.


czwartek, 23 lipca 2015

Lost memories - część 13.

TABB & Sound’N’Grace - Dach




„Gdy adrenaliny ogień,
gdy nie działa żaden mądry plan.
Gdy w mojej głowie alarmowy stan…”



- Marcin, no co ty tam robisz tyle czasu? – Z kuchni na całe mieszkanie rozległ się kobiecy krzyk.
- Rzeczy szukam odpowiednich – odpowiedział głos z sypialni.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do mieszkania, w których stanął, tak na oko, 50-letni mężczyzna. W rękach trzymał wypełnione po brzegi reklamówki.
- Jestem. – Odłożył siatki na stół. – Gdzie młody tata? – spytał kobietę, która wycierała właśnie blat w kuchni.
W odpowiedzi brunetka wskazała głową jedne z drzwi. Mężczyzna spojrzał na zegarek i z politowaniem pokręcił głową.
- Marcin, pospiesz się – powiedział głośno. – Dobrze, że wypis ze szpitala jest dopiero o 14, bo jakby był rano to Kasia i Szymon, by się nie doczekali – dodał już nieco ciszej.
- Słyszałem to – Chodakowski stanął we framudze drzwi. 

- Już, gotowy? – spytała Aleksandra.
- Nie. Tak. Znaczy… Rzeczy dla Szymka spakowane mam, ale Kaśka... Nie wiem, co wybrać dla niej.
Chodakowska zrobiła kilka kroków w przód i stanęła tuż obok syna. Popatrzyła na otwartą torbę, która leżała na łóżku w sypialni. Bez chwili zawahania weszła do pomieszczenia i zaczęła przeglądać ubrania, leżące na półkach w szafie.
- Myślę, że to będzie w porządku – pokazała Marcinowi luźną, sweterkową sukienkę.
Marcin przytaknął z ulgą. Aleksandra znalazła jeszcze kilka potrzebnych rzeczy, które po chwili, za sprawą Chodakowskiego, znalazły się w czarnej, sportowej torbie.
- Dzięki mamo – zapiął bagaż i przerzucił go sobie przez ramię. – Lecę! – powiedział już w drodze do przedpokoju.
- Masz wszystko? – Poszła tuż za nim Aleksandra.
- Wszystko jest pod kontrolą. – Obdarzył ją uśmiechem i wziął płaszcz z wieszaka. – Wszystko jest pod kontrolą. – Zaczął przeszukiwać kieszenie spodni, a potem, już bardziej nerwowo, okrycia wierzchniego. – Cholera!
- Tego szukasz? – Grzegorz przełożył sobie kółko od kluczy, które jeszcze przed chwilą leżały na stoliku, przez palec i podszedł do syna.
Marcin już chciał je chwycić, jednak ojciec okazał się szybszy i zamknął je w swojej dłoni.
- Wszystko jest pod kontrolą? – zironizował starszy z Chodakowskich. – Jechać z tobą do szpitala? 
Marcin pokręcił przecząco głową i popatrzył na nadal zamkniętą dłoń Grzegorza.
- Dzięki ojciec – powiedział z wdzięcznością, gdy już odzyskał swoją własność.
- Jedź bezpiecznie – poleciła Aleksandra.
- Tak, tak. Wiem.
Poprawił torbę na ramieniu i spojrzał na rodziców, którzy stali tuż przed nim. Ojciec obejmował matkę jedną ręką w pasie. Na ten widok Marcin od razu mimowolnie się uśmiechnął. Stał tak w miejscu i przyglądał się im. 
- Synku? – Jak przez mgłę dotarł do niego głos matki.
Potrząsnął głową, żeby się szybciej ocknąć.
- Cześć wam – rzucił i zniknął za drzwiami.



„Rozbrajasz mnie pieszczotą 
i cały ciężar rzucam w kąt. 
W sumie w życiu chodzi o to, by go zdjąć.”



- Co tak nam się przyglądasz? – spytała drobna brunetka z nieschodzącym z twarzy uśmiechem.
Właśnie zdążyła zapiąć małe dziecko w foteliku. I w końcu poczuła na sobie wzrok mężczyzny, który siedział na miejscu kierowcy, lecz nie był zwrócony przodem do kierunku jazdy. Patrzył na dwie najważniejsze osoby w swoim życiu, które siedziały teraz na tylnych siedzeniach jego Jeep’a. 
- Nawet nie wiesz jak dobrze was widzieć tutaj.

Zawiesił swoją rękę w powietrzu tak, żeby kobieta mogła położyć na niej swoją dłoń. Kasia doskonale zrozumiała jego intencję i zrobiła to, czego on tym gestem od niej oczekiwał.
Taka drobna rzecz, niby nic wielkiego, a na ich twarzach od razu zaczęły malować się szerokie uśmiechy. Nagle stracili poczucie czasu. Naprawdę nie wiedzieli, ile trwali tak w kompletnym bezruchu. 

Po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. I po tej całej bieganinie związanej z narodzinami dziecka, z wypisem ze szpitala. W końcu mieli czas tylko dla siebie. Tylko oni. Tu i teraz.

Piękne tu i teraz przerwał im Szymek, który płaczem przypomniał rodzicom o swojej obecności.
Oczy Kasi i Marcina od razu przeniosły się na chłopczyka, siedzącego w foteliku.
- Młody, jakiś ty niecierpliwy – stwierdził Chodakowski.
Mularczyk zaś zabrała swoją dłoń z uścisku ukochanego i lekko rozsunęła nią suwak u kurtki jej młodszego mężczyzny, po czym pogładziła jego podbródek. W odpowiedzi płacz nieco ucichł.
- Niecierpliwy po tatusiu – zaśmiała się do syna.
- Kochanie, ja to oazą cierpliwości jestem – Marcin obdarzył ją cwaniackim uśmiechem.
- Kochanie, z tego co pamiętam to właśnie ja czekałam na ciebie, hmmm… 2 lata? – iskierki tliły się w jej oczach.

Kochała te ich wieczne przekomarzanki słowne. Tym bardziej, że wcale nie chodziło w nich o to, kto tak naprawdę ma rację. Miały one bardziej formę… zabawy? Czuli się wtedy jakby mieli po 15 lat. 
A kończyły się one (no cóż, na pewno nie tak, jak zabawy 15-latków)… W każdym razie zawsze przyjemnie się kończyły. :-)

- Kochanie – ehem, nie miał więcej argumentów.
- Chyba koniec dyskusji, prawda? 

Ten jej uśmiech… Zawsze wynagradzał mu fakt, że jednak znowu nie miał racji. 

- Chodź tutaj – przywołał ją palcem, a sam przybliżył się do niej na tyle, na ile pozwalały mu warunki siedzenia w przednim fotelu auta. – Kocham cię – powiedział, gdy ich usta dzieliły już tylko milimetry.
- Ja ciebie też kocham. 

Bardzo często widział, jak jej oczy błyszczą szczęściem. 
Kiedy byli sami. Kiedy byli w gronie rodziny czy znajomych też często to zauważał. 
Ale kiedy z jej ust padały te słowa, chyba najpiękniejsze jakie znał i jakich go nauczyła: „kocham cię”… Jej oczy błyszczały jakoś tak… inaczej? I za każdym razem tak wyjątkowo. Wtedy widział w nich wszystko. To tak jakby cały świat mógł nagle zmieścić w jej oczach. Ale nie ma się co dziwić, przecież to właśnie ona była jego całym światem. 
Mógłby tak patrzeć w jej oczy godzinami. Ale nie dzisiaj. Teraz miał ochotę na coś innego…

Zatopił się w jej miękkich, zwilżonych pomadką ochronną, ustach. Całował, na początku, delikatnie każdy milimetr jej (mimo mrozu za oknem) ciepłych ust, by nagle, coraz bardziej żarliwie, prawie pochłaniać je w całości.
Odsunęli się od siebie, by nabrać świeżego powietrza do płuc.
Cały czas patrzyli sobie prosto w oczy. Wypełniała ich niezaspokojona tęsknota i przeogromna miłość.

- No, chyba warto było czekać? – spytał dumnie, tym swoim pewnym tonem głosu.
- Marcin! – szturchnęła go w bark.
- Ejj, no co? – wymasował „bolące” miejsce.
- Nico – oparła się o siedzenie, udając naburmuszoną.
Marcin, śmiejąc się pod nosem, przekręcił kluczyk w stacyjce. Ustawił środkowe lusterko tak, by patrzeć prosto na nią. Gdy w końcu ich spojrzenia się spotkały, Chodakowski puścił do niej oczko. Nie czekając na jej reakcję, poprawił lusterko, wrzucił odpowiedni bieg i ruszył.
Kasia przeniosła swój wzrok na syna. Miał przymknięte powieki, czyli najprawdopodobniej spał. Delikatnie musnęła palcami jego malutką rączkę, a on, nie otwierając oczu, chwycił jej palec. Szeroki uśmiech pojawił się na jej bladej twarzy.
- Było warto – powiedziała do siebie.
Oparła się o zagłówek i sama też przymknęła powieki.



„I niech każdy to widzi,
co znaczy szczęśliwym być tak!”



- Królewno, jesteśmy na miejscu – obudził ją głos Marcina.
Otworzyła ciężkie powieki i spojrzała na mężczyznę, który stał w drzwiach i szeroko się do niej uśmiechał. Rozejrzała się wokół siebie. Coś jej nie pasowało. Czegoś jej brakowało. Nie czegoś, kogoś. Szymek.
- Twoi mężczyźni już na ciebie czekają – Chodakowski podniósł do góry fotelik ze śpiącym chłopcem.
- Chyba trochę nam się przysnęło – lekko się uśmiechnęła.
Rozpięła swój pas bezpieczeństwa i powoli wyszła z auta.
- Daj mi to – sięgnęła po torbę, którą trzymał na ramieniu i ruszyła przed siebie.
Marcin zamknął samochód i poszedł za nią. Wolną ręką złapał jej dłoń i tak weszli do bloku.

W tym samym czasie.
W mieszkaniu panowała dosyć napięta atmosfera. Aleksandra chodziła od salonu do przedpokoju, i z powrotem. Olek i Grzegorz siedzieli przy stole, nerwowo stukając w niego palcami. A Magda stała tuż za plecami młodszego Chodakowskiego i masowała jego kark, próbując go w taki sposób choć trochę odprężyć.
- A może coś się stało? – mówiła Aleksandra, cały czas chodząc w kółko.
- Nie wyciągajmy pochopnych wniosków – uspokajał ją Aleksander.
- Powinni być tutaj przeszło pół godziny temu – kobieta nie dawała się przekonać.
- Pani Olu – Magda podeszła do brunetki - ze szpitalami to naprawdę różnie bywa. Może coś się przesunęło z wypisami, dlatego się spóźniają – pogładziła ją przyjacielsko po ramieniu.

W tej chwili drzwi do mieszkania się otworzyły i stanęli w nich młodzi rodzice ze swoją małą pociechą.
- No nareszcie! – od progu rzuciła się do nich Chodakowska. – Dajcie mi mojego wnuka – niemalże wyrwała fotelik z dzieckiem z rąk Marcina.
- Nam też was miło widzieć wszystkich, mamo – Marcin położył nacisk na ostatnie wypowiedziane słowo.
- Tak, tak, synku – rzuciła, nie zwracając na niego i jego „zarzuty” większej uwagi. – Mój pierwszy wnuczek. Grzegorz – mężczyzna, jak na zawołanie, już był przy niej – zobacz, jaki on jest piękny.

Kasia odłożyła torbę na bok, a Marcin pomógł jej zdjąć płaszcz. Gdy sam już też się rozebrał, przytuleni do siebie podeszli do reszty gości.
- Cześć brat! – podał mu dłoń. - Cześć bratowa! – pocałował Magdę w policzek.
- Cześć – Kasia przywitała się z Olkiem. – Hej – a później z jego wybranką.
Marcin uważniej spojrzał na Kaśkę.
- Ejj, nie jesteś zdziwiona? – spytał w końcu.
- Czym? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Wskazał głową parę przed nimi. Olek stał za Magdą, obejmując ją w pasie. 
- Nie bardzo, kochanie – puściła im oczko.
Złożyła pocałunek na nieco rozdziawionych ze zdziwienia ustach ukochanego. Po czym się odwróciła i przeszła do salonu. 

- Szkrabie, poznałeś już dziadków? 
Podeszła do rodziców Marcina. Babcia trzymała już małego na swoich rękach.
- Cześć Kasiu – przywitał się z przyszłą synową Grzegorz.
- Cześć Kasieńko – zawtórowała mu Aleksandra.
- Dzień dobry – powiedziała, szeroko się uśmiechając w ich stronę.
- Kochanie, jak ty się w ogóle czujesz po porodzie? – spytała w końcu kobieta.
- Trochę mnie jeszcze boli tu i ówdzie, ale jak patrzę na ten nasz mały cud… Działa lepiej niż tabletki przeciwbólowe – otarła samotną łzę, spływającą po jej policzku.
- Kasieńko, to jest normalne. Jeszcze trochę czasu minie zanim wrócisz do, powiedzmy sobie szczerze, pełnej sprawności, Marcin! – powiedziała ciut głośniej i wyraźniej, żeby ją dobrze zrozumiał.
- Nie wiem o co tobie mamo chodzi.
- Więc tak…
- Dobra, wystarczy już. Coś tam czytałem – powiedział. – Niestety – dodał ciszej.
Kasia zakryła ręką usta, by nie parsknąć śmiechem. Marcin spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.
- Dobra, jemy coś? – młody ojciec przerwał chwilę ciszy.
- Wezmę go – świeżo upieczona mama wyciągnęła ręce po dziecko, które od razu znalazło się w jej objęciach.
Chodakowscy poszli do kuchni, po drodze mijając się z synem. Marcin objął Kasię od tyłu i położył swoją twarz na jej barku.
- Młody, witaj w domu.



„Cały świat mam u swych stóp.
Mało tego, Ciebie obok kocham znów!”



- Nareszcie sami – zaczął Marcin, wchodząc do pokoju Szymka. – Kasiu… - nie dokończył.
Stanął w drzwiach i oparł się o ich framugę.
Szymek spał w swoim łóżeczku, szczelnie okryty kołdrą w kolorowe misie. Kasia też spała, tyle że w fotelu, tuż obok dziecięcego łóżeczka.
Rozczulił go ten widok. Podszedł bliżej. Popatrzył chwilę na śpiącego syna. Oddychał powoli i równomiernie. Delikatnie wygładził pościel, która marszczyła się w okolicy jego brzuszka.
- Śpij dobrze, chłopaku – powiedział ledwo słyszalnie.
Zrobił dwa kroki w bok. Z dużą dozą subtelności wziął brunetkę w swoje ramiona i po cichu zaniósł ją do sypialni. Położył na dużym łóżku i przykrył grubym, puchowym kocem. A sam usiadł w fotelu, stojącym pod oknem. Nie widział jej dokładnie, bo nie chciał zapalać lampki w sypialni, żeby jej nie obudzić. Mimo to wiązki światła, dochodzące z salonu, padały na jej sylwetkę.
- Jak ja ciebie, was Kaśka, was kocham. Najbardziej na świecie.

Odetchnął z ulgą. Znowu miał ich przy sobie. Znowu miał ją. Wróciła. Naprawdę wróciła. 


***

Wiem, że sielanki to nie jest moja najmocniejsza strona, ale się staram.Właśnie - wszystkie, jak jeden mąż, chciały tej sielanki. A jak zaczęłam pisać, prawie na życzenie :P, to się zmniejszył Wasz odzew. Wyczuwam w tym jakiś paradoks, Koleżanki Moje WY. :D

[EDIT] To było ostatnie opowiadanie z części "Lost memories". ;)
Mam plan na coś, powiedzmy, nowego-starego. Więcej dowiecie się przy najbliższej okazji. :P
Kiedy jakieś nowe opowiadanie - nie wiem, zależy od pracy. (3 zmiany, więc może być ciężko z czasem)

To chyba na tyle.

Pozdrawiam, Kasiek :*!

poniedziałek, 13 lipca 2015

Lost memories - część 12.

Ellie Goulding – Love me like you do




„Love me like you do, love me like you do.
Love me like you do, love me like you do.
Touch me like you do, touch me like you do.
What are you waiting for?”


- Kasiunia moja… Wróciłaś – wykrztusił w końcu.
Nic nie odpowiedziała. Tylko nadal szeroko uśmiechała się w jego stronę. 


Jak dobrze jest go tutaj zobaczyć. Tuż obok. Właśnie teraz. Właśnie tutaj. Właśnie wtedy, kiedy dosłownie przed kilkunastoma minutami na świat przyszło ICH dziecko. ICH syn. Owoc ICH miłości. 
Na widok Marcina siedzącego na krzesełku obok szpitalnego łóżka, na którym właśnie teraz leżała, kamień spadł jej z serca. 
Bała się… Tak bardzo się bała, że gdy otworzy oczy go nie zobaczy. Że jego tutaj po prostu nie będzie.
Ale nie zawiódł. Był tutaj, czyli dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz być powinien. 
Zresztą tak samo jak przed 3-ema laty, kiedy to spotkali się, zupełnie przypadkiem, w mieszkaniu Tomka. I to właśnie Marcin, właśnie ON odbierał od niej specjalną przesyłkę prosto z Grabiny od pani Barbary…
Wtedy ją uratował. Uratował przed błędem, najprawdopodobniej największym jaki mogła popełnić w swoim życiu – wyjść za mąż bez miłości. 
Nieświadomie, ale jej pomógł. 
I od tamtego czasu ich drogi się złączyły. Tak, na dobre i na złe, bo przecież bywało różnie. Ale mimo wszystko ON zawsze gdzieś tam był. Bliżej, czasem dalej. Ale był. 
Kilka razy ją skrzywdził. Bolało. Nawet bardzo. W końcu najbardziej krzywdzą nas najbliżsi, wobec których jesteśmy bezbronni. Ale przecież nikt nie jest idealny. 
Kilka razy zawiódł. Niestety, czasu nie da się cofnąć. 
Jednak tym razem stanął na wysokości zadania. 
Był. Tu i teraz. Z nią i dla niej.


Po chwili, gdy Chodakowskiemu udało się już wyjść z tego pierwszego „szoku”, wstał ze swojego miejsca. Nachylił się tuż nad jej twarzą i widząc w oczach ukochanej, że ona też tego chce, złożył na jej ustach czuły pocałunek. Czuły, ale bardzo delikatny. Kasia z nieschodzącym z twarzy uśmiechem, odwzajemniła tę pieszczotę. 


Zarówno jedno jak i drugie bardzo długo na to czekało. Przecież od „wypadku” minął już prawie miesiąc. Ale teraz się to nie liczyło. Wszystko co złe zostawili za sobą. Wszystko puścili w niepamięć. Teraz liczyli się tylko oni. Ta chwila mogłaby trwać, i trwać, i trwać. I tak w nieskończoność.


Jednak…



„You're the only thing I wanna touch.
Never knew that it could mean so much, so much.”


Byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli dźwięku otwierających się drzwi. 
- Gołąbeczki moje! – głos rozniósł się po sali.
Niechętnie, ale jednak oderwali się od siebie. Marcin stanął prosto, a Kasia przerzuciła swój wzrok na gościa.
- Krzyś! – krzyknęła rozradowana.
Mocno przytuliła przyjaciela, który po jej reakcji od razu do niej podbiegł.
- Pamiętasz mnie – mruknął. 
Był nieco zszokowany, co dało się wyczuć po tonie jego głosu. 
No tak, przecież gdy wszedł to „gołąbeczki” się całowały. Chyba sam sobie odpowiedział na pytanie…
- Krzysiu, jak mogłabym zapomnieć mojego ulubionego współlokatora – obdarzyła go czarującym uśmiechem.
- Ha! Zawsze wiedziałem, że wolałaś mnie, a nie tego – ze „zniesmaczoną” miną wskazał Chodakowskiego. – Tylko bałaś się, że nie podołasz takiemu przystojniakowi jak ja – dumnie wypiął klatkę piersiową do przodu.
- Rozgryzłeś mnie, Krzysiu – mówiła, śmiejąc się.
- Wiesz, ale nigdy nie jest… No wiesz – przybliżył się do niej - za późno – puścił do niej oczko.
Do tej słownej przekomarzanki wtrącił się w końcu Marcin.
- Hola, hola kawalerze. Może z łokcia chcesz w… – przystawił mu swój łokieć w okolicę podbrzusza – w parterze?
Cała trójka zaczęła się śmiać.

Niczym za starych, dobrych czasów.

- A tak już poważnie – zaczął Krzysiek, gdy śmiech ucichł. – Koło fortuny – wymownie spojrzał na Marcina.
- Maczeta, proszę cię – Chodakowski głośno westchnął.
- Koło fortuny? – spytała wyraźnie zainteresowana Kasia. – Postawiłeś Marcinowi tarota?!
Zszokowana patrzyła to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała dosłownie przed sekundą. W końcu nie wytrzymała i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Jednak nagle na jej twarzy pojawił się grymas. Co oczywiście nie uszło uwadze Chodakowskiego.
- Coś cię boli? – spytał z troską.
- Trochę jestem obolała, jeszcze po porodzie. Ale to normalne – lekko się do niego uśmiechnęła. – Marcin, zabierzesz mnie do Szymka? 
- Oczywiście Królewno – uroczo się do niej uśmiechnął.
Nachylił się tuż nad jej twarzą, a na jej nieco rozchylonych wargach złożył pocałunek.
- Zaraz wracam.
- Czekam – powiedziała czule z iskierkami w oczach. 

10 minut później.
Po mimo tego, że Chodakowski wyszedł z sali już jakiś czas temu, w pomieszczeniu panowała bardzo luźna i miła atmosfera. Kasia i Krzysiek głośno rozmawiali i śmiali się, wspominając początki swojej znajomości i wspólne mieszkanie.
- To były czasy! – podsumował mężczyzna. – Brakowało mi was w Stanach – przyznał.
- I pewnie właśnie dlatego się nie odzywałeś. Ojj Krzysiu – Mularczyk pokręciła głową. 
Nastała chwila ciszy, którą przerwała w końcu kobieta:
- Krzysiu, co ty tutaj właściwie robisz? – spojrzał na nią pytająco. – W Polsce, w Warszawie.
- Kaśka… - nie wiedział, co właściwie powinien jej powiedzieć. – Któregoś dnia zadzwonił do mnie ojciec Marcina. Powiedział pokrótce jaka jest sytuacja. Zapakowałem się, wsiadłem w pierwszy samolot no i jestem.
Uśmiechnął się do niej nerwowo. 

Znał ją na tyle, że wiedział, iż to jeszcze nie koniec. Że ta odpowiedź jej nie wystarczy… I nie mylił się.

- Ojciec Marcina? Nie bardzo rozumiem – spojrzała prosto w jego oczy.

Jej wzrok. Taki zdezorientowany. Wręcz zagubiony. I zwrócony jeszcze wprost na niego. Prosto w jego oczy…

- Marcin by mnie chyba zabił, jakby się tylko dowiedział, że ci o tym powiedziałem – powiedział pod nosem. – Ale dobra, powiem ci prawdę. Ale jeden warunek: ta rozmowa zostaje między nami, okej? – niepewnie przytaknęła. – Jak już mówiłem, zadzwonił do mnie pan Grzegorz i powiedział mi o tym, co się stało. Jakiś wypadek, twoja amnezja, a Marcin się załamał. Ale myślałem, że jego ojciec wyolbrzymia całą sytuację. Mimo moich podejrzeń przyleciałem. I to co zobaczyłem… - na samo wspomnienie głośno przełknął ślinę. – Naprawdę nie spodziewałem się, że z Marcinem może być aż tak źle. Mieszkanie… Uwierz mi, że takiego chlewu to ja jeszcze nie widziałem. Jakieś gazety, książki, puste butelki walały się po podłodze. A Marcin przywitał mnie w starym, rozciągniętym dresie i brudnej koszulce. 
Kasia trawiła każde jego słowo. Powoli przetwarzała i układała sobie to wszystko w głowie.


Ale namieszała…


Kilka pojedynczych łez spłynęło po jej policzkach. 
- Mała, nie płacz.
Jedną ręką chwycił jej drobną dłoń, a drugą starł mokre plamki z jej policzków. Lekko się do niego uśmiechnęła.
- Nie rób tak więcej, jasne? Marcinowi już chyba wystarczy takich akcji.
- Obiecuję. Nigdy więcej. 
- No ja mam nadzieję – szeroko się do niej uśmiechnął.



“My head spinning around I can't see clear no more.
What are you waiting for?”


PUK, PUK!
Mimo braku odpowiedzi ze środka pomieszczenia, drzwi się uchyliły. Do sali wjechał wózek, a zaraz za nim pojawił się pchający go Marcin.
- Królewno, limuzyna gotowa.


Gdy tylko wszedł do sali, na sam jego widok, od razu się uśmiechnęła. A jeszcze jego głos… Ahh! W środku aż zadrżała. Znowu. Znowu to samo. Czy ON już zawsze będzie tak nią działał?


Nic nie powiedziała. Tylko patrzyła na niego cała rozanielona.
- Jedziemy? – spytał w końcu.
- Ta… Tak – wydusiła.
Próbowała w miarę zwinnie podnieść się z łóżka, jednak zrobiła to zdecydowanie za szybko. Zatrzymała się w powietrzu, podparta łokciami na łóżku. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu. 
- Chodź tutaj – Marcin delikatnie, lecz pewnym ruchem wziął ją na ręce. – Jaka piżamka – zlustrował ją wzrokiem, ledwo powstrzymując śmiech.

Popatrzyła na swój ubiór. No tak, przecież nie wzięła ze sobą swoich rzeczy. Nie było na to czasu. Dlatego pielęgniarki ubrały ją w szpitalną piżamę. 
Niby mówią, że ładnemu to we wszystkim ładnie. Ale czy jest ktoś, kto dobrze wygląda w przynajmniej o 2 rozmiary za dużej koszuli nocnej? Na dodatek jakieś pożółkłej. Chyba kiedyś była biała…

Kasia nadal przyglądała się swojemu ubiorowi, a Marcin w końcu zaczął się śmiać. Za co od razu dostał kuksańca w bok od nadal trzymanej na jego rękach Mularczyk.
Odchrząknął i spoważniał.
- Powiedzieć chciałem, znaczy miałem… Seksowna. Bardzo – uśmiechnął się do niej zalotnie.
- Chodakowscy, może ja was zostawię  – przypomniał im o swojej obecności Krzysiek.
Speszona Kasia spuściła wzrok i schowała za ucho niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. A Marcin w końcu posadził ją na wózku.
- Dobra zakochańce, będę się już zbierał. Zresztą nie chcę wam przeszkadzać – wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, które wypowiedział.
Chodakowski spojrzał na kumpla, po czym sięgnął do kieszeni spodni.
- Masz – rzucił przyjacielowi pęk kluczy.



„Let me take you past our satellites.
You can see the world you brought to life, to life.”


Krzysiek pożegnał się z nowo upieczonymi rodzicami i opuścił szpital. A Kasia i Marcin udali się w końcu do sali, w której leżały noworodki. 
Chodakowski „zaparkował” wózek, na którym siedziała Mularczyk, tuż obok jednego z malutkich łóżeczek. 
Dziecko, które tutaj leżało właśnie spało. A oni wpatrywali się w nie w milczeniu. 

Jest taki malutki. Taki kruchy. Taki delikatny. Taki bezbronny... I, bez wątpienia, jest najpiękniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widzieli. W końcu to ICH dziecko. To ICH syn. 

 „SZYMEK Chodakowski, urodzony 25.01.2015 roku” – mogli przeczytać na bransoletce, którą ów mała istotka miała założoną na jednym z nadgarstków.

Kasia, najdelikatniej jak tylko potrafiła, musnęła swoimi palcami jego malutką dłoń. Po mimo subtelności, z jaką to zrobiła, chłopiec podniósł powieki.
Duże, niebieskie oczy tego małego człowieka patrzyły teraz prosto na nią.
Łzy zbierały się w kącikach jej oczu.

- No, chłopaku, uśmiechnij się teraz ładnie do swoich rodziców.
Marcin jedną ręką głaskał syna po brzuszku, a drugą trzymał dłoń Kasi. Spojrzała na swojego mężczyznę zeszklonymi oczami.
- Nie wierzę, że to wszystko się tak skończyło… - powiedziała cicho.
- Kochanie, to dopiero początek – dotknął ustami jej ust. – Poczekaj – oczy mu zabłysły – poczekaj chwilę – i zniknął za drzwiami.
Zdezorientowana Kasia wzruszyła ramionami i przeniosła swój wzrok na syna. Cały czas na nią patrzył. Tymi swoimi dużymi oczkami.
- Taki właśnie jest ten twój tatuś. Dlatego mam nadzieję, że ty wdałeś się w mamusię – zaśmiała się.

W tej chwili drzwi się otworzyły. I stanął w nich Marcin. Z wielkim bukietem czerwonych róż.
Na ten widok Kasia szeroko się uśmiechnęła. Chodakowski przykucnął obok wózka, na którym siedziała.
- Zwariowałeś? – łzy szczęścia już spływały jej po policzkach.
- Już taki ze mnie romantyczny chłopak – powiedział, uśmiechając się przy tym cwaniacko. 
- Czyli zwariowałeś.
- To od  twoich mężczyzn za to, że… - nigdy nie był dobry w tego typu „gadkach” - za… że radę dałaś, Kaśka. 
Zaśmiała się, a łzy z coraz większą częstotliwością „ciekły” po jej policzkach.
Marcin położył bukiet na stoliku za sobą i złapał Kasię za rękę. Spojrzała prosto w jego oczy.
- Kocham cię – powiedziała.
Na te słowa Chodakowski wstał, wziął kobietę na ręce i zaczął się z nią kręcić dookoła własnej osi. 
- Puść mnie, wariacie! – krzyczała kobieta, cały czas się śmiejąc.
- Najbardziej na świecie cię kocham Kaśka! 


***

Udało się, wyrobiłam się :) !
Szału to raczej nie zrobiłam, wiem. Muszę się przestawić na pisanie sielanek...
Ale to jest trudne! Serio. Prościej jest napisać, jak się coś dzieje, jak się coś komplikuje.
Oczywiście o ile ma się na to pomysł. A mi już coś się w główce rodzi. :D
Jestem bezlitosna, wiem. XDD

Kolejna część najwcześniej za tydzień.

To chyba tyle. ;)

Pozdrowienia i buziaki, Kasiek :* !

niedziela, 5 lipca 2015

Lost memories - część 11.

Łukasz Zagrobelny - Tylko z Tobą chcę być sobą





„Proszę, 
powiedz tylko słowo,
uwierz we mnie znowu,
jak nikt, jak nikt.”


Wielki szum. Zgiełk. Głośna muzyka. Ludzie chodzący w tę i we w tę. 
Kiedyś był tutaj praktycznie stałym bywalcem…

Kiedyś… Czyli 2-3 lata temu. Przed poznaniem Kasi i jeszcze na początku ich znajomości. 
Wtedy wszystko było inne. On był zupełnie innym człowiekiem. 

…a dzisiaj nie mógł się odnaleźć w tym miejscu. 

Przez te ostatnie 2 lata jego życie zmieniło się o 180 stopni. 
Tak, to Kaśka wywróciła je do góry nogami. 
I kto by pomyślał, że taka mała brunetka może aż tak namieszać. 
Oj tak, namieszać to ona umie… 
Tylko kto to ma teraz posprzątać, poskładać, poukładać? 
Praktycznie od nowa. 
Praca od podstaw. 
Fakt, to ona namieszała. Ale to też ona zawsze miała siłę o nich walczyć. A przecież przez dłuższy czas musiała walczyć sama. 
A ON?
Czy jest w stanie znowu przekonać ją do siebie?
Czy będzie umiał zdobyć ją na nowo?
Czy ma siłę w końcu o nich zawalczyć? 

Szedł tuż za Krzyśkiem, który doprowadził go do baru, przy którym obaj panowie od razu zajęli miejsca. Pierwszy z nich ruchem ręki zawołał kelnera.
- 2 razy szkocka – powiedział, gdy barman już stał przed nimi.




„Tylko z Tobą chcę na nowo znów być. 
Tylko z Tobą chcę na nowo być kimś. Być kimś.”


W tym samym czasie.
- Tutaj będzie w porządku – powiedziała, wskazując zatokę autobusową, do której właśnie dojeżdżali.
Od razu sięgnęła po torebkę, która leżała na desce rozdzielczej, tuż przed nią. I już miała się żegnać, gdy zauważyła, że kierowca wcale się nie zatrzymał.
Spojrzała na niego uważnie. Jednak mężczyzna nie odrywał wzroku od drogi.
- Robert, miałeś mnie zawieźć na przystanek. Zaraz mam autobus. 
- Ja cię zawiozę – ciągle patrzył przed siebie.
- Robert, naprawdę nie musisz. Dałabym sobie radę sama.
- Kasiu – spojrzał na nią, a ich spojrzenia się spotkały. Pospiesznie odwrócił wzrok. – Wiem. Ale wolę cię zawieźć. Okej?
Powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i tak poważnie, że spuściła tylko wzrok. 
Ale w jego głosie wyczuła jeszcze nutkę niepokoju i… troskę?!

Po tym wszystkim co mu zrobiła. Jak zostawiła go prawie przed ołtarzem. W zasadzie bez słowa wyjaśnienia. Bo przecież gdyby nie jego wizyta w mieszkaniu Marcina to możliwe, że później nie pojechałaby do jego nowej pracy i nie wytłumaczyła mu tego, dlaczego zachowała się tak, a nie inaczej...

Zrobiło jej się, najzwyczajniej w świecie, głupio.

Przecież od początku ich znajomości był dla niej taki dobry. Okazał jej tyle wsparcia. Otoczył ją opieką. Chciał bronić przed całym światem…


„Chciałbym się tobą zaopiekować. Od pierwszej chwili kiedy cię spotkałem, miałem na to ochotę.”

A ona mu za to wszystko „podziękowała”, zostawiając go tuż przed ślubem dla innego, kompletnie obcego sobie faceta…

- Przepraszam – powiedziała cicho.
Usłyszał to bardzo wyraźnie. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. 
Myślał, że to on trochę za mocno wyraził swoje zdanie, dlatego się nie odezwała... 
- Jesteś w ciąży, więc jesteś usprawiedliwiona – szeroko się do niej uśmiechnął.
- Nie tylko za to chciałam cię przeprosić...
Powoli zaczynało do niego docierać, o co jej tak naprawdę chodziło. I momentalnie mina mu zrzedła.
- Robert, to co się wydarzyło te 3 lata temu, to…
- Kasiu, nie rozmawiajmy o tym – zebrał się w sobie i posłał jej nikły uśmiech.
- Po prostu…
- Było, minęło. Nie wracajmy już do tego – znowu nie pozwolił jej dokończyć. – Lepiej mi powiedz, gdzie mam cię zawieźć – po raz kolejny obdarzył ją wymuszonym uśmiechem.




„Tylko tu i tylko z Tobą,
z Tobą chcę na nowo
znów być, być kimś.
Być kimś.”


1 godzinę później.
Samochód właśnie zaparkował na wolnym miejscu, tuż przed jednym z okolicznych bloków.
- No to chyba już dojechaliśmy. 
Mężczyzna rozpiął swój pas bezpieczeństwa, po czym wyszedł z auta. Obszedł je i otworzył drzwi od strony pasażera.
- Robert, dziękuję – powiedziała, powoli wychodząc z samochodu.
Lekko się do niej uśmiechnął, a po chwili ciszy spytał:
- Dasz sobie dalej radę sama?
- Tak, Robert. Już wystarczająco dużo czasu ci dzisiaj zmarnowałam.
- Kasiu, nie mów tak. 
Delikatnie uścisnął jej dłoń, a ona spojrzała prosto w jego oczy. Mężczyzna pospiesznie spuścił głowę i zabrał swoją dłoń. Zdezorientowana Kasia rozejrzała się wkoło siebie. Następnie spojrzała na blok, przed którym stali.
- Marcina chyba nie ma w domu – przerwała ciszę i wskazała Robertowi okna.
- Może śpi – stwierdził beznamiętnie.
- Może…
- Idź już, bo zimno się robi. Trzymajcie się – przyjacielsko uścisnął jej ramię, po czym odszedł.
- Robert! Dziękuję jeszcze raz.
Uśmiechnął się do niej i wsiadł do auta.

10 minut później.
Samochód nadal stał w tym samym miejscu, w którym kilkanaście minut wcześniej został zaparkowany. A sam właściciel siedział za kierownicą i przyglądał się we wskazane przez ciężarną okna. Odkąd weszła do bloku, czyli prawie 10 minut temu, światło w oknach się nie zapaliło…
- Dziwne – mruknął pod nosem.
Spojrzał na zegarek. Minęła kolejna minuta. Niewiele myśląc, wyszedł z auta i podbiegł do odpowiednich drzwi. Nacisnął pierwszy lepszy przycisk na domofonie.
- Halo?
- Może mi pani otworzyć?
- A z kim mam przyjemność?
- … 
- Halo, jest tam kto?
- Policja.
- Już, już. Otwieram.

Już biegł schodami na górę. Po drodze zobaczył leżący na podłodze telefon. Podniósł go.
- Ała! – usłyszał krzyk.
- Kasia! 
Odwrócił się i w końcu ją zobaczył. Siedziała oparta o ścianę. Krople potu spływały jej po twarzy. A ona głaskała swój brzuch.
- Malutki, spokojnie – mówiła, ciężko przy tym oddychając.
Podbiegł do niej.
- Co się stało? Czemu tu jest tak…? – spojrzał na kałużę przezroczystego płynu obok niej.
- Chyba wody mi odeszły – powiedziała przerażona.
Robert głośno przełknął ślinę. Podniósł się i zaczął chodzić w kółko.
- Spokojnie. Tylko spokojnie. 
- Robert! Ja rodzę! – krzyknęła Mularczyk.
Przyklęknął przed nią.
- Spokojnie – powiedział do siebie pod nosem. – Marcin jest?
- Nie. Znaczy nie wiem – oddychała coraz ciężej.
Zaczął dobijać się do drzwi. 
Nic.
- Dobra, jedziemy. 
- Gdzie?!
- Do szpitala. Chyba, że tu chcesz rodzić – uśmiechnął się nerwowo.
Spojrzała na niego spod byka.
- Dasz radę? – momentalnie spoważniał.
Pomógł jej wstać. Szli bardzo powoli, ale w końcu opuścili blok, doszli do jego samochodu i wsiedli.
- Gdzie teraz? – spytał, przekręcając kluczyk w stacyjce.
- Madalińskiego. Ała!
- Spokojnie. Wdech, wydech. Chyba tak to szło – wyjechał z parkingu.
- Ała!
- Możesz wykręcić numer do Marcina? – podał jej telefon.
Kasia posłusznie wpisała 9 cyfr i nacisnęła zieloną słuchawkę.
„Witam, Marcin Chodakowski. Po sygnale proszę zostawić wiadomość.”
- Nie odbiera! – coraz większe przerażenie malowało się na jej twarzy.
- Nie wiem… To może zadzwoń do kogoś, kto może z nim być. Albo może wiedzieć, gdzie jest.

- Olek! – mężczyzna odebrał połączenie.
- Kasia? Coś się stało?
- Rodzę! Ała! 
- A Marcin?
Coraz ciężej się jej oddychało. 
Po chwili zawahania Robert zabrał jej słuchawkę.
- Cześć, tu Robert, kolega Kasi. Przywiozłem ją do Warszawy i zaczęła rodzić. A Marcina nie ma w domu. I nie możemy się do niego dodzwonić – powiedział jednym tchem.
- Zajmę się tym. Do którego szpitala jedziecie?
- Na Madalińskiego.
- Okej. 
Rzucił telefon na półkę między kierowcą a pasażerem.
- Ała!
- Już Kasiu, już – dodał gazu.




„Nie patrz proszę Cię nigdy wstecz,
to co przed nami liczy się.
Zostaw to, to wszystko. 
Może czeka nas parę trudnych chwil,
może to właśnie jedna z nich,
blisko bądź, bądź blisko.”


- No to zdrowie! – powiedział Krzysiek, a język już mu się trochę plątał.
Obaj panowie podnieśli swoje kieliszki do ust. Po ich opróżnieniu, odłożyli je na bok ze skrzywionymi minami.
- Mocne – stwierdził Krzysiek.
- Trochę… - mruknął pod nosem Marcin. 
- Dobra, Chodakowski. Może w końcu pogadamy, co? – mężczyzna momentalnie spoważniał i poprawił się na krześle.
- Maczeta…
- Może warto to z siebie w końcu wydusić, co?
- Nie chce mi się gadać. 
- Marcin, co ci szkodzi? Gorzej nie będzie – lekko się uśmiechnął.
- Stary, dzięki, że mnie z domu wyciągnąłeś – popatrzył na przyjaciela – i że przyjechałeś w ogóle. Ale sam muszę się uporać z tym. I żadna rozmowa mi nie może pomóc.
- Okej – powiedział zrezygnowany. – A może… - szeroki uśmiech zaczął się malować na jego twarzy – tarot? 
Krzysiek sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej talię kart. 
Marcin patrzył wybałuszonymi oczami to na kumpla, to na plik kart w jego rękach. Na widok uśmiechu przyjaciela, Chodakowski momentalnie zaczął się śmiać.
- Żartujesz? Jeszcze się w to bawisz? – spytał zszokowany Marcin.
- Od czasu do czasu – wytłumaczył Krzysiek. – To jak, powróżyć ci?
- W takie rzeczy to ja nie wierzę – wzruszył ramionami i zamówił następną kolejkę.
- Oj tam.
Krzysiek mimo sceptycznej reakcji Marcina zaczął tasować karty. 
- Wybierz 3 – powiedział do Chodakowskiego i położył karty na blacie. 
Marcin pokręcił przecząco głową. Jednak wzrok Krzyśka cały czas go ponaglał. 
- Okej – głośno westchnął.
Wybrał 3 karty i podał je koledze. Krzysiek rozłożył je tuż przed sobą. 
- I co ci tam wyszło? – spytał, jakby od niechcenia, Marcin.
- 7 denarów – wskazał mu jedną z kart, a Chodakowski spojrzał na niego pytająco. - Zatrzymujesz się. Nawet jeśli tego nie chcesz. Blokady, przeszkody. Cały świat zdaje się pokazywać, że masz czekać. 7 monet to trochę jak jazda autostopem.  Nie masz pojęcia kiedy przyjedzie samochód. Nie wiesz czy w ogóle przyjedzie. To po prostu czekanie.* 
Marcin wyraźnie trawił każde wypowiedziane przez niego słowo. 
Nie powiedział nic, dlatego Krzysiek postanowił kontynuować.
- A to jest piątka denarów – wskazał kolejną kartę. - Osoba na karcie pogrążona jest w smutku i oczekiwaniu. Dominującym odczuciem jest tutaj poczucie braku. Brakuje czegoś – spojrzał na Marcina. – Kogoś… Można o to prosić, lecz najczęściej, w tej karcie, nie ma siły, ani odwagi, by prosić głośno. 5 monet to zima w relacjach i chłód w ciele, które prosi o ciepło i o ogrzanie.*
- Już. Koniec tego. 
Chodakowski wypił kolejną porcję brązowego trunku, tym samym opróżniając swoją szklankę. Po czym podenerwowany wstał ze swojego miejsca.
- Poczekaj, już ostatnia. 
Marcin z politowaniem pokręcił głową.
- Koło Fortuny. Zwiastuje wydarzenia, przed którymi nie sposób uciec, na które nie mamy wpływu.* 
- Czyli może być jeszcze gorzej niż już jest? Genialnie – zrezygnowany Marcin usiadł na swoim wcześniejszym miejscu.
- Po prostu radykalnie zmienia się sytuacja. Niekoniecznie na gorsze.
- To mnie pocieszyłeś. Nie ma co Krzysiu… Dobra, pijemy – ruchem ręki przywołał barmana.
- Jeśli pragniesz tęczy, musisz najpierw znieść mnóstwo deszczu. 
Chodakowski spojrzał na przyjaciela pytająco.
- Koło fortuny…
- Maczeta, przestań pieprzyć.
- Marcin! – dobiegł ich głos zza ich pleców.
Momentalnie obaj się odwrócili. Chodakowski był wyraźnie zaskoczony widokiem mężczyzny.
- Braciszek?! Śledzisz mnie czy co? – wstał.
- Kasia… - zaczął zziajany.
- Kasia? Co z Kasią?! – przerażenie malowało się na twarzy Marcina.
- Zaczęła rodzić.
- Co? Gdzie? Jak? W Grabinie?! – tysiąc pytań na minutę.
- W Warszawie. Stary, nieważne. Jedziesz czy nie?
- Taa... Tak – zabrał swój płaszcz z krzesła.




„Sam nie mam sił, lepszym być.
Chcę mój świat Tobie dać, by był coś wart.
Dziś jeden Twój uśmiech ma tę siłę, że cofnie czas.”


Wszedł do pomieszczenia, tuż za położną. Rozejrzał się. 
- Który to… - spojrzał na kobietę w białym fartuchu.
Kobieta z szerokim uśmiechem podeszła do jednego z malutkich łóżek.
- Oto pana syn – wskazała niemowlę.
Marcin spojrzał na malutką istotkę. 
- Cześć Szymek. Szymek, ejj.
Delikatnie pogładził jego malutką rączkę, która po chwili mocno ścisnęła jego palec. Szeroko się uśmiechnął, a łzy spływały mu po policzkach.
- Wszystko z nim w porządku? – przeniósł swój wzrok na położną.
- 10 punktów w skali Apgar – Marcin spojrzał na nią pytająco. – Idealnie. Ma pan zdrowego i ślicznego synka. Gratuluję. 
Kobieta obdarzyła go jeszcze szczerym uśmiechem, po czym wyszła z pomieszczenia. Chodakowski ponownie przeniósł swój wzrok na syna.
- Szymek, Szymek ejj. Jestem Marcin. Twój tata. 

Nie mógł oderwać wzroku od tej małej istotki, która leżała teraz w specjalnym łóżeczku dla noworodka. Już wiedział, że syn jest najwspanialszym prezentem, jaki mógł dostać od Kasi. Oczywiście poza nią samą… Poza tym, że na niego cierpliwie czekała, że dała mu kolejną szansę.
Tylko ona nadal tego nie pamięta… 
Ale teraz pojawił się Szymek. Sytuacja się zmieniła. Są rodziną. Teraz będzie łatwiej.
- Muszę walczyć – powiedział do siebie pod nosem, jednak pewnym głosem.
Ponownie spojrzał na dziecko.
- Pomożesz ojcu, nie Młody? – starł kolejną łzę, spływającą po jego policzku.
Uważniej spojrzał na syna… 
Ejj, ejj. Czy smarkacz się do mnie właśnie uśmiechnął?!
Śmiał się przez łzy.




„Wiesz, ile jest takich spraw,
co na pół będą nam dzielić świat?
Czy więcej ze smutku, czy ze wzruszeń będzie łez?
I jak mam Ci przysiąc, że już nigdy nie będzie źle?”


Obudziła się. Leżała w szpitalnym łóżku. 
Rozejrzała się po sali. 
Marcin siedział na krzesełku, tuż obok jej łóżka. Mimowolnie się uśmiechnęła.
- Jednak mnie nie zostawiłeś… - powiedziała nieco zachrypniętym głosem.
Uniósł głowę i spojrzał na nią pytająco. Już miał coś powiedzieć, jednak przerwał mu szeroki uśmiech, który pojawił się na jej twarzy.
- No obiecywałeś mi, że jak się nam coś stanie to mnie puścisz kantem – dodała.
Powoli zaczynał sobie coś przypominać…

„- Oo, będzie coś do jedzenia? – właśnie wszedł do kuchni.
- Tosty z szynką i z serem. Zostaw! – powiedziała.
Wzięła nóż i chciała nim wyjąć kromki chleba z tostera.
- Co ty robisz?! Chcesz żeby cię prąd zabił? Przecież to jest pod napięciem!
- Okej – odpowiedziała.
- Kaśka z tobą jak z dzieckiem.
Poszła z talerzem do stołu.
- Chodź tutaj, chod. – usiadł na krześle i wziął ją na kolana. – Kasiu. Nosisz nasze dziecko – pogładził jej brzuch i spojrzał jej prosto w oczy. – Musisz dbać o siebie. Bo jak, jak ci się coś, jak się wam coś stanie to… – czule pocałował jej brzuch, po czym spojrzał na nią – to ja zerwę z tobą. No – przeciągnął.
- Aaa – powiedziała tak poważnie jak i on.
- No. Z dnia na dzień z tobą zerwę.
- Aż tak?
- Oczywiście. Od razu cię puszczam kantem.”

Ponownie na nią spojrzał. Kobieta szeroko się do niego uśmiechała, pokazując mu przy tym dwa rzędy swoich białych zębów. I jeszcze ten niesamowity błysk w oczach. Przecież tak doskonale go znał. Choć tak dawno nie widział. To on znowu się pojawił. Znowu uśmiechała się też oczami. Do niego. Tylko do niego...

- Kasiunia moja… Wróciłaś – wykrztusił w końcu.

" ... " - treści zaczerpnięte z serialu "M jak miłość"
* - znaczenie kart z http://www.karty-tarota.com.pl/


***

Udało się :)! W końcu doszliśmy RAZEM do tego momentu. :D
Jestem z siebie i z Was dumna :)!

DZIĘKUJĘ za każdą wizytę, za każdy komentarz, za każde miłe słowo. 
I za każdą radę (Gabrysia - zmieniłam zdanie i kropki w dialogach w końcu są na swoim miejscu).

Na te części miałam jakiś tam plan, a na dalsze niestety jeszcze nie mam...
Sielanek chcecie to muszę coś wymyślić. Tylko Wy musicie mi dać trochę czasu.
Obiecuję się odezwać niedługo, żebyście o mnie nie zapomniały. :P

Pozdrawiam, Kasiek :)!

PS Jak grafika? Zdjęcia po lewo to "krótka historia" naszej KaMi. Mam nadzieję, że się podoba. ;)