przysłowiowy kołek w gębie i ledwo co, może wydusić z siebie choćby jedno słowo. A jak już uda mu się coś wykrztusić, to się okazuje, że się jąka. 

Dzisiaj okazało się, że ona też miewa problemy z wypowiadaniem się.
Widać było, że bardzo chciała, a może nie tyle co chciała, co musiała mu coś powiedzieć. Tylko nie do końca wiedziała jak. Ale w końcu to powiedziała. 
Na jego nieszczęście.

- Dlatego postanowiłam, że do porodu zamieszkam w Grabinie.
- Ka… co? 
„Myślałem, że się przesłyszałem.” Jednak nie. Każde jej kolejne słowo coraz bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że tak nie jest. 
Powiedziała, że ma tego nie brać do siebie. Tu chodzi o dobro Szymka. To młody jest teraz najważniejszy.
A on stał bez ruchu. Ze spuszczoną głową. Oparty o biurko. 
Podeszła do niego. Chciała go dotknąć. Widział jej dłoń, która na chwilę zawisła w powietrzu. Koniec końców cofnęła ją.
- Trzymaj się Marcin.
Wyszła.
Zostawiła go samego. Z natłokiem niepoukładanych myśli, które kłębiły się w jego głowie. 

Po dłuższej chwili opuścił swój gabinet, a potem firmę. 
Zauważył odjeżdżający spod budynku samochód. 
- Ejj. – zaczął biec.
Pojazd wydał mu się dziwnie znajomy.
- Taro?! 
Przyjrzał się uważniej osobie, która siedziała na miejscu kierowcy. 
- Ja…Janka!
Samochód zaczął się coraz bardziej oddalać. Marcin zrezygnował z dalszego „pościgu” i w końcu się zatrzymał. 
- Niech to szlag. – kopnął zgniecioną puszkę, leżącą tuż obok niego.

Wrócił do firmy. Wszedł do swojego gabinetu, zabrał kilka rzeczy, założył płaszcz i wyszedł.
- Panie Marcinie, dzwonił pański ojciec. – w korytarzu zaczepiła go recepcjonistka. 
Nie zatrzymał się. Nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. A ona szła za nim i cały czas coś do niego mówiła. W końcu przystanął i się odwrócił.
- Pani Aniu… - chciał się wytłumaczyć, jednak popatrzył na niepewną jego reakcji kobietę i zwątpił. - Do widzenia. – dodał po chwili, po czym opuścił budynek.

2 godziny później.
- Następny, poproszę! – krzyknął do barmana, który stał przy drugim końcu blatu.
Mężczyzna podszedł do niego i przyjrzał mu się uważnie.
- Powiedziałem: następny poproszę. – zdenerwowany Marcin powtórzył wolniej i dokładniej, w odpowiedzi na wzrok barmana.
- Panu już chyba wystarczy. – powiedział mu mężczyzna stojący za barem.
Chodakowski dokładnie mu się przyjrzał i prychnął. Po chwili spuścił wzrok.
- Człowieku. – już trochę język mu się plątał. – Życia mojego kobieta pamięć straciła i dziwnym trafem tylko mnie nie pamięta. Zerwała zaręczyny, a – spojrzał na wyświetlacz telefonu – 2 godziny temu zamu… zakoni… za… powiedziała mi – zmienił taktykę – że mnie zostawia. – spojrzał na barmana. - Więc mi tutaj nie pierdol, że mi wystarczy. Jasne? – wyciągnął w jego kierunku palec.
Rzucił na bar pierwszy lepszy banknot, który udało mu się znaleźć w kieszeni spodni.
- Jeszcze raz to samo.
Barman tylko wzruszył ramionami i ostatecznie wlał do kieliszka, stojącego przed Marcinem, kolejną porcję alkoholu.
- Dziękuję. – powiedział z wymuszonym uśmiechem.

1 godzinę później.
Marcin ruchem ręki przywołał barmana.
- Następny? – mężczyzna spojrzał na prawie już opróżnioną butelkę z trunkiem.
- Ra… rachunek proszę. – powiedział jednym tchem.
Dostał to, co chciał. Zapłacił całą kwotę i wyszedł.

Wszedł do dużego budynku. Jego oczom ukazał się długi korytarz. Szedł wzdłuż niego, aż w końcu znalazł odpowiednie drzwi i je otworzył.
- Lewa. Lewa. Lewa, prawa, lewa. – od progu usłyszał znajomy głos.
Uśmiechnął się. Wiedział, że tego właśnie mu było trzeba. 
Podszedł do mężczyzny, który ćwiczył z jakimś zawodnikiem na ringu.
- Mały sparing? – spytał Chodakowski.
Starszy mężczyzna odwrócił się w jego stronę.
- Marcin. Co cię tutaj sprowadza? – podszedł do lin otaczających kwadratowe podwyższenie.
Chodakowski przyjął pozycję i zaczął boksować w powietrzu.
- Chyba nie dzisiaj. – stwierdził mężczyzna i wrócił do treningu.
- Trenerze! 
- Zalany prawie w trupa nie wejdziesz na ring. – mężczyzna nawet na niego nie spojrzał.
- Trenerze! – krzyknął głośniej.
Mężczyzna podszedł do lin.
- Marcin. Zapomnij. – wrócił do zawodnika, z którym trenował.
Zrezygnowany Chodakowski spuścił głowę.
- Trenerze, wiem. – powiedział po chwili milczenia. – Oo, proszę bardzo.
Mężczyzna spojrzał w jego stronę. A Marcin … Marcin rozłożył ręce w bok i podniósł jedną z nóg do góry, równocześnie pochylając się do przodu. 
- Jest jaskółka! – krzyknął z dumą w głosie.
Po chwili jednak stracił równowagę i upadł twarzą na podłogę.
- Trochę nielot z tej jaskółki. – mruknął trener pod nosem.
Zeskoczył z ringu i podszedł do leżącego na podłodze Marcina.
- Młody wstajemy. – pomógł mu się podnieść.
- Sam bym. – otrzepał się.
- Tak, tak. Wiem. 
Starszy mężczyzna zauważył krew, wydobywającą się z nosa Chodakowskiego. Wyjął ze spodni chusteczkę, podał mu ją i wskazał krwawiące miejsce.
- Dzięki. – przyłożył sobie ją do nosa.
- Dobra, na dzisiaj koniec. – krzyknął do zawodnika, który przyglądał im się z ringu. – Odwiozę cię. Idziemy. – powiedział do Marcina.
Objął go i zaprowadził do wyjścia.



„Być może jeszcze kiedyś odnajdziemy się…”


Grabina. Chyba najpiękniejsze miejsce jakie w życiu widziała. A przynajmniej jakie jeszcze pamiętała. Tak, nie wróciła jej pamięć. Mimo tego, iż dni mijały, ona nadal nic sobie nie przypomniała. 

Do Grabiny przywiozła ją Janka, ponad tydzień temu. Głównym powodem takiej a nie innej decyzji kobiety był oczywiście Szymek. To on był teraz najważniejszy. Jako przyszła mama nie mogła pozwolić, żeby coś mu się stało. Przecież kilka tygodni temu, przez jej lekkomyślność, mógł nawet zginąć. Na szczęście okazał się być silnym chłopcem i wyszedł z wypadku bez szwanku. Jednak ciężarna wiedziała, że drugi raz mogą nie mieć aż tyle szczęścia. Dlatego postanowiła zrobić wszystko, co tylko może, żeby nie wystawiać przewrotnego losu na kolejną próbę.

Najważniejsze to unikanie jakiegokolwiek stresu. Niestety, mieszkanie w Warszawie nie pomagało jej w tym. Wręcz odwrotnie. Czuła się tam bardzo nieswojo. Nie mogła nic znaleźć, bo przecież nie pamiętała, gdzie co jest. Nie chciała wszystkiego od nowa przekładać, bo nie za bardzo czuła się do tego upoważniona. A skoro tego nie zrobiła, to kiedy znowu musiała coś znaleźć, zaczynała swój „rytuał”. Owszem, zazwyczaj kończył się on sukcesem, jednak kosztem kilkuminutowego zawziętego szukania i zdenerwowania pod tytułem: gdzie to jest?
I jeszcze Marcin … Zupełnie go nie pamiętała, dosłownie nic. To tak jakby żyła pod jednym dachem z praktycznie obcą sobie osobą. Przykre, bo przecież jest on ojcem jej jeszcze nienarodzonego dziecka, ale prawdziwe. Widziała jak on bardzo się stara …

„Słuchaj. Śpię na tej cholernie niewygodnej kanapie. Zajmuję się domem, wami, żebyś ty mogła odpoczywać. Staram się, jak tylko umiem, żeby było ci dobrze, żeby wam było jak najlepiej. Naprawdę staram się wszystko jakoś ogarnąć.”

Nie musiał jej nawet o tym przypominać, ona naprawdę to wszystko sama zauważała. Jednak im więcej on się starał, tym bardziej ona czuła się do czegoś zobowiązana. A jak na tę chwilę nie była w stanie mu niczego dać, ani nawet zagwarantować.
Dlatego kiedy usłyszała od niego jeszcze to …

„I jeszcze ta twoja amnezja. Pamiętasz praktycznie wszystkich, tylko nie MNIE. Nawet nie wiesz, jakie to jest trudne i jak to boli.”

… coś w niej pękło. Wiedziała, że nie mogą tak dalej żyć. 
Razem a jednak osobno? Na dłuższą metę to jest nie do zniesienia. Tak się po prostu nie da. Przynajmniej oni nie dawali już rady. 

„Dlatego postanowiłam, że do porodu zamieszkam w Grabinie.”

Miała nadzieję, że może właśnie tutaj uda jej się to wszystko jakoś poukładać. Znaleźć w końcu jakieś rozwiązanie tej trudnej sytuacji. 
Właśnie teraz, jeszcze przed narodzinami ich synka. Później może być już za późno …
Idealne miejsce, żeby przemyśleć ich przyszłość i jeszcze wyciszyć się przed porodem. 
Lepszego nie miała i nie znała. 



„Sama dla siebie jesteś tym, 
kim ja dla ciebie chciałem być. 
Znikąd donikąd wciąż przeganiasz moje sny.”


Tydzień wcześniej.
Marek z samego rana zawiózł seniorów rodu do Warszawy, oczywiście na prośbę samych zainteresowanych. Mostowiakowie postanowili bowiem, że zrobią sobie małą wycieczkę do stolicy i odwiedzą swoje dzieci, wnuki i prawnuki. 
Mimo tego, a może właśnie dlatego dom w Grabinie tętnił życiem już od samego rana. 
Gdy Ewa, a potem Ania dowiedziały się o planach seniorów, wpadły na pewien pomysł ...
Baby shower – przyjęcie dla przyszłej mamy. 
Miały zorganizować za jakiś czas taką imprezę dla Natalki, w Siedlisku, ale korzystając z okazji, że seniorzy wyjechali i w Grabinie od kilku dni mieszka jeszcze Kasia, postanowiły przyspieszyć termin zabawy. 

Wszystko miało być owiane tajemnicą. 
Natalka nic nie wie, dopiero dzisiaj ma przyjechać do domu z Ulą. A Kasia, która obecnie jest domowniczką, niczego nawet się nie domyśla.

Przygotowaniami zajęły się inicjatorki pomysłu. Jednak poprosiły o pomoc niezastąpioną w kuchni Marzenkę. Uzgodniły menu na wieczór, a dania miała przygotować ich pomocnica, w Siedlisku. 
Kobiety na przyjęcie zaprosiły jeszcze: Alę i Kingę oraz Jankę. 

Kasia siedziała w kuchni i popijała właśnie herbatę, gdy usłyszała szczekanie psa. Oderwała się od gazety, którą przeglądała, jednak szczekanie ustało, więc wróciła do przerwanej czynności. Po chwili usłyszała trzask zamykających się drzwi. 
- Cześć wszystkim! – usłyszała znajomy głos. – Cześć Kasiu. – kobieta stanęła w progu drzwi kuchennych.
- Cześć Janka. – obdarzyła ją uśmiechem. – Stęskniłaś się za mną? – zaśmiała się pod nosem, gdy Bufford poszła do przedpokoju.
- Jasne. – odpowiedziała, gdy wróciła do kuchni.
Usiadła na krześle, naprzeciwko ciężarnej i lekko się do niej uśmiechnęła.
- Jak się czujecie? – spytała po chwili.
- Bardzo dobrze, prawda Szymek? – popatrzyła i z czułością pogłaskała swój okrągły brzuch. – A co u ciebie? – Kasia przeniosła swój wzrok na Jankę.
- W porządku. 
- A co u Marcina? – spytała po dłuższej chwili milczenia.
- Nie wiem. – spuściła wzrok. – Byłam u niego, jak wróciłam z Grabiny. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie otworzył mi drzwi. Cały Marcin. – wzruszyła ramionami.
- Cały Marcin. – powtórzyła za nią cicho Kasia.
- A do ciebie nie dzwonił?
- Nie. Nie mam z nim żadnego kontaktu od naszego wyjazdu.

Wszystko szło zgodnie z planem.
 Ewa zawiozła Antka i Mateusza do swojego ojca. Chłopcy mieli tam zostać przez cały weekend.
Później pojechała na przystanek po córki, które właśnie przyjechały z Warszawy. Gdy dojechały do domu okazało się, że goście już są. Po chwili zjawiły się również Ania i Marzenka.
Przyszłe mamy były pod wielkim wrażeniem. Zarówno samego pomysłu, jak i prezentów, jakie ciocie kupiły jeszcze nienarodzonym dzieciom.
I zaczęła się zabawa.

Jakiś czas później.
- Ejj, ejj. Cicho. – towarzystwo trochę się uciszyło. – Słyszycie? – nasłuchiwała Kinga.
Kobiety jej zawtórowały. 
- To chyba mój telefon. – powiedziała Kasia.
Ostrożnie wstała z kanapy i poszła do kuchni. Telefon przestał dzwonić, jednak udało jej się go dosyć szybko znaleźć. Odblokowała urządzenie i wyświetliła powiadomienia.


2 połączenia nieodebrane MARCIN

Mimowolnie uśmiechnęła się do słuchawki. 
Po chwili zebrała się na odwagę i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Cześć Kasiu. Dzwoniłem, bo … u lekarza dzisiaj byłaś? – usłyszała głos w słuchawce.
- Cześć Marcin. – uśmiechnęła się. – Tak, byłam.
- I co ci powiedział?
- Trochę postraszył, że bóle i zawroty głowy czekają mnie jeszcze przez jakiś czas. Ale poza tym stwierdził, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Miło, że dzwonisz i że pytasz.
- Cieszę się. A jak ty się czujesz i jak młody?
- U nas wszystko w porządku. – pogłaskała swój okrągły brzuch. 
W progu pomieszczenia pojawiła się Ewa. Kasia odsunęła telefon od ucha i zakryła go dłonią.
- Kasiu, przepraszam, że przeszkadzam, ale ktoś do ciebie.
- Do mnie? – spytała zaskoczona.
Ewa z uśmiechem na twarzy wzruszyła ramionami i w progu wyminęła się mężczyzną.
- Cześć Kasiu.
- Robert?!
Po chwili milczenia przypomniała sobie o Marcinie.
- Marcin, jesteś tam? – spytała niepewnie.
- Tak. – odpowiedział przez zaciśnięte ze zdenerwowania gardło.
- Przepraszam cię…
- Nie, no tak. Jasne. Trzymaj się.
Odłożyła telefon na kredens. 
- Cześć Robert. - powiedziała cały czas zszokowana jego widokiem.
- Jakaś impreza? – spytał, słysząc rozbawione głosy zza ściany.
- Baby shower. – spojrzała na jego pytającą minę. – Przyjęcie dla przyszłych mam.
- Aha. Czyli przyszedłem nie w porę?
- Tak trochę. – odpowiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy. – Ale może po prostu umówimy się na inny dzień? Jeżeli będziesz chciał.
- Jasne. Odezwę się do ciebie. Cześć.
I wyszedł. A Kasia wzrokiem odprowadziła go do drzwi. 
Potem popatrzyła na telefon. Po chwili zawahania wzięła urządzenie do ręki i wybrała ostatnio wybierany przez siebie numer. Jednak w słuchawce usłyszała tylko: 


„Witam, Marcin Chodakowski. Po sygnale proszę zostawić wiadomość.”

Głośno westchnęła, odłożyła telefon na kredens i wróciła do reszty kobiet.



„Jak zatrzymany w biegu wiatr. 
Jak niebo wśród nocy bez gwiazd. 
Jak liść bez wody - tak ty,
beze mnie nie znaczysz już nic.”


Po skończonej rozmowie rzucił swoim telefonem o ścianę i wybiegł z domu. 
Nie zważał na to gdzie biegnie. Byle jak najdalej. Byle uwolnić się od tego głosu, który cały czas rozbrzmiewał mu w głowie: „Robert?!”
Stał już teraz na wiadukcie. Patrzył na pędzące po drodze samochody. 
Z bezsilności usiadł na chodniku. Podkulił nogi i ukrył twarz w dłoniach. 
Stracił poczucie czasu, nie wiedział, ile tu tak siedział. Kiedy w końcu dotarł do niego głos z zewnątrz.
- Proszę pana, wszystko w porządku? 
Spojrzał w górę. Stojąca nad nim blondynka, trzymająca w ręku zapalonego papierosa, lekko się do niego uśmiechnęła. 
- No już myślałam, że pan zamarzł. – zaciągnęła się. – Długo pan tak siedzi? 
Patrzył na nią nieobecnym wzrokiem.
- Człowieku! Mamy środek zimy, a ty sobie tutaj tak siedzisz bez kurtki?! – nie odpowiedział. – Może ty naprawdę chcesz zamarznąć, co?
- W sumie to jest mi wszystko jedno. – mruknął pod nosem.
- Głupoty gadasz! – nawet nie drgnął. - Halo?! Tu ziemia. – pomachała mu ręką przed oczami.
Zamrugał.
- Coś się stało? Może mogę ci jakoś pomóc? – spytała zaniepokojona stanem nieznajomego.
Wstał i stanął z nią twarzą w twarz. 
- Dzięki za troskę, ale mi pomóc nie może już nikt.
I odszedł.


***

Jednak udało się trochę wcześniej niż w niedzielę. ;) 
Dzięki, że cierpliwie czekaliście :)!

Następna w okolicach następnego weekend'u. 

Buziaki i pozdrowienia, Kasiek :-*!

czwartek, 11 czerwca 2015

Lost memories - część 8.

Sarsa – Naucz mnie


„Tak mało mnie we mnie jest …”


Jedno miasto. Dwie różne jego dzielnice.
Dwójka ludzi. On i ona. 
On w salonie, na niezbyt wygodnej kanapie w mieszkaniu brata.
Ona w sypialni, na dużym i wygodnym łóżku w mieszkaniu … no właśnie, czyim?

Była w nim od piątku, czyli od 4 dni. Ale nie poczuła się tutaj, jakby była u siebie. Przeciwnie. Czuła się tu nieswojo, wręcz obco. Jakby coś ją przytłaczało. W nocy kiepsko jej się spało, a w dzień chodziła zmęczona. Trudno jej było też znaleźć sobie tutaj miejsce. Ale w jednym pokoju uwielbiała przesiadywać. Był to pokój dla ich dziecka. Siadała w fotelu, głaskała swój okrągły brzuch i mówiła do nienarodzonego jeszcze synka. Najchętniej siedziałaby tak całe dnie. 
Jednak był ktoś jeszcze. ON.
Cały czas pamięta swoją reakcję na jego widok, tuż po wybudzeniu.

 „Co ty tu robisz?! A może to ty mnie tak urządziłeś, że tu trafiłam?! Poza biciem starszych facetów, kręci cię też robienie krzywdy osobom, które stają w ich obronie?! Bezczelny typ! Kto go tu wpuścił?!”

I jego przerażoną minę.
A później diagnoza – amnezja – i wszystko zaczęło się układać w jakąś tam całość. Odległą, ale całość. 
3 ostatnie lata miała jakby wyjęte z życiorysu. Nie pamiętała z tego okresu dosłownie nic. 
A dużo się w tym czasie wydarzyło … 

Przypadkiem, jeszcze kiedy była zaręczona z policjantem, spotkała mężczyznę, który wywrócił jej na pozór poukładany świat do góry nogami. I zakochała się. Złamała serce obecnemu narzeczonemu i rozstała się z nim. Jednak, jak wiadomo, z miłością różnie to bywa. Doświadczyła tego na własnej skórze. Gdy po rozstaniu stanęła w drzwiach nowo poznanego mężczyzny, okazało się, że on nie podziela jej uczuć. Chciał się tylko zabawić. Kręciły go przyszłe mężatki. Nawiasem mówiąc te już zaobrączkowane też … 
Jednak jej to nie odstraszyło. Postanowiła o niego zawalczyć. 
I tę czasochłonną wojnę, mimo po drodze przegranych kilku bitw, ostatecznie wygrała. 
Zaszła w ciążę, a mężczyzna w końcu się jej oświadczył. I oczywiście został przyjęty. Jaka ona była wtedy szczęśliwa.
Jej ukochany świata poza nią nie widział.
„Kocham cię najbardziej na świecie.” – powtarzał.
To jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. – myślała nie raz.

I stało się. Jeden wypadek i koniec sielanki. 
Straciła pamięć.
Od wypadku minął już tydzień, a ona nadal nic nie pamiętała. Z każdym dniem traciła nadzieję na to, że w końcu odzyska pamięć. Niby lekarz powiedział jej, że to kwestia czasu. I wszyscy wokół jej to w kółko powtarzali. Ale brak jakiejkolwiek poprawy nie pozwalał jej być taką optymistką.
Powoli przerastała ją ta cała sytuacja. Z resztą wiedziała, że nie tylko ją. Dobrze się do tej pory maskował, ale wczoraj … Jej niedoszły mąż i ojciec dziecka również powoli nie dawał już rady. 
Wiedziała, że musi coś z tym zrobić.
Tylko co?



„I męczy mnie ciągle myśl, że już nie zdążę.
Oddalasz się znów z każdym słowem.”


Miniona noc należała do naprawdę ciężkich. Kanapa w salonie Olka na pierwszy rzut oka wydawała się być wygodna. I przecież przesiedzieli na niej pół nocy, rozmawiając. Ale gdy tylko się położył, od razu zmienił zdanie na jej temat. Nawet wypity alkohol go nie znieczulił.
Wiercił się całą noc, lecz nie tylko przez niewygodę fizyczną. Coś, a nawet ktoś nie chciał mu dać spokoju. Jego myśli cały czas krążyły wokół tylko jednej osoby. Teoretycznie, bo praktycznie w tej małej szatynce było jeszcze drugie, mniejsze życie.
Dwie najważniejsze istoty w jego życiu. Kasia i Szymek. Jego jeszcze nienarodzony synek i jego … No właśnie. Jego? Jeszcze tydzień temu nie miał co do tego żadnych wątpliwości. A dzisiaj. Dzisiaj miał ich pełno. 
Nie miał żadnej pewności, że Kaśka w końcu kiedyś odzyska pamięć. A nawet jeżeli odzyska, to nie wiadomo kiedy to nastąpi. 
Mimo trudnej sytuacji starał się, robił naprawdę wszystko, co mógł. A i tak czuł, że się od niej coraz bardziej oddala. Że ona mu się wymyka …
Bał się, że w końcu Kasia go zostawi, że znajdzie sobie odpowiedniejszego faceta i lepszego od niego ojca dla synka. Nie, Szymek jest owocem ich miłości. On ich łączy. 
Owszem, łączy ich synek, ale Marcin nie chciał, żeby była z nim tylko ze względu na młodego. 
Męska duma? 
A może chciał sobie na to zasłużyć. Znowu chciał sobie zasłużyć na NIĄ
Chciał i był w stanie zrobić wszystko. 
Byleby tylko byli razem.
Znowu. Tak, jak przed tym cholernym wypadkiem.

- O czym tak zawzięcie myślisz? – spytał Olek.
Marcin spojrzał na brata, który już siedział na fotelu obok kanapy.
- Nie musisz o wszystkim wiedzieć. – odpowiedział, uśmiechając się.
Podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął się rozciągać, a na jego twarzy pojawił się grymas.
- Wygodna ta twoja kanapa, nie ma co. – dodał z coraz większym grymasem na twarzy.
- Nie marudź. – Olek wstał z miejsca. – Kawy?
- Ooo, w końcu mówisz do rzeczy. 



„Na ciele rozmaże z mych łez tatuaże,
ostatnią już noc mi zabiera.”


Po niezbyt dobrze przespanej nocy obudziła się z bólem głowy. Przymknęła oczy, może sen jeszcze przyjdzie. Jednak po kilku minutach zwątpiła. Wstała z łóżka i poszła do kuchni. Przygotowała sobie śniadanie i zaparzyła herbatę. Po mimo czasu ból głowy nadal nie przechodził. Spojrzała na widok za oknem. Promienie słoneczne oświecały Warszawę.
- Szymek, co powiesz na spacer? – pogłaskała swój okrągły brzuch, który delikatnie się poruszył. 
Szeroko się do niego uśmiechnęła.
Posprzątała po śniadaniu, umyła się i ubrała, i po niecałej pół godzinie wychodziła już z bloku. 
- Kasia! Kasia! 
Usłyszała swoje imię, więc obróciła się w stronę źródła głosu. Na widok biegnącej w jej stronę sąsiadki przyszłej mamie zrobiło się trochę głupio. Przypomniała sobie, jak potraktowała ją wczorajszego wieczoru.
- Kasia, cześć! – zziajana sąsiadka dobiegła do niej.
- Cześć Janka.
- Jak się czujesz? Nie dzwoniłaś.
- Bo wszystko jest w porządku. Mamy się bardzo dobrze. – położyła dłoń na swoim brzuchu i uśmiechnęła się do sąsiadki.
Sąsiadka odwzajemniła jej uśmiech.
- A gdzie się wybieracie? – spytała Janka po chwili ciszy.
- Idziemy na spacer. – odpowiedziała, po czym dodała – Może masz ochotę przejść się z nami?
- Chętnie. – odpowiedziała Janka, nieco zszokowana propozycją Mularczyk.

45 minut później.
- Było zaskakująco miło. – powiedziała Kasia, przekręcając klucz w zamku.
- No dzięki. – Bufford zaśmiała się. – Kasiu, gdybyś potrzebowała kiedykolwiek pomocy. Zakupy czy podwózka gdziekolwiek. Pożyczę auto od Pawła albo od Taro.
- Tak wiem, Janka. – Mularczyk obdarzyła ją uśmiechem.
Po chwili przeanalizowała jej propozycję. 
„ … podwózka gdziekolwiek.”
- Kasia, co jest? – Janka bacznie przyglądała się nieobecnej ciężarnej.
- Nic. Nic. – ocknęła się. – Janka, dzięki. Za wszystko. – z nerwowym uśmiechem na twarzy poklepała ją po ramieniu. – Cześć. – powiedziała, po czym zniknęła za drzwiami.
- Cześć. – odpowiedziała zdezorientowana Bufford.
Ruszyła w stronę swojego mieszkania, co chwilę jednak zerkając na drzwi, które przed chwilą się przed nią zamknęły.



„Jutro znowu gonić, biec, latać ponad!
Ile sił mam krzyczę: to JA!” 


- Pani. – usłyszała w słuchawce chrząknięcie, wypominające jej błąd. – Babciu Basiu. – natychmiast się poprawiła.
- Dużo lepiej.
Zaśmiały się.
- Dziękuję, za wszystko.
- Przecież sama ci to zaproponowałam, kochanie. Mam nadzieję, że ci to pomoże. Ale nie ukrywam, że teraz czeka cię najtrudniejszy moment. Rozmowa z Marcinem.
Kasia głośno westchnęła.
- Wiem. – po chwili milczenia dodała – Muszę kończyć. Porozmawiamy później, dobrze? Do widzenia.
Odłożyła telefon na stolik, wstała z kanapy i wyszła z mieszkania.

5 minut później.
- A Marcin wie o twojej decyzji? – spytała Janka, kompletnie zaskoczona prośbą Mularczyk.
- Jeszcze nie.
- Kasiu, ja myślę… - nie dokończyła, bo ciężarna jej przerwała.
- Dlatego przed wyjazdem pojadę do niego, do pracy. Może tak być?
- Marcin mnie zabije. – powiedziała Bufford pod nosem, jakby do siebie. – Zawiozę cię. – dodała głośniej. – Za ile będziesz gotowa?
- 20 minut? – wzruszyła ramionami.
Janka wzięła płaszcz i zaczęła go zakładać. 
- Za pół godziny jestem. – opatuliła się szalikiem i założyła czapkę.
Obie opuściły mieszkanie, w którym pomieszkiwała Bufford. Zeszły piętro niżej. Kasia już kierowała się w stronę jednych z drzwi, a Janka chciała iść dalej, jednak zatrzymał ją głos ciężarnej.
- Janka. – sąsiadka przystanęła i spojrzała w jej stronę. – Dziękujemy. – powiedziała z uśmiechem, głaszcząc swój okrągły brzuch.
Janka tylko lekko się uśmiechnęła i ruszyła dalej.
Czy ja zwariowałam?! Marcin mnie przecież zabije.
Wyszła z bloku. Przystanęła i wzięła głęboki oddech. 
Może nie będzie tak źle. 
I poszła dalej.



„I nie zobaczysz, że patrzę na ciebie inaczej,
nie chciałeś mnie takiej mieć.”


Jechały już od 10 minut. A w międzyczasie nie padło między nimi ani jedno słowo. Janka nie chciała naciskać, a Kasia coraz bardziej się denerwowała. Siedziała na miejscu pasażera, nieobecnie wpatrzona w swoją torebkę. Rękoma bawiła się jej paskiem. Bufford chciała coś na ten temat powiedzieć, jednak ostatecznie ugryzła się w język. Po kolejnych 5 minutach powiedziała:
- Jesteśmy na miejscu. – i zaparkowała auto przed budynkiem.
Na te słowa przyszła mama zastygła w bezruchu.
Janka nie była do końca przekonana, czy dobrym pomysłem będzie jej propozycja. Jednak widząc reakcję Mularczyk … 
- Kasiu, mam tam z tobą iść? – niepewnie wskazała głową na czerwony, parterowy budynek, który stał wprost przed nimi.
Po dłuższej chwili szatynka w końcu spojrzała na kobietę, która siedziała za kierownicą.
- Dzięki, ale muszę sobie dać radę sama. 
Odpięła pas bezpieczeństwa i bez słowa wyszła z samochodu. Przeszła kilka kroków i weszła do budynku. Z szerokim uśmiechem na twarzy przywitała ją recepcjonistka. 
- Dzień dobry pani Kasiu! – podeszła do niej. – Jak się pani miewa i jak maluszek? – pogłaskała jej uwydatniony brzuszek.
- Do…dobrze. – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
No tak, przecież Marcin wspominał jej coś o tym, że przed „wypadkiem” tutaj pracowała.
- Pani pewnie do pana Marcina? – wyrwała ją z rozmyślań.
- Tak. 
- Jest u siebie. – powiedziała z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
Zdezorientowana Kasia popatrzyła na nią pytająco.
- Zaprowadzę panią.
Lekko objęła ją w pasie i zaprowadziła pod odpowiednie drzwi.
- To tutaj. 
- Dziękuję. – powiedziała za odchodzącą kobietą.
Puk, puk! 
- Wejść. 
Weszła. Siedział przy biurku, na którym brakowało chyba tylko jednego – porządku. Zawalony papierami, właśnie coś zawzięcie przeglądał.
- Ładna ta twoja sekretarka. – powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.
Na jej głos od razu oderwał się od tego, co robił. Wstał i podszedł do niej.
- Jezu, Kasia. Co ty tu robisz? Siadaj, proszę. – wskazał jej miejsce. 
- Pomyślałam… Chyba powinniśmy porozmawiać. – potarła rękę o rękę.
- Aa, zma… zmarzłaś? – wydukał. – Mnie to właśnie rozgrzało. – dodał ciszej. – Eee, napijesz się czegoś ciepłego?
- Nie, dziękuję. – schowała niesforny kosmyk swoich włosów za ucho.
- Jeżeli o wczoraj to … - nie dokończył, przerwała mu.
- Marcin, nie o to chodzi. – spojrzał na nią pytająco. – Marcin, dużo się ostatnio wydarzyło.
- Za dużo. – wtrącił.
- No właśnie. I przerosło mnie to wszystko. Z resztą ciebie chyba też. – spojrzała na niego.
- Czyli jednak chodzi o wczoraj. – mruknął.
Pokręciła przecząco głową.
- Nie Marcin. To o niego chodzi. – wskazała swój okrągły brzuch. – Nie chcę, żeby mu się coś stało. Nie mogę narażać go na jakikolwiek stres. – wzięła głęboki oddech. – Dlatego postanowiłam, że do porodu zamieszkam w Grabinie. – powiedziała jednym tchem.
- Ka… co? – myślał, że się przesłyszał.
- Marcin, tak będzie lepiej.
- Lepiej. – prychnął. – A dla kogo?! 
- Dla Szymka. To on jest teraz najważniejszy. – pogładziła swój brzuch.
Spojrzała na zdruzgotanego Marcina. Wyglądał, jakby świat mu się zawalił na głowę.
- Marcin, nie bierz tego do siebie. Tu chodzi o mnie. Już wystarczająco naraziłam Szymka na niebezpieczeństwo swoją lekkomyślnością. Nie mogę mu tego zrobić ponownie.
Spojrzała na niego. Stał oparty o biurko ze spuszczoną głową. 
Nie pieklił się, nie krzyczał. Chyba dobrze to przyjął.
Doszła do wniosku, że nie powinna mówić nic więcej. Wstała z krzesła i podeszła do niego. Chciała położyć swoją dłoń na jego torsie, lecz w ostatniej chwili cofnęła ruch.
- Trzymaj się Marcin. – powiedziała.
I wyszła. 



„A szyfry, pułapki w słowach zostawię.
Pokonać chcesz nas – nie zostanę.”


Na ile jej 8-my miesiąc pozwalał, na tyle szybko przemierzyła korytarz. W holu recepcjonistka coś za nią zawołała, jednak Kasia nie odwróciła się. Niczym torpeda, ciut bardziej okrągła, opuściła budynek. Gdy zamknęła za sobą drzwi, przystanęła przy barierce. Spojrzała w niebo, a słońce ją oślepiło. Wzięła kilka głębszych oddechów, „założyła” uśmiech na twarz i poszła do samochodu. 
- Już jestem. – oznajmiła Jance i zapięła pas.
Bufford patrzyła na nią bardzo uważnie.
- Jesteś pewna, że… 
- Tak. Jedźmy już. – oparła się wygodnie o zagłówek i przymknęła oczy.
Kobieta za kierownicą odpaliła silnik i wyjechała z parkingu. Włączyła jedynkę i ruszyła. W tej samej chwili spojrzała w środkowe lusterko, w którym zauważyła biegnącego za nimi Marcina. Popatrzyła na Kasię, po czym jeszcze raz zerknęła w lusterko. Dodała gazu i zmieniła bieg.

1 godzinę później.
Zatrzymała samochód na podjeździe, tuż przed wejściem do domu. Zgasiła silnik i spojrzała na śpiącą ciężarną.
- Kasiu. – lekko szturchnęła ją w ramię.
Kobieta powoli otworzyła oczy.
- Już jesteśmy. Przespałaś całą drogę. – uśmiechnęła się do niej.
- Janka, poczekaj. – powiedziała Kasia, gdy Bufford wyjęła kluczyki ze stacyjki i zamierzała już wychodzić z samochodu. - Janka, wy się przyjaźnicie z Marcinem, prawda? 
- Noo… można tak powiedzieć. – odpowiedziała po chwili milczenia.
- W takim razie mogę mieć do ciebie prośbę? – spojrzała na Bufford, która niepewnie kiwnęła głową. – Janka, zaopiekuj się nim.
- Kasiu, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Po prostu nie chcę, żeby zrobił coś głupiego. A słyszałam, że jest do tego zdolny. 
- Ojj taak. – przeciągnęła. – Kasiu, ale Marcin jest jak kot. On chodzi swoimi drogami. I uwierz mi, że naprawdę nie lubi być kontrolowany. – stwierdziła Bufford.
- Ale ja ci nie każę go kontrolować. – lekko się do niej uśmiechnęła. – Janka…
- Okej, zajmę się nim. – zrezygnowana znowu przystała na jej prośbę.
- Dziękuję.


***

Spóźniona, ale w końcu jest. :)

Kiedy następna część to nie mam pojęcia. W sumie, chyba najgorszy okres sesji mam już za sobą, ale mimo wszystko czekają mnie jeszcze 2 egzaminy, więc czy uda mi się to wszystko pogodzić to wyjdzie w praniu. ;)

Dzięki za każde odwiedziny, za każdy komentarz, za każdą wymianę zdań. :)

Pozdrawiam i buziaki wysyłam :-* !
~ Kasiek.