.


czwartek, 29 października 2015

Wind of change - część 11.

Udało się wcześniej niż zakładałam. ;-) 

Dzięki wielkie (po raz n-ty!) za każdy komentarz i za każde miłe słowo. 
Uwierzcie, że jest to najlepsza forma motywacji. A poza tym zawsze jest mi bardzo miło jak czytam Wasze opinie :-D!
Witam nowych Czytelników i serdecznie pozdrawiam Tych, którzy są ze mną dłużej. :-)
Naprawdę fajnie, że jesteście :-)!

Dobra, zapraszam do czytania 11-tej części :)!
Pozdrawiam, Kasiek :-*!



***



Czerwone Gitary – Senny szept







„Nocą, gdy spokojnie obok śpisz, 
myślę o tym, gdzie bym teraz był.
 
Wiem już, że bez Ciebie nie ma mnie.
 

Przy Tobie dzisiaj śpię.”



Opadł bezsilnie na łóżko.
- Kaśka, ja przy tobie to na zawał w końcu zejdę – powiedział zziajany Marcin.
- Tak? – odwróciła głowę w jego stronę. - Potraktuję to jak komplement, Kochanie – zaczęła składać pocałunki na jego nagim torsie.
- Tak dzień zaczynać to ja mogę codziennie – powiedział, mrucząc z przyjemności. – A może… - podniósł jej podbródek, by popatrzyć prosto w jej oczy.
Widząc jego wzrok, Kasia zaczęła się śmiać.
- Kochanie, a twoje serduszko? – pogładziła palcem jego klatkę piersiową w miejscu, gdzie znajdował się bijący rytmicznie mięsień.
Jednym ruchem przyciągnął ją do siebie bliżej.
- Bije tylko dla ciebie – uśmiechnął się do niej cwaniacko.
- Kocham cię – powiedziała, patrząc głęboko w jego oczy.
- A ciebie ja.
Po tych słowach zatopili się w swoich ustach. Chwilę później, już po raz kolejny dzisiejszego poranka, po całym mieszkaniu zaczęły rozchodzić się głośne jęki rozkoszy.

Kilka minut później.
Krzyki, dochodzące z sypialni, ustąpiły. W mieszkaniu nastała cisza.
Oboje leżeli na plecach i uspokajali swoje oddechy. Kiedy Kasi już się to udało, wstała z łóżka i zaczęła zakładać swoją bieliznę. Następnie narzuciła na siebie męską koszulę, zapięła guziki i wtedy poczuła na sobie wzrok Marcina.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – spojrzała na niego.
- Tak po prostu – wzruszył ramionami z uroczym uśmiechem.
- Co jest? – na jej twarzy zaczęło malować się zaciekawienie.
 - Bo… - podrapał się po głowie. – Kot – przeciągnął – ale ty piękna jesteś, wiesz?
Wybuchnęła śmiechem, którego później przez dłuższą chwilę nie mogła pohamować.
- Czy ja coś śmiesznego powiedziałem? – spytał zdezorientowany.
- Kochanie, mówisz o tych rozstępach na brzuchu po ciąży i kilku zbędnych kilogramach, które mi jeszcze zostały?
- Kocie, dla mnie to ty nawet z nadwagą i pomarszczoną skórą wszędzie, zawsze będziesz najpiękniejszą kobietą na całym świecie. I zawsze będę cię kochał najbardziej na świecie.
 Z uśmiechem na twarzy wskoczyła na łóżko i położyła się obok niego tak, że jej twarz wisiała w powietrzu tuż nad jego twarzą, która cały czas leżała na poduszce.
- Ja ostatnio nie poznaję mojego faceta – położyła dłoń na jego jeszcze rozpalonym policzku.
Szeroki uśmiech ciągle widniał na jej twarzy, a oczy błyszczały ze szczęścia.



„Jednym słowem zamknę dziś 
każdy dzień i każdy świt.”



Wyszedł z bloku, pchając przed sobą wózek dziecięcy. Zniósł go ze schodów, później postawił na chodniku i ruszył przed siebie.

Kaśka od kilku dobrych godzin szalała gdzieś na zakupach z Kingą i Magdą, a on w tym czasie zajmował się ich synem.
Kiedy Młody się obudził, Marcin nakarmił go mlekiem, które młoda mama odciągnęła przed wyjściem, a później przewinął. Następnie ubrał odpowiednio do aury panującej za oknem i wyszedł z nim z mieszkania.

Piękna pogoda; słońce świeci, na termometrze 15 stopni Celsjusza. Wszystko kwitnie wkoło, ptaszki ćwierkają. WIOSNA. Aż grzech siedzieć w domu.

Doszli do pobliskiego parku. Mały człowiek leżący w wózku już słodko spał.
Mijał właśnie kolejną parę, która na widok mężczyzny z dzieckiem szeroko się do niego uśmiechała. Zaraz za dwójką ludzi szła samotna, rudowłosa kobieta.
Znajoma twarz.

- Aga! Ludzi nie poznajesz?
- Marcin, cześć – pocałowała go w policzek. – Przepraszam, ale ostatnio nie jestem w formie – nikły uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Co jest? Kiepsko wyglądasz.
- Dzięki, wiesz.
- Aga, to z troski przecież.
- Marcin, przepraszam, ale muszę uciekać – odwróciła się do niego plecami.
Już miała iść przed siebie, gdy gorzej się poczuła, zachwiała i gdyby nie refleks Chodakowskiego, to pewnie leżałaby już na chodniku.
- Okej? – spytał, trzymając ją w swoich ramionach.
- Tak. Dziękuję – uwolniła się z jego uścisku i stanęła prosto o własnych siłach.
- Kaśka miała tak samo 2 razy. Na początku to anemia była, a później ciąża – stwierdził.
Kobieta na słowo ciąża od razu uciekła gdzieś wzrokiem.
- Może usiądziemy? – wskazał głową ławkę, stojącą niedaleko.
- Marcin – już chciała się wymigać byle jaką wymówką, kiedy Chodakowski wszedł jej w słowo.
- No nie pogadasz z nami, chłopakami? – uśmiechnął się do niej uroczo.

Przecież rozstali się już jakiś czas temu. Od tamtej pory bardzo dużo się wydarzyło. Zarówno u niej, jak i u Marcina. Dzięki temu oboje dojrzali. Mimo to ten jego uśmiech cały czas działał na nią tak samo…

- Pogadam – obdarzyła go uśmiechem.
- Zapraszam – puścił ją przodem.
- Szymek, tak? – usiadła na ławce, po czym dokładniej spojrzała na dziecko.
- Tak – Chodakowski poprawił kocyk w wózku.
- Duży chłopak. Pewnie oczko w głowie rodziców – wyraźnie się zamyśliła.
- No jasne – powiedział dumnie młody ojciec.
Olszewska starła samotną łzę, spływającą po policzku.
- A gdzie szczęśliwa mama?
- Aga – popatrzył na nią uważniej. – Co jest grane?



„Mam dla Ciebie nocy letniej sen, 
koniec świata mam i jeden dzień.
 
Zawsze, gdy zawołasz głośno mnie,
 

do Ciebie będę biegł.”



Dwójka dorosłych ludzi szła jedną z parkowych alejek. Mężczyzna pchał przed sobą wózek dziecięcy, a kobieta idąca obok niego, wpatrywała się w małego chłopca, leżącego w spacerówce.
- Czyli naszą sąsiadeczką zostałaś?
- Na to wygląda.
- Fajnie, nie Chłopaku? Taka ciotka nad nami mieszkająca to fajna sprawa w sumie – z szerokim uśmiechem na twarzy podrapał Szymka po brzuszku.
- Nie sądzę, żeby twoja kobieta była równie szczęśliwa z tego powodu.
- Nie przesadzaj.
- Wiesz, do tej pory pamiętam, jak kiedyś do mnie przyszła – zatrzymała się, a gdy on też przystanął to spojrzała mu prosto w oczy. - No nie powiem, że ta nasza rozmowa należała do najprzyjemniejszych. Może stąd moje przypuszczenia - ruszyła przed siebie.
- Aga, nie mówiłaś mi o tym…
- A co miałam ci powiedzieć?
- Może prawdę – powiedział z pretensją w głosie.
- Że kazała mi cię zostawić w spokoju, a sama uprzedziła, że będzie o ciebie walczyć, Marcin – pokręciła głową z politowaniem.
Rozejrzała się wkoło i zatrzymała swój wzrok na niskiej brunetce, która właśnie się do nich zbliżała.
– Oho, chyba o wilku mowa.
Chodakowski spojrzał w tą samą stronę co jego była kochanka.
Kobieta zatrzymała się przed nimi.
- Cześć – powiedziała, wymuszając uśmiech, który posłała byłej rywalce.
- Cześć – odpowiedziała Agnieszka.
- Cześć Kochanie – złożył pocałunek na jej ustach. – My właśnie…
Wytłumaczenia przerwał mu dźwięk jego telefonu. Wyjął urządzenie z kieszeni i spojrzał na kobiety.
- Przepraszam, ale muszę.
Odwrócił się od nich, odszedł kilka kroków i odebrał połączenie.

- Gratuluję – chwilę ciszy panującą między kobietami, przerwała pani prokurator.
- Czego? – spytała Kasia.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi – spojrzała na rozmawiającego przez telefon i oddalonego o kilka metrów Marcina. – Poza tym wspaniały synek.
Na twarzy Mularczyk zaczął się malować niepewny uśmiech.
- Dobra, ja uciekam. Mam jeszcze trochę pracy na dzisiaj. Trzymajcie się, cześć!
- Cześć - powiedziała za oddalającą się Olszewską.



„Dziś już wiem, będziemy blisko tak. 
Nawet jeśli istnieje gdzieś  lepszy świat.”



Siedziała na kanapie i przeglądała jakieś kolorowe pismo. Poza nią w mieszkaniu był jeszcze Szymek, który właśnie niedawno zasnął w swoim łóżeczku. Drugi mężczyzna jej życia po rozmowie telefonicznej musiał pilnie jechać do pracy, dlatego zostawił swoją małą rodzinkę w parku, a sam wsiadł w samochód. I od tamtej pory milczał. Dzięki temu Kasia, po uśpieniu Małego, miała chwilę tylko dla siebie i mogła trochę odpocząć.
W pewnej chwili do jej uszu dobiegł odgłos klucza przekręcanego w zamku i do mieszkania wszedł Marcin.
- No jesteś wreszcie – powiedziała na jego widok.
- Cześć Kochanie – podszedł do niej i musnął jej usta. – To dla ciebie – wręczył jej mały, kolorowy bukiecik.
- Dobra – poprawiła się na kanapie – co przeskrobałeś? – odłożyła kwiatki na stolik.
- Widziałem twoją minę jak Agę zobaczyłaś. Kasiu – przykucnął przed kobietą i położył swoją rękę na jej nogach.
Zbliżyła swoją twarz do jego i wpiła się w jego usta, nie dając mu nic więcej powiedzieć.
- Kocham cię – powiedziała Mularczyk, gdy oderwali się od siebie.
Chodakowski patrzył na nią lekko zszokowany.
- Kotku, ufam ci – zapewniła ciepłym i czułym tonem głosu.

Kilka minut później.
Siedzieli wtuleni w siebie. Jego dłoń obejmowała ją w pasie, a jej głowa leżała na jego ramieniu. Pocałował jej kark, a ona, na tę pieszczotę, szeroko się uśmiechnęła.
- Królewno, odpowiesz mi na jedno pytanie? – spytał.
- Jasne – uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Dłoń Marcina momentalnie splotła się z jej ręką.
- U Agi byłaś kiedyś, prawda?
Odwróciła się do niego, tym samym wyswobadzając z jego objęć. Teraz siedzieli naprzeciwko siebie, wpatrując się nawzajem w swoje oczy.
- Słucham? – spojrzała na niego zdziwiona. – Aha, no tak. Powiedziała ci.
- No ty mi o tym nie wspomniałaś nawet.
- Bo to była bardzo krótka rozmowa – patrzył na nią wyczekująco. – To było wtedy jak zerwaliście ze sobą. I my zaczęliśmy… no wiesz – spuściła wzrok. - Ale ty cały czas, mimo, że byłeś ze mną to, tak naprawdę ona gdzieś była. Obok nas. Obok ciebie. Niby byłeś ze mną, a tak naprawdę to cały czas myślałeś o niej. Nie chciałam, żeby po raz kolejny złamała ci serce.
- Głupi byłem – powiedział po chwili ciszy.
Spojrzała na niego pytająco.
- Że nie pozwoliłem ci wcześniej, nauczyć mnie kochać.
Po tych słowach od razu przytulił ją do siebie i mocno trzymał w swoich objęciach.
- Kocham cię najbardziej na świecie – wyszeptał wprost do jej ucha.



piątek, 23 października 2015

Wind of change - część 10.









„Tak bardzo chcę w myślach Twych już być.
Czuć oddech Twój, chwytać każdy zmysł.”



1 miesiąc później.


Brunetka wyszła z czarnego Jeep’a od strony kierowcy. Pospiesznie przeszła na drugą stronę samochodu, po czym otworzyła przednie jego drzwi.
- Szkrabie, jesteśmy już na miejscu – uśmiechnęła się promiennie. – Chodź tu do mamusi – wyjęła z auta fotelik, w którym, w pozycji półleżącej, znajdował się Szymek.
Zamknęła drzwi, potem samochód i poszła w stronę budynku, przy którym zaparkowała. Weszła do niego, a od progu przywitał ją ciepły głos:
- Dzień dobry, Kasiu.
- Dzień dobry. My byliśmy umówieni na wizytę.
- Tak, wszystko wiem – Marysia ukucnęła przy dziecięcym foteliku, który wcześniej Mularczyk postawiła na jednym z krzeseł. – Cześć Szymek. Ale z ciebie to już jest duży chłopak – pogłaskała go po rączce. – Babcia Basia mi wspominała, że rośniesz jak na drożdżach i chyba miała rację, co Szymon.
- Pani Marysiu, co u babci Basi i dziadka Lucjana? Jak oni sobie dają radę po tym wszystkim?
Rogowska ostatni raz uścisnęła dłoń dziecka i wstała z kucek.
- Kiepsko. Znaczy nie chcą dać tego po sobie poznać, ale to wszystko jest dla nich bardzo trudne. Zresztą jak i dla nas wszystkich…
- Trudno się im dziwić. Stracili swój ukochany, rodzinny dom. Straszna tragedia – założyła kosmyk włosów za ucho.
- Najważniejsze, że nic się nikomu nie stało. Dom da się odbudować. Oczywiście potrzeba na to czasu, ale praca wre i wszystko jest na jak najlepszej drodze – uśmiech powrócił na jej twarz.
W tej chwili drzwi do gabinetu się otworzyły i stanął w nich Aleksander.
- Słyszałem jakieś głosy i słuch mnie nie zmylił – uśmiechnął się szeroko na widok kobiety z dzieckiem. – Cześć Bratowa! – wyściskał Mularczyk, a potem wziął w ręce fotelik z dzieckiem, który podniósł na tyle wysoko, by dobrze widzieć małego człowieka w nim siedzącego. – Ten pacjent to chyba do mnie – wyszczerzył zęby w stronę chłopca.
- Tylko i wyłącznie, panie doktorze – potwierdziła Kasia.
- To zapraszam, panie przodem.
Zginęli za drzwiami gabinetu lekarskiego.

Kilka minut później.
- I jak, wszystko w porządku? – spytała Kasia, gdy ortopeda skończył już badać niemowlaka.
- Oczywiście – odpowiedział mężczyzna i wziął Małego na ręce. – Macie zdrowego i dobrze rozwijającego się syna. A ja chrześniaka.
- To kamień spadł mi z serca – odetchnęła z ulgą.
- W przypadku tego małego pacjenta to była tylko formalność. Jakby było coś nie tak, to chrzestny już dawno by to zauważył – obdarzył ją uśmiechem.
- A ja myślę, że chrzestny to ostatnio jest w kogoś zapatrzony i świata poza tym kimś nie widzi, ale to niekoniecznie chodzi o chrześniaka – uśmiechnęła się do niego chytrze.
- Nie będę zaprzeczał.
Rozmowę przerwał im dźwięk telefonu.
- Daj mi go – podeszła do niego i wyciągnęła ręce po syna, z którym później usiadła na krześle.

- Cześć Kochanie! – powiedział już do słuchawki.
- …
- Kasia z Szymkiem są u mnie – uśmiechnął się w ich stronę.
- Pozdrów ją od nas – wtrąciła cicho Mularczyk.
- Kochanie, masz pozdrowienia.
- …
- Przekażę. Tak.
- …
- Kochanie, spytam.
- …
- Okej. Do wieczora. Pa! – odłożył telefon na biurko.

- Po pierwsze to też macie pozdrowienia.
- Dziękujemy – złapała syna za rączki i przytuliła mocniej do siebie.
- Po drugie to Magda ma do ciebie dzwonić w sprawie jakiś sobotnich zakupów – Mularczyk spojrzała na Aleksandra pytająco. – Magda umówiła się z Kingą na zakupy w sobotę i konieczne chcą, żebyś z nimi poszła. I co ty na to?
- Wiesz co, wstępnie jestem na tak, ale jeszcze nic nie obiecuję. Muszę porozmawiać z Marcinem i dograć szczegóły związane z tym małym człowiekiem, który jest jeszcze karmiony piersią. Ale to jest sprawa do załatwienia – na jej twarzy malował się uśmiech. – Myślę, że przyda mi się kilka godzin wolnego. A moi panowie też na tym skorzystają.
- Na pewno. Magda bardzo się ucieszy.
- No mam nadzieję – zaśmiali się.



„Każdym dniem, każdą z chwil,
jesteś częścią mnie!”



Zaparkowała samochód na terenie objętym placem budowy. Wyjęła kluczyk ze stacyjki i spojrzała na małego pasażera, siedzącego tuż obok. Dziecko rozglądało się na boki, wyraźnie zaciekawione widokiem za oknem.
- Szymek, oto dzieło twojego tatusia – uśmiechnęła się ciepło do syna. – Szkrabie, poczekasz chwilę, a ja znajdę tego twojego tatę – pocałowała syna w czółko.
Rozpięła pas bezpieczeństwa i wyszła z samochodu. W tej samej chwili podeszła do niej jakaś kobieta w kasku.
- Proszę pani, tutaj nie wolno parkować – powiedziała niezbyt wysoka, rudowłosa dziewczyna.
- Wiem – powiedziała szorstko. – Ja, a w zasadzie my – wskazała, siedzącego w samochodzie pasażera – do Marcina.
- A pani jest? – spytała wyraźnie zaciekawiona rudowłosa.
- Jestem narzeczoną Marcina – odpowiedziała pewnie.
- W takim razie miło poznać. Olka – jej wyciągnięta dłoń zawisła w powietrzu.
- Kaśka – uścisnęła rękę. – A ty co tutaj…
- Mam tutaj praktyki – uśmiechnęła się do Mularczyk.
- Ahh tak – Kasia uniosła jedną brew i założyła ręce na klatce piersiowej.
Kobieta w kasku obeszła auto i stanęła przy drzwiach od strony pasażera.
- To Szymek, tak? – spojrzała na Kasię, która niepewnie przytaknęła. – Jaki cudny – zapukała paznokciem w szybę. – Twój tata dużo nam o tobie mówił, Szymek – uśmiechnęła się do Malca. – Oczko w głowie tatusia – Szymek odpowiedział jej na to szerokim uśmiechem.
- Gdzie jest Marcin? – spytała w końcu Kasia.
- Pojechał z panem Grzegorzem do biura.
- W takim razie nic tu po nas – otworzyła drzwi od strony kierowcy.
- Kaśka, jedziecie do biura? Bo mam jeszcze sprawę do Marcina to może się z wami zabiorę? Znaczy jeśli się zgodzisz…
Mularczyk wytrzeszczyła na nią oczy.
- Ja…Jasne – wydusiła w końcu.
- Dzięki. Tylko pójdę po swoje rzeczy – wbiegła do budynku.
- Świetnie – oparła się o auto.



„Wciąż jestem tu, czekam na Twój znak!”



Podróż minęła im w ciszy. Znaczy Mularczyk milczała. Po prostu nie chciała wybuchnąć, bo gdzieś w środku się gotowała ze złości… A Ola w najlepsze bawiła się z Szymkiem. Zaczepiała Małego, a on śmiał się w niebogłosy.
Kilkanaście minut później byli już na miejscu. Kobiety wyszły z auta. W tej samej chwili z budynku wyszedł Chodakowski, co nie uszło uwadze obu pań. Oczywiście Marcin również je zauważył i od razu do nich podszedł.
- Cześć Kochanie – chciał złożyć pocałunek na ustach Kasi, jednak ta odwróciła głowę.
W wyniku tego uniku jego usta zaledwie musnęły jej policzek.
- Cześć – odpowiedziała beznamiętnie. – Wyjmiesz Szymona? – wskazała głową syna.
- Jasne – przerzucił swój wzrok na drugą z kobiet. – Co tu robisz? – podrapał się nerwowo po karku, idąc do drzwi od strony pasażera.
- Muszę z tobą porozmawiać. A że Kasia i Szymek szukali cię na budowie, to się z nimi zabrałam. Nawiasem mówiąc, masz przesłodkiego synka.
- To po tatusiu – wtrąciła Kaśka, uśmiechając się chłodno do Oli.
Marcin wypuścił powietrze z płuc.
Chyba czeka go niezbyt przyjemna rozmowa…
Wyciągnął syna z fotelika, następnie podszedł do kobiet.
- Chłopaku – pogłaskał syna po brzuszku – pójdziesz teraz do mamusi, a tatuś porozmawia z panią – oddał go w wyciągnięte ręce rodzicielki. – Wejdziecie do środka? – niepewnie spojrzał na Kaśkę. – To nie potrwa długo – po raz kolejny nerwowo podrapał się po karku.
- Tak, muszę go nakarmić.
Kaśka, nie zwracając uwagi na ukochanego i jego praktykantkę, ruszyła przed siebie.



„Niech mija czas, mów mi,
że zawsze tylko Ty.”



Od kilku minut siedziała już w jego gabinecie. Wzrok miała utkwiony w podłodze. On zaś siedział za biurkiem i bawił się z synem. Nie chciał zaczynać rozmowy, która i tak pewnie skończy się kłótnią. Miał nadzieję, że Kaśka kilka minut się pogniewa i potem jej przejdzie.
Nic bardziej mylnego...
- Nie powiedziałeś mi, że takie ładne te twoje praktykantki – wyrzuciła z siebie brunetka.
Jednak, mimo nadziei, opracował już sobie pewną taktykę…
- Kochanie – wstał z miejsca i podszedł do niej. – Wstań.
Niechętnie, aczkolwiek zrobiła to, co jej powiedział.
- Zobacz – palcem pokazał jej antyramę, która wisiała na ścianie. – To jest plan naszej działki, na którą wziąłem kredyt, kilkuletni. Oo – dotknął obrazka – tutaj drzewko posadziłem – zaśmiał się. - Syna spłodziłem – pocałował Małego w czółko. - A na palcu twoim – chwycił jej dłoń - jest symbol mojej miłości – musnął palec, na którym znajdował się złoty pierścionek. – Kochanie, pozamiatane już. Po uszy wpadłem – uśmiechnął się do niej cwaniacko.
Podniosła na niego wzrok.
Skruszona. Trochę zawstydzona…
- Marcin… - chciała coś powiedzieć, ale jej przerwał.
- Kaśka Głuptasie, chodź tu do mnie – wyciągnął do niej wolne ramię, w które bez chwili zastanowienia się wtuliła. – Czasami to się gorzej niż dziecko zachowujesz, wiesz. Gorzej niż nasz syn 3-miesięczny.
- Marcin, ja…
- W ramach przeprosin to jakiś buziak mi się należy – przybliżył swoją twarz do jej twarzy.
2 razy nie musiał jej powtarzać. Z zachłannością wpiła się w jego usta.
- No Kochanie. Przeprosiny bardzo udane. Możesz mnie tak częściej przepraszać – puścił do niej oczko.
- Kochanie – powiedziała stanowczym tonem głosu i zrobiła krok w tył.
Przysunął się do niej i objął w pasie.
- Moja mała zazdrośnica – powiedział z uśmiechem na twarzy, po czym złożył pocałunek na czubku jej głowy.



niedziela, 18 października 2015

Wind of change - część 9.

Jestem ja i moje opowiadanie :) !
Kiedy coś nowego to nie mam pojęcia. I nie chcę nic obiecywać...

PS Drogie Czytelniczki i Czytelnicy (jeżeli tacy w ogóle są :P)! 
W związku z tym, iż od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że mój blog jest jedynym, na którym (w miarę systematycznie) pojawiają się opowiadania o KaMi, mam do Was apel. Może ktoś czuje się na siłach i powiększy to grono aktywnych piszących? Albo może są jakieś inne blogi, a ja o nich niestety nic nie wiem... To może któraś dobra duszyczka mnie oświeci? ;)
Pomyślcie, co? Bo w przerwie pisania miło by było też coś przeczytać. 
W razie czego służę pomocą i radą.
Zapraszam do prywatnej korespondencji, nie gryzę. :P

Tymczasem zapraszam na 9-tą część Wind of change :-) !
Pozdrawiam, Kasiek :-* !



***









„And I had the week that came from hell
and yes, I know, that you could tell.
But you’re like the net under the ledge;
when I go flying off the edge,
you go flying off as well.”



„- Trzy dni - rzekła - Cóż to jest?
- Trzy dni -
powtórzył. Uśmiechnął się.
- Mój Boże, trzy dni.
Wyobrażenia nie masz, ile się może pozmieniać przez trzy dni. To strasznie długo.
- Cóż to jest trzy dni wobec całego życia?
- Wiele. Czasem wszystko można stracić przez trzy dni.”
Marek Hłasko „Ósmy dzień tygodnia


Trzy dni… Cóż to jest trzy dni? Marcin właśnie doskonale to wiedział.
Dokładnie dzisiaj mijał już trzeci dzień, od kiedy, na prośbę ukochanej, zawiózł ją i ich synka do Grabiny.
Na brak zajęć w tym czasie jednak nie mógł narzekać… Podgonił trochę robotę na budowie, zajął się sprawami papierkowymi dotyczącymi ewentualnych nowych zleceń. I tak mijały mu całe dni.
A wieczorami też się raczej nie nudził… Niezapowiedziana wizyta Wojtka, przypadkowe spotkanie z Janką.
Dużo pracy i nici z braku towarzystwa…
Jednak przepełniony grafik  nie pozwolił mu na niemyślenie.
Myślał. Cały czas. Chyba w każdej minucie, w której ich nie widział, myśli krążyły wokół jego małej rodziny chociaż przez chwilę.
I tęsknił. Cholernie tęsknił. Tak bardzo mu ich brakowało.

Jeszcze kilka lat temu nawet by nie pomyślał, że może mu tak na kimś zależeć. Że może mu tak kogoś brakować. Że może tak tęsknić. A dzisiaj… Dzisiaj sobie nie wyobrażał życia bez nich. Życia… Kolejnego wieczoru bez Kaśki i Szymka sobie nawet nie wyobrażał.

Na szczęście nie musiał nad tym myśleć. Dzisiaj w końcu znowu ich zobaczy. Mocno przytuli do siebie swojego pierworodnego syna i zatraci się w ustach ukochanej kobiety. Niesamowita radość rozpierała go od środka już od samego rana.

Wstał rześki jak skowronek.
Z domu wyszedł uśmiechnięty od ucha do ucha.
W pracy uwinął się ze wszystkim w ekspresowym tempie.
I właśnie był na zakupach w jednym z warszawskich centrów handlowych.

Brak kobiety w domu przez zaledwie kilka dni, a lodówka już świeciła pustkami. Ponadto wpadł na pomysł, żeby kupić jakąś maskotkę dla Młodego. W końcu nie widział chłopaka tyle czasu… Jako najlepszy tatuś chciał wynagrodzić dziecku ten brak obecności. Owszem, wyjazd to przecież nie była inicjatywa Chodakowskiego, jednak uwielbiał rozpieszczać swojego jedynaka i robił to zawsze, kiedy była ku temu choć najmniejsza okazja.

Bardzo się dzisiaj spieszył, dlatego zakupy nie zajęły mu dużo czasu. Już kierował się w stronę wyjścia, gdy jego wzrok przykuła jedna ze sklepowych wystaw. Przystanął w miejscu, by po chwili zawahania jednak do niej podejść.
Nic nadzwyczajnego. Biżuteria. Naszyjniki i wisiorki. Dalej kolczyki i bransoletki. Aż w końcu ostatnia gablota. Pierścionki. Stał tak, wpatrując się w nie przez dłuższy moment.
Po pewnym czasie w jego oczach pojawił się błysk…
Już wiedział, co powinien zrobić.



„You've got something I need
in this world full of people there’s one killing me.
And if we only die once I wanna die with you.”



Siedziała na ławce przed domem Mostowiaków. Siedziała i myślała.
Czas spędzony w Grabinie bardzo dobrze jej zrobił.
Odpoczęła. Odcięła się od codzienności. Zebrała się w sobie i ukoiła wewnętrzny ból, który towarzyszył jej od tamtego feralnego wieczoru.
Ukoiła, naprawdę? A jeżeli tylko przytłumiła…

Marcin przyjedzie po nią i ich synka dzisiaj. DZISIAJ.
Czy jest gotowa na te spotkanie?

Tak naprawdę to do tej pory nie wiedziała, co powinna zrobić.
Znaczy wiedziała. Rozmowa, a co za tym idzie szczerość, jest najlepszym rozwiązaniem każdej sytuacji.
Tak. W teorii to wiedziała. Ale w praktyce?
Bała się. Naprawdę się bała tej rozmowy. Nie wiedziała, jak Marcin zareaguje na to, co ona chciałaby mu powiedzieć. Nie mogła być pewna jego reakcji.
Przecież z Marcinem nie można być niczego tak do końca pewnym. Taki typ…

Coraz więcej myśli kłębiło się w jej głowie.

No ale coś zrobić przecież musiała.
Nie może siedzieć dłużej na głowie Mostowiakom, tylko dlatego, że nie umie szczerze porozmawiać z własnym facetem…


Na podwórko wjechał czarny Jeep, z którego po chwili wyszedł Chodakowski.
- No cześć Królewno – podszedł do niej i wziął ją w swoje ramiona. – Tęskniłem Skarbie – pocałował ją czule.
- Cześć – uśmiechnęła się do niego nikle.
- Co jest? – spytał, patrząc na jej minę.
- Nie wyspałam się – teatralnie ziewnęła.
- Kocie, w Grabinie się nie wyspałaś? – złożył delikatny pocałunek na jej czole.
- Mały trochę marudził w nocy – uciekła gdzieś wzrokiem. – A to co? – spojrzała na misia, którego dzierżył w dłoniach.
- Prezent dla naszego syna. Się stęskniłem za gówniarzem – uśmiechnął się tak, że jego oczy aż zabłyszczały z radości. – To gdzie ten nasz pierworodny?
- W pokoju na górze.
- To idę – podszedł do schodów. – Idziesz ze mną? – wyciągnął do niej rękę.
- Zaraz przyjdę – spojrzała na niego przelotnie.
Chodakowski z uśmiechem na twarzy tylko wzruszył ramionami i zaraz zniknął za drzwiami wejściowymi.
A ona bezsilnie opadła na ławkę. Podciągnęła nogi pod brodę i schowała twarz w dłoniach. Wyglądała na nieco zagubioną…


Kiedy podszedł do niej, wziął ją w objęcia, a później pocałował…
Poczuła takie ukłucie w środku. Przytłumiony ból?
Na pewno cały czas gdzieś tam był, ale nie to było teraz najważniejsze.

Kiedy podszedł do niej, wziął ją w objęcia, a później pocałował…
Dotarło do niej, jak bardzo za nim tęskniła. Jak bardzo jej go brakowało w tych ostatnich dniach.
Kiedy go nie było, to tego tak nie odczuwała. Tkwiła gdzieś w swoich myślach o tym, co się ostatnio stało. A to wszystko przyćmiło jej tęsknotę.

Boże, jak ona go kochała. Mimo wszystko.
A może właśnie pomimo wszystko…
Przecież właśnie na tym polega miłość.

„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko. Kocha się za nic.”
Ks. Jan Twardowski

Chodakowski poszedł przed momentem do ich syna. A ona nadal siedziała na ławce przed domem Mostowiaków.

Marcin i Szymek. Szymek i Marcin.
Przecież oni byli jej całym światem. Dwóch mężczyzn jej życia.
Jak mogła tak po prostu o tym zapomnieć?
I to tylko dlatego, że na jej palcu nie było złotego pierścionka? Bo niespodziewane zaręczyny Olka i Magdy doprowadziły do tego, że poczuła się w pewien sposób upokorzona?
Pierścionek nie jest najważniejszy.

Kiedy podszedł do niej, wziął ją w objęcia, a później pocałował…
Poczuła się kochana i wiedziała, że kocha.
Poczuła się szczęśliwa i spełniona.
Poczuła się pewnie i bezpiecznie.
Chyba to jest właśnie najważniejsze.

Jak mogła tak po prostu o tym zapomnieć?



„Honey don’t you be afraid,
if we got nothing, we got us.”



Wszedł po schodach na górę, po czym cicho otworzył drzwi. Przekroczył próg i od razu podszedł do drewnianego łóżeczka. Stanął nad nim i koło główki dziecka, które w nim leżało, postawił maskotkę. Mały momentalnie otworzył oczy.
- Cześć chłopaku – wziął go na ręce. – Stęskniłeś się za tatą? – cmoknął go w czoło. – Bo tatuś to wariował bez was - przytulił swoją twarz do jego. – Zobacz, co ci ojciec kupił – sięgnął do łóżeczka po pluszowego misia.
Maluch od razu wyciągnął po niego ręce, a pluszak, oczywiście za sprawą Chodakowskiego, zaczął „zaczepiać” małego człowieka. No Szymek nie posiadał się z radości. Po dłuższej chwili takiej zabawy Marcin z powrotem wrzucił miśka do łóżeczka.
– Dobra, to jak. Tęskniłeś za tatą? – mężczyzna z uśmiechem na twarzy podniósł dziecko do góry.
W odpowiedzi Młody zaczął wesoło wymachiwać rękami i nogami. Chodakowski przybliżył syna do siebie, a ten  uroczo zakrył szeroki uśmiech swoimi mały rączkami.
- Cwaniaczku mały – pocałował go w czoło i przytulił do siebie mocno. – Posłuchaj – momentalnie spoważniał. - Nigdy więcej was już nigdzie nie wypuszczę samych. Zrozumiano? – delikatnie pogłaskał syna po głowie.

Cudowny obrazek. Ojciec i syn. Brakowało tylko mamy… No nie do końca brakowało, bo Kasia już od pewnego czasu wpatrywała się w swoich mężczyzn, stojąc w progu drzwi.
Odkąd ich tylko ujrzała, ich razem, uśmiech nie schodził jej z twarzy. A po ostatnich słowach ukochanego towarzyszące jej szczęście i wzruszenie znalazły w końcu ujście w postaci łez, spływających teraz po jej policzkach.



„I know, that we’re not the same,
but I'm so damn glad, that we made it to this time now.”



- Marcinku, siadaj – poleciła Mostowiakowa, gdy zauważyła Chodakowskiego w progu kuchni.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej i zajął jedno z krzeseł przy stole.
- Zjesz coś? Mam pierogi, twoje ulubione – podeszła do kuchenki gazowej.
- Dziękuję, ale…
- Po co ja się w ogóle pytam. Podziękujesz jak zjesz – postawiła pełny talerz tuż przed nim.

Kilka minut później.
- Ale się najadłem. Bardzo dziękuję, były pyszne.
- Cieszę się, że ci smakowały. Zapakuję wam to sobie weźmiecie do Warszawy.
- Nie trzeba, babciu.
- Marcinku, ja o wszystkie swoje wnuki dbam tak samo – pogładziła jego dłoń.
- Babciu, no jeżeli tak stawiasz sprawę to dziękuję, w imieniu swoim i Kasi – powiedział z wdzięcznością.
- Nie ma za co. Dla mnie to sama przyjemność.
- I dziękuję jeszcze za opiekę nad tą małą rodzinką moją.
- Marcinku, przepraszam, że spytam, ale czy między tobą i Kasią wszystko dobrze się układa? – spytała delikatnie.
- Chyba nigdy nie było lepiej. Znaczy zdarzają się nam kłótnie czasami, ale wszystko jest pod kontrolą. - Bardzo się cieszę. Zawsze szczerze wam kibicowałam, moje dzieci.
Obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
- Babciu, czy ja mogę mieć prośbę do ciebie?



„If we only live once, I wanna live with you!”



Szli polną drogą już od kilku minut. Szli bez słowa, ale złączeni w mocnym uścisku rąk. Wszechogarniającą ciszę przerwała w końcu Kasia:
- Marcin, co ty kombinujesz? – stanęła w miejscu.
- Kochanie, ufasz mi? – podniósł jej podbródek.
Ich spojrzenia nareszcie się spotkały. Patrzyli tak sobie głęboko w oczy przez dłuższą chwilę.
- Ufam – odpowiedziała z przekonaniem.
Uśmiechnął się i złożył pocałunek na jej rozchylonych wargach.
- Idziemy dalej – pociągnął ją za sobą.
- Wiesz, Szymek wczoraj powiedział swoje pierwsze słowo – powiedziała dumnie mama.
- Serio? Jakie?
- Brzmiało to mniej więcej tak: agghhh – zacytowała syna.
- Rozwija się nam Młody. Tylko mam nadzieję, że pierwsze „tato” powie jednak przy swoim staruszku – uśmiechnął się do niej czarująco.
- Na pewno. Zaraz po „mamo”, Kochanie.
Włożyła rękę pod jego kurtkę i pogładziła jego nagi kark.

Kilka minut później.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział, gdy stanęli na środku „jakiejś” polany.

Rozejrzała się wkoło. Doskonale znała to miejsce. Duży, wolny teren, otoczony z każdej strony drzewami.
Było ciemno, późny wieczór. Na szczęście gdzieś dalej, tuż przy drodze, paliły się latarnie, które dawały im trochę światła.

- Chodź – szarpnął ją za dłoń i poprowadził dalej.
- Marcin, kazałeś zostać babci z Szymkiem tylko dlatego,  że ci się na jakieś spacerki zebrało. Kochanie – pokręciła z politowaniem głową.
- Kaśka, przestań gadać.
W końcu przystanęli. Mularczyk zaczęła się rozglądać, jakby czegoś szukała.
Drzewko! Drzewko, które Marcin zasadził ponad pół roku temu. Dokładnie obok niego teraz stali.
Kasia spojrzała pytająco na Marcina.
- Kasiu, bo… - nie wiedział, jak ma zacząć.
- O nie, Marcin. Tylko mi nie mów, że nici z naszego domku na wsi. Marcin! – skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Kaśka, do cholery. Oświadczyć się tobie chciałem.
- Marcin… - chciała coś powiedzieć, jednak dotarły do niej słowa, które właśnie wypowiedział. – Słucham? – spytała zaskoczona.
- Znaczy oddać pierścionek – zaczął grzebać po kieszeniach płaszcza i po chwili ich oczom ukazał się okrąg wykonany z żółtego złota, wykończony brylantami. – Chciałem jakoś romantycznie, stąd ta działka i to drzewko nasze. No ale jak zawsze dostałem z buta – głośno westchnął. – Powiesz coś?
Cały czas wpatrywała się w niego oszołomiona.

Tak długo czekała na ten moment. Tak bardzo tego pragnęła.
A teraz, kiedy ta chwila nareszcie nadeszła, była w takim szoku, że nie wiedziała, co ma zrobić.

- Rękę mi chociaż daj – zaśmiał się, widząc jej zaskoczoną minę.
Posłusznie zrobiła to, o co ją poprosił. A on włożył pierścionek na odpowiedni palec, po czym pocałował jej dłoń. Mularczyk podniosła rękę do góry i dotknęła ową błyskotkę, która przed chwilą znalazła się na jej palcu.
- Kocham cię najbardziej na świecie. A to – wskazał na pierścionek – ma ci o tym przypominać, kiedy zwątpisz we mnie i w moje uczucia.
Popatrzyła na niego ze łzami w oczach.
- Nie patrz tak na mnie, Królewno – zaśmiał się. – Już taki ze mnie romantyczny chłopak – uśmiechnął się do niej cwaniacko.
- Marcin, tak bardzo cię kocham – przyciągnęła go do siebie i wpiła w jego usta. - Mój romantyczny chłopak – obdarzyła go szerokim uśmiechem.
- Narzeczony, kochanie. Narzeczony – powtórzył głośno i wyraźnie.
Kasia zaśmiała się i wtuliła w ukochanego.
- Zawsze byłaś i będziesz tylko ty – powiedział subtelnym tonem głosu, a później pocałował ją w czoło.



wtorek, 13 października 2015

Wind of change - część 8.

Jestem w szoku, że udało mi się ją już napisać [czyt. 2 dni przed czasem]. :D
Ale to dlatego, że z niecierpliwością SAMA czekam na kolejną. :P
A że będzie dosyć przełomowa i może się okazać dla mnie "wyzwaniem" to nie jestem w stanie określić, kiedy się pojawi.

Zapraszam na 8-mą część Wind of change :-)!
Pozdrawiam, Kasiek :-*!



***








„Chciałam w zgiełku o ciszy zapomnieć."



Warszawa. Jeden z parków położonych właśnie w stolicy.
Jeszcze kilkanaście dni temu padał śnieg, a dzisiaj… Zieleń wkoło. Wiosna. Kto by pomyślał...
Ile może się wydarzyć. Ile może się zmienić. I to w ciągu zaledwie kilku dni.

Biegł jedną z alejek. Oprócz niego na poranny jogging wybrało się jeszcze kilka osób. Właśnie mijał jedną z nich. Kolejna biegająca osoba, reprezentująca płeć piękną, którą dziś spotkał. Niby nic nadzwyczajnego, jednak owa kobieta szczególnie przykuła jego uwagę.
Wymienili się spojrzeniami, a gdy już się minęli, Chodakowski przystanął.
- Iza – krzyknął za kobietą.
Ta momentalnie się do niego odwróciła.
- Marcin, cześć – podeszła do niego.
- Cześć. Nie poznałem cię.
- Tak źle wyglądam bez makijażu?
- Nie, nie to. Bardzo dobrze wyglądasz – nerwowo podrapał się po karku. – W ogóle to przepraszam, że nie zadzwoniłem. Ostatnio jakoś…
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Zresztą nieważne… Powiedz, jak ty się w ogóle czujesz? – przyjrzała mu się uważniej.
- No nieźle wtedy oberwałem, ale już jest w porządku.
- Bardzo się cieszę. To… - zaczęła błądzić gdzieś wzrokiem.
- Dobra, to co. Jeszcze 1 kółeczko czy kawa. Bistro tu niedaleko, Za Rogiem. Tym razem to ja zapraszam.
- Kawa – uśmiechnęła się do niego. - Zdecydowanie kawa.
- To zapraszam – ręką wskazał jej kierunek, w którym powinni się udać. *

Kilkanaście minut później.
- A co u ciebie? – spytał Chodakowski.
- Dobrze. Dużo pracy, pełno niesfornych podopiecznych. A właśnie. Masz pozdrowienia od Ani.
- Bardzo dziękuję. Odważna dziewczyna - przyznał. - A co u niej?
- Wyjechała za granicę. Mam nadzieję, że tam sobie ułoży życie – upiła łyk kawy z filiżanki.
- Ciężki kawałek chleba sobie wybrałaś. Dlaczego? – spytał wyraźnie zaciekawiony, nie spuszczając wzroku z kobiety.
- To trochę dłuższa historia…
- Mamy czas.
- Ale może kiedy indziej, co?
- Dobra. Po prostu zżera mnie ciekawość, że nie dość, że się musisz użerać z tymi wszystkimi ludźmi, to trochę to niebezpieczna robota. Często ci się zdarzają takie akcje jak z tą Anką?
- Na szczęście nie, choć bywa różnie. Kłopoty to moja specjalność – uśmiechnęła się do niego nikle.
- Może się powinnaś zapisać na jakiś kurs samoobrony?
Zaczęli się śmiać.
- Naprawdę. Ja trenuję boks i czasem rozwiązuję różne sytuacje. To naprawdę działa.
- Yhmm, brzmi nieźle. Ale kurator chyba powinien w inny sposób budować swój autorytet.
- No tak, ale czasem autorytet zawodzi – podniósł zaciśniętą pięść do góry - a to naprawdę pomaga wtedy.
- Nieodparta siła argumentu, tak?
Ponownie wybuchnęli śmiechem.
- Jak masz ochotę to zapraszam cię na trening do siebie do klubu. Sprawdzisz się – przystawił sobie filiżankę do ust, po czym ją przechylił.
W tym samym momencie zadzwonił telefon.
- Przepraszam cię – Chodakowski zwrócił się do Lewińskiej.
- Jasne – spojrzała na boki.
- Tak? … Dobrze. … Tak, będę na pewno. … Do zobaczenia – odłożył telefon do kieszeni. – Bardzo cię przepraszam, ale muszę lecieć.
- Jasne, leć. Ja zostanę, dopiję kawę – uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Marcin wstał ze swojego miejsca, po czym Iza również się podniosła.
- Jakbyś się kiedyś zdecydowała na trening to… Chcesz mój numer telefonu?
Przytaknęła i na jego prośbę dała mu swój telefon, a on wpisał jej swój numer.
- Cześć – wyciągnął w jej kierunku dłoń.
- Cześć – uścisnęła rękę. - Miło było cię zobaczyć. *



„Chciałam więcej, choć miałam już wszystko.
Całe szczęście bliżej niż blisko.”



- Szymek, już biegnę do ciebie – krzyknęła, pospiesznie wdrapując się po schodach na pierwsze piętro domu Mostowiaków. – Kochanie, już jestem – podeszła do łóżeczka, w którym leżał jej mały synek.
Młody, gdy tylko zobaczył swoją rodzicielkę, od razu, jakby na zawołanie, się uspokoił. Co oczywiście bardzo ucieszyło młodą mamę.
- Co jest Szkrabie, stęskniłeś się za mamusią? – nachyliła się tuż nad jego twarzą.
Chłopiec zaczął wesoło wierzgać rączkami i nóżkami. Na jego reakcję Kasia zaczęła się śmiać.
- Moje Szczęście – pogłaskała go po brzuszku. – Chodź do mamusi – wzięła go na ręce.
Podeszła z nim do okna. A Mały cały czas wpatrywał się w nią jak w obrazek.
- Jak ja cię kocham, Chłopaku – pocałowała go w czółko, po czym się zaśmiała. – Tatuś tak do ciebie mówi. Chłopaku… - wyraźnie się zamyśliła, a z jej twarzy momentalnie zniknął uśmiech.
- Agghhh – mały człowiek, który był w jej ramionach, po pewnym czasie o sobie przypomniał.
Od razu spojrzała na niego.
- Szymek, twoje pierwsze słowo – powiedziała szczerze wzruszona.

Jasne, że wyolbrzymiła z tym „słowem”, ale spędzała z Małym praktycznie 24 godziny na dobę i do tej pory, poza płaczem i jakimiś pojękiwaniami, nie wydawał z siebie żadnych innych dźwięków.
A tu proszę, pierwsze „agghhh”.
Łzy, które pojawiły się w jej oczach, były jak najbardziej naturalnym odruchem.

Mocno przytuliła go do siebie, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.



 „Chciałam więcej niż mogłam unieść.
Gnało serce o krok przed rozumem.”



Nie wiedziała, ile czasu tak stali, ale Mały zdążył już usnąć w ramionach rodzicielki. Delikatnie położyła go do łóżeczka i gdy już się upewniła, że dalej śpi, po cichu opuściła pokój. Zeszła na dół, poprosiła seniorkę rodu Mostowiaków, żeby w razie czego zajęła się jej synem, po czym wyszła z domu.
Myśli od razu zaczęły niespokojnie kłębić się w jej głowie…

Jeszcze kilka dni temu była taka szczęśliwa. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Miała przy sobie mężczyznę swojego życia. A dzisiaj… Dzisiaj spacerowała po Grabinie. SAMA.
Ile może się wydarzyć. Ile może się zmienić. I to w ciągu zaledwie kilku dni.
Taka życiowa prawda.
Czasami jeden wieczór. A czasem nawet jedno wydarzenie może zmienić wszystko o 180 stopni. Obrócić Twój świat do góry nogami…

Niby wydawało się, że jest dobrze. Wszystko niby cudownie się układa. A tu jedno spotkanie, jedno zdanie i BUM! Nagle się okazuje, że już nic się nie układa. Nagle Twoje wyobrażenia o idealnym stanie rzeczy okazują się być błędne.
Jak można się aż tak pomylić?

Na pozór wszystko może być w porządku. Jasne. 
Może być nawet lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Oczywiście.
I wtedy właśnie człowiek zaczyna się powoli zatracać w tej „wygodzie”. I powoli przestaje już myśleć o tym, co jeszcze przecież tak niedawno było dla niego praktycznie najważniejsze.

Coraz rzadziej myśli o tym, że coś powinien zmienić. Że powinien podjąć jakieś poważne kroki w swoim życiu. Że coś powinien zacementować…

Bo przecież po co zmieniać coś, kiedy wszystko jest okej?
No po co zmieniać coś, co się sprawdza?
Na pozór się sprawdza, a i owszem.

Ale w końcu przychodzi taki moment, który uzmysławia Ci, że to wszystko jest właśnie tylko na pozór.
Że Ty jednak cały czas chcesz czegoś więcej. Nie wystarcza Ci już tylko to, co masz.
Chcesz poważnych deklaracji. Chcesz pełnej stabilizacji.
Po prostu chcesz być pewny, a nie po raz kolejny wisieć w niepewności…



„Chciałam płynąć po lądy nieznane,
dopłynęłam do siebie samej.



- Najadłeś się, Smyku? – odstawiła od piersi zdecydowanie śpiącego już chłopca.
Mały przeciągnął się i ziewnął. Wstała z łóżka i położyła go sobie wygodnie wzdłuż tułowia, wcześniej kładąc na swoim ramieniu bawełnianą pieluchę. Gdy Szymek był już w odpowiedniej pozycji, zaczęła go poklepywać po plecach.
Kilka minut później, gdy już mu się odbiło, włożyła go do łóżeczka. Chłopiec od razu przymknął powieki. Kasia popatrzyła jeszcze przez chwilę na niego, a później wyszła na balkon. Usiadła wygodnie na drewnianej ławce i sama również zamknęła oczy.

- Kasieńko, przeziębisz się.
Po otwarciu oczu zobaczyła panią Basię. Kobieta rozkładała właśnie koc, który następnie położyła na jej kolanach. Zapięła gruby sweter i usiadła obok niej.
- Melisa, żeby ci się dobrze spało – wzięła ze stolika kubek z parującym napojem i go jej podała.
- Dziękuję – obdarzyła Mostowiakową ciepłym uśmiechem.
- Odpoczęłaś chociaż trochę?
- Bardzo. I ja, i Szymek też. Wyciszył się, uspokoił. Ten wyjazd naprawdę dobrze nam zrobił. Grabina to najcudowniejsze miejsce, jakie znam.
- Wiesz, że możecie tu przyjeżdżać, kiedy tylko chcecie. Zawsze jesteście tutaj miłymi gośćmi. Co ja mówię, przecież jesteście naszą rodziną, dzieci – pogładziła ją po dłoni. – A za jakiś czas jeszcze będziemy sąsiadami – mówiła z nieukrywaną radością. - Na pewno będzie się wam tu dobrze mieszkało.
- Na pewno, babciu.
Mularczyk odchyliła głowę do tyłu i spojrzała wysoko w górę. Niebo było bezchmurne i rozświetlone kilkoma pojedynczymi punktami.
- Spadająca gwiazda – powiedziała Kasia, a jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu.



"W próżnym biegu straciłam oddech.”



Drugi wieczór bez nich. Drugi, ale na szczęście i ostatni.
Już jutro będzie ich miał z powrotem w domu.
Już jutro będą znowu razem. RAZEM.
Ale że jutro to jeszcze przecież nie dzisiaj, a nie uśmiechało mu się spędzić samotnego wieczoru w domu, dlatego poszedł do miejsca, w którym sam na pewno nie będzie…

Właśnie dochodził do zamierzonego celu swojej pieszej podróży, gdy przed lokalem zauważył znajomą sylwetkę. Bez chwili zawahania postanowił podejść.
- Dobry wieczór. Wolne? – wskazał miejsce siedzące obok kobiety.
- Jasne – uśmiechnęła się na jego widok. – Siadaj. Cześć tak w ogóle – wstała i przywitała się z nim.
- Jak tam? Nie widziałem cię dawno – przeciągnął ostatnie słowo.
- No jakoś tak wyszło – powiedziała nieco skrępowana.
- Ejj, co jest? Opowiadaj! – jej dziwne zachowanie oczywiście nie uszło uwadze Chodakowskiego.
- Już, okej – zaczęła się śmiać, widząc jego zniecierpliwiony wzrok i łobuzerski uśmiech. – Byłam w Stanach.
- U Eryki byłaś? – uśmiech jakby zaczął schodzić z jego twarzy.
- Też – przeciągnęła.
Popatrzył na nią uważniej.
- No mów, bo zaraz pękniesz – ponaglił ją.
Nawiasem mówiąc sam też był… zaciekawiony.
- Byłam w Stanach…
- To już wiem – stwierdził.
- … z Krzyśkiem – wyrzuciła w końcu z siebie.
- Co?! Że z Maczetą?
- No tak – potwierdziła lekko zakłopotana.

Momentalnie przypomniał mu się jeden wieczór. A dokładniej wieczór, w którym ich ze sobą poznał. A tak w zasadzie to oni sami się poznali, tyle że przed drzwiami do jego mieszkania. Zawiła historia…
Obiad, wspólne popołudnie i wieczór.
Owszem, było miło, ale żeby aż tak?
A później dziwna rozmowa z Kaśką… No tak. Wszystko jasne!

- Marcin, ja … - zaczęła po chwili ciszy.
- Nie ty. To ja. Po prostu dotarło do mnie, że mam najmądrzejszą kobietę na świecie.
- Właśnie, a gdzie masz Kasię? I jak tam Szymek, tatuśku?
- W Grabinie.
- Uuu.
- Co? – spojrzał na nią pytająco.
- Co przeskrobałeś? Przyznawaj się.
- Przeskrobałem? Nic – wzruszył ramionami.
- Kasia chyba rzadko jeździ do Grabiny bez, powiedzmy, potrzeby – powiedziała najprościej jak umiała.
- Chciała odpocząć. Zmiana klimatu dla Młodego i takie tam.
- No chyba, że tak – uśmiechnęła się do niego. – Marcin – potarła jedną rękę o drugą - może wejdziemy do środka?
- Jasne – podniósł się i otworzył drzwi do lokalu.
- Mam ochotę na gorącą czekoladę – powiedziała, wstając ze swojego miejsca.
- Wchodź – z uśmiechem wskazał jej otwarte drzwi.


* - sytuacja i dialogi (z lekką modyfikacją) zaczerpnięte z 1153 odcinka serialu M jak miłość