.


środa, 30 grudnia 2015

Wind of change - część 19.

Naprawdę krótko, ale gdyby nie to, to obawiam się, że niestety nic nie udałoby mi się zamieścić tutaj jeszcze w tym roku. Baa! Nawet nie wiem, kiedy ewentualnie wstawiłabym coś po Nowym Roku...

Przepraszam za ostatnią bierność, ale dużo mnie kosztowało napisanie części ślubu, a potem jakoś złapałam doła... Nieważne!
Nie powiem, kiedy coś nowego, bo nie mam pojęcia. 

Ale korzystając z okazji chciałabym Wam wszystkim złożyć jak najlepsze życzenia noworoczne! Samych słonecznych i szczęśliwych dni w nadchodzącym, 2016 roku. I spełniania marzeń :)!

Buziaki, Kasiek :-*!



***









„You gon' be my number one,
make my heart beat like a drum.”



- Chłopaku, ejj, nie płacz – mężczyzna szedł przed siebie, rytmicznie przy tym kołysząc wózek, który pchał przed sobą. – Szymonie Chodakowski, do porządku cię przywołuję – powiedział nieco poważniejszym tonem głosu, delikatnie masując brzuszek dziecka.
Gdy te ruchy nie poskutkowały, zatrzymał się, wyjął chłopca z wózka i podniósł go wysoko do góry na wyprostowanych rękach.
- Chłopaku, no.
Powoli zaczął się kręcić wokół własnej osi. A popłakiwania małego człowieka wydawały się już być nieco cichsze.
- Uwielbiasz świat oglądać z góry, co? To może następną wycieczkę to samolotem sobie zorganizujemy – oparł chłopca o swoją klatkę piersiową, po czym pocałował go w czoło. – Tobie by się na pewno podobało, a mamuśka twoja też byłaby zadowolona. No, co ty na to, Brzdąc? – oparł swoje czoło o jego.
Przykucnął, a Szymka posadził sobie na kolanie.
- Się wiercisz, się wiercisz, Młody – mężczyzna wkasał synowi bluzkę w spodnie. – No i co, Chłopaku? Gdzie ta nasza pani Chodakowska? – wstał i rozejrzał się wkoło.
Chłopiec zawtórował ojcu i już po chwili, jak na zawołanie, zaczął wierzgać nóżkami, a jego ręce wisiały w powietrzu, wyciągnięte w pewnym kierunku. Marcin podążył za nim wzrokiem. Na twarzach obu Chodakowskich pojawiły się promienne uśmiechy.
- Pani Chodakowska! – krzyknął mężczyzna, po czym ruszył w jej stronę.
Kasia leżała na pomoście, na niedużym kocu. W uszach miała słuchawki, mimo to dobiegły do niej głośne krzyki jej ukochanego. Oparła się na łokciu, wyjęła słuchawkę z jednego ucha i spojrzała w stronę, z której usłyszała wołanie. Na widok Marcina z Szymkiem na rękach uśmiechnęła się.
- No żono, no. Gdzie ty z rana nam uciekasz? – usiadł obok niej na kocu.
- Szymek się obudził bladym świtem – pogładziła dłoń małego człowieka, na co dziecko złapało w swoją małą rączkę jej palec. – Nakarmiłam go, a jak zasnął i zobaczyłam piękną pogodę za oknem… No nie mogłam się powstrzymać, musiałam z tego skorzystać – uroczo wzruszyła ramionami i obdarzyła go ciepłym uśmiechem. – Ale widzę, że daliście sobie radę i nawet mnie znaleźliście – wyjęła z drugiego ucha słuchawkę i odłożyła gdzieś na bok odtwarzacz muzyki. – No chodź tu do mamusi – wzięła syna od Chodakowskiego.
- Żono, a może jakieś dzień dobry? Stęskniłem się za tobą – przybliżył swoją twarz do jej.
- Ja za wami też – delikatnie musnęła jego rozchylone wargi. – Moi przystojniacy.
Marcin objął ukochaną swoim umięśnionym ramieniem, a ta wtuliła swoją głowę w jego szyję, mocno przy tym przytulając do siebie swoje dziecko.



„We gon' party on the sun,
catch the feeling, have some fun.”



- Idzie pani na szpileczkach – kobieta delikatnie szła palcami po tułowiu małego chłopca. – Idą konie – subtelnie uderzała pięściami w to samo miejsce. – Idą słonie – ciut mocniejsze uderzenia. – Pada deszczyk, pada deszczyk – „chodziła” palcami po całym tułowiu. – Przeszedł dreszczyk, przeszedł? – połaskotała dziecko pod paszkami.
Chłopiec śmiał się w niebogłosy i wesoło klaskał w dłonie.
- To co, jeszcze raz? – spytała uśmiechnięta rodzicielka.
Jej mały synek śmiał się  cały czas, dlatego zaczęła zabawę od nowa.
Kilka minut później chłopiec śmiał się już na tyle głośno, że pływający w jeziorze mężczyzna, podpłynął do pomostu.
- A co mój syn taki szczęśliwy? – po drewnianych schodkach powoli wychodził z wody.
- Bo się bawimy z naszym Łobuzem Małym – jedną ręką połaskotała brzuszek dziecka.
- Mama tak ci dobrze robi? Szczęściarzu – stał już na drewnianym pomoście.
- Marcin, nawet nie próbuj…
Za późno. Chodakowski położył się na ukochanej i zaczął ją namiętnie całować.
- Jesteś… cały… mokry – mówiła między pocałunkami.
- A ty gorąca – jego ręka błądziła już gdzieś pod jej zwiewną sukienką.
- Marcin, Szymek – niechętnie, ale oderwała się od niego.
- Synu – powiedział w stronę dziecka, które znajdowało się w pozycji półleżącej w nosidełku. – Daj ojcu chociaż 5 minut.
W odpowiedzi mały chłopiec zaczął się śmiać. Kasia od razu mu zawtórowała.
- No to masz swoje 5 minut – pogładziła ukochanego po policzku, po czym delikatnie musnęła jego wargi.



„Movin' up, movin' down,
let your love shine all around.”



- Aaa, Marcin!
Usatysfakcjonowany mężczyzna opadł gdzieś obok ukochanej. Ich głośne i nierównomierne oddechy roznosiły się gdzieś w powietrzu. Kobieta poprawiła sukienkę, po czym wtuliła się w swojego męża.
- Jesteś najlepszy – musnęła wargami jego oblane potem ramię.
- Gdyby nie ugodowy syn nasz – złożył pocałunek na czubku jej głowy.
- Właśnie, mam nadzieję, że go nie obudziliśmy – spojrzała na wózek, stojący za nimi.
Usiadła i już miała wstać, gdy Chodakowski położył swoją głowę na jej udach.
- A Szymek?
- Jakbyś go obudziła to już by wył – uśmiechnął się do niej cwaniacko.
- Ja? – spytała z malującym się uśmiechem na twarzy.
- To ty krzyczałaś moje imię, Kotku – podniósł głowę i musnął jej usta.
- Marcin – wyraźnie się zawstydziła.
- Nie krępuj się. W końcu żoną moją jesteś – puścił do niej oczko. – Poza tym ja uwielbiam ten moment, kiedy krzyczysz moje imię, wiesz? – przyciągnął ją do siebie i zachłannie wpił w jej usta.
- Mmm…
- Królewno, kocham cię, najbardziej na świecie – powiedział pewnym głosem.
- A ja ciebie kocham, mężu – poprawiła grzywkę na jego czole.
Głośno westchnęła.
- Szkoda, że musimy wracać. Tu jest tak cudownie – rozmarzyła się.
- Jedno twoje słowo i możemy to powtórzyć – powiedział „gotowy do działania”.
- Kotku, może za chwilę – obdarzyła go promiennym uśmiechem. – Raj na ziemi – rozejrzała się wkoło.
- No mam nadzieję. W końcu to ty moja Panno uparłaś się na ten weekend w Grabinie. W siedlisku Anny.
- Kotku, nie moja wina, że ty mogłeś wziąć tylko piątek wolny – zaczęli się ze sobą droczyć.
- Żono…
- Mężu… - weszła mu w słowo.
Wybuchnęli śmiechem.

Ostatnio, kiedy tylko Marcin mówił do niej właśnie „żono” to ona od razu wchodziła mu w słowo i mówiła „mężu”. 2 tygodnie, non stop i jeszcze jej się to nie znudziło...

- Dobrze wiesz, że mam teraz sajgon w robocie, Kotek – pocałował jej dłoń.
- Wiem. Dlatego ten nasz wypad do Grabiny traktuję jako namiastkę podróży poślubnej.
- Obiecuję ci, Królewno, cały miesiąc miodowy, jak to zamieszanie w robocie się już skończy.
- Trzymam cię za słowo – obdarzyła go ciepłym uśmiechem. – Zobaczę jak Mały.
Wstała i podeszła do wózka. Chłopiec spał jak suseł. Uśmiechnęła się na ten widok, po czym wróciła na koc.
- To może wykorzystamy ugodowość naszego syna i… - włożył dłoń pod jej letnią sukienkę.
Kasia się zaśmiała.
- Kotku, a ty tylko o jednym – głośno westchnęła.
- Obiecałaś mi powtórkę za chwilę – upominał się swego.
- Ja ci coś obiecałam? – spojrzała na jego zniecierpliwiony wzrok. – Co?
- Chodź tutaj to ci przypomnę – położył się na niej i ustami zaczął pieścić jej nagą szyję.



czwartek, 24 grudnia 2015

Idą Święta :)!

KaMiholiczki i KaMiholicy :)!

Wam wszystkim, którzy tu zaglądacie, którzy komentujecie, którzy po prostu JESTEŚCIE, życzę cudownych i magicznych Świąt Bożego Narodzenia. Spędzonych w spokoju, w gronie najbliższych Wam osób. Niech w tym niezwykłym, świątecznym czasie uśmiechy nie schodzą Wam z twarzy ani na chwilę, Kochani. Cieszcie się z tego czasu, który możecie spędzić ze sobą nawzajem. ;)
A w Nowym Roku życzę Wam wszystkim tylko i wyłącznie szczęśliwych dni, wszelkiej pomyślności, zdrówka i samych sukcesów. A w Sylwestra... szampańskiej zabawy :D!
Jeszcze więcej szczęścia i życiowego spełnienia. :)

Kochani, trzymajcie się cieplutko :-*!
To teraz pozostało nam wyczekiwać tej pierwszej gwiazdki na niebie. 
Kasia i Marcin Chodakowscy czekają razem z Wami :)!

Buziaki :-*!


~ Kasiek


sobota, 12 grudnia 2015

Wind of change - część 18.

W miarę dokładnie opisany cały obrzęd uroczystości, czyli część oficjalna, powinien i mam nadzieję, że podkreśli podniosłość sytuacji oraz pozwoli Wam bardziej wyobrazić sobie te wydarzenie. Przynajmniej to miałam na celu. :)

Pozdrawiam, Kasiek :-*!



***








Miłość to po­mie­sza­nie podzi­wu, sza­cun­ku i na­miętności.
Jeśli żywe jest choć jed­no z tych uczuć, to nie ma o co ro­bić szu­mu.
Jeśli dwa, to nie jest to mis­trzos­two świata, ale blis­ko.
Jeśli wszys­tkie trzy, to śmierć jest już niepot­rzeb­na - trafiłaś do nieba za życia.
(William Wharton)



- Marcin, ja naprawdę nie wiem, czy to jest dobry pomysł – w mieszkaniu rozległ się kobiecy głos.
Z powodu braku jakiejkolwiek reakcji na te słowa, drobna brunetka wyłoniła się w końcu z jednego z pokoi. Stanęła w jego drzwiach z małą bluzeczką w rękach.
- Marcin…
Mężczyzna bawił się w najlepsze ze swoim małym synkiem.
Leżał na kanapie, na wznak, a w wyprostowanych w górze rękach, pod paszkami, mocno trzymał dziecko. Potem delikatnie opuszczał je w dół, dawał szybkiego buziaka w nosek, by następnie znowu unieść je do góry. Mały człowiek był wprost przeszczęśliwy; śmiał się w głos, piszczał i wesoło wymachiwał rączkami i oraz nóżkami.
Na twarzy Mularczyk zagościł promienny uśmiech.
- O, Kotek – Chodakowski kątem oka zauważył ukochaną.
Pospiesznie zmienił pozycję z leżącej na siedzącą, a syna posadził sobie na kolanach.
- Młody spakowany? – subtelnie potrząsnął dzieckiem na boki, co wywołało kolejny atak śmiechu u małego człowieka.
- Tak. Znaczy… Marcin, mam pewne wątpliwości co do tego pomysłu – powiedziała niepewnie.
- Kotek, wszystko już ustalone jest. Nie psuj planów, co? – próbował ją uspokoić. – Zobacz, jak się Młody już na nockę u dziadków nastawił…
Mężczyzna przeniósł swoje dłonie z brzuszka chłopca na jego rączki. Zaczął nimi klaskać, a potem jeszcze jego kolana zaczęły nieco „podskakiwać”.
- Kosi, kosi łapki, pojedziemy do babki. Babka da nam mleczka, a dziadek cukiereczka – powiedział w rytmie.
Chłopiec znowu się śmiał. W końcu dołączyła do niego również jego rodzicielka.
- No widzisz, Kotek – wstał z kanapy i podszedł do narzeczonej. – Wszystko gra. Nie martw się już tak – musnął jej rozchylone wargi.
- Mmm – zamruczała z zadowolenia.
- Kotek, a ty już gotowa jesteś? – spytał.
- Jeżeli pytasz o to, czy jestem spakowana to tak, jestem – spuściła głowę. - Bo gotowa to… - nie dokończyła, bo mężczyzna wszedł jej w słowo.
- Królewno, wiem – wolną ręką podniósł i przytrzymał jej podbródek. - Ale pomyśl sobie, że to tylko jedna noc. Tylko jedna, Kocie – złożył na jej ustach delikatny pocałunek. – Bo od jutra to wiesz: „w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Już się mnie nie pozbędziesz na jedną noc nawet – zaśmiał się, po czym poprawił niesforny kosmyk włosów, opadający jej na twarz. – A dzisiaj jeszcze według planu, okej? – przytaknęła skinieniem głowy. – Czyli odwozimy Młodego do dziadków, później ty zostajesz u Magdy, a ja z Olkiem przyjeżdżam tutaj, tak?
- Tak – potwierdziła.
 Z delikatnym uśmiechem na twarzy pogładził jej policzek.
- Kocham cię – powiedziała wpatrzona w jego wielkie, brązowe oczy. – Was kocham – spoglądała to na narzeczonego, to na syna.
- A my ciebie, nie Chłopaku? – delikatnie pokręcił dziecko na boki. – Najbardziej na świecie tę matkę twoją kochamy – powiedział czule, nie odrywając wzroku od ukochanej kobiety.



Nie wys­tar­czy po­kochać.
Trze­ba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce
i prze­nieść ją przez całe życie.
(Konstanty Ildefons Gałczyński)



W końcu nastał tak upragniony przez wszystkich dzień…

- Sobota, 27 czerwca, godzina 16-ta.
- Możesz przestać mówić do mnie jakimś szyfrem?
- Powinnaś raczej spytać, co się wtedy stanie.
- To co się wtedy stanie?
- Żoną moją zostaniesz.

Od dnia, w którym doszło do tej rozmowy, minęły 3 tygodnie.
3 tygodnie.
Cóż to są 3 tygodnie?
W niektórych sytuacjach, z którymi musimy się borykać w życiu, te 3 tygodnie wydają się być wręcz koszmarną ilością czasu…
Ile razy w życiu musiałeś przeżyć 3 tygodnie: może czekając na coś czy też na kogoś, może tęskniąc za czymś lub za kimś.
Dłużyło się, prawda? Niemiłosiernie wręcz!
Ile razy po drodze wątpiłeś?
No ile razy w czasie tych Twoich 3 tygodni zwątpiłeś w te swoje czekanie? W jego słuszność i jakikolwiek sens…
Myślałeś, że dzień, na który tak bardzo czekasz, już nigdy nie nadejdzie.
Było tak, prawda?
Wtedy te Twoje 3 tygodnie trwały dla Ciebie niby nieskończoność.

Ale są również w życiu takie chwile, dla których 3 tygodnie to mało.
Stanowczo za mało. I ciągle za mało…

Dla naszej pary narzeczonych te 3 tygodnie okazały się być bardzo pracowitymi tygodniami. Minęły im one bowiem na bardzo intensywnych przygotowaniach do ślubu. ICH ślubu. Czyli dnia, który powinien być jednym z najważniejszych w ich życiu. Dniem najpiękniejszym. Najszczęśliwszym. I zdecydowanie niezapomnianym. Przynajmniej przez nich. Nigdy!

Jak już wiadomo sprawę kościoła i Księdza wziął na siebie Chodakowski, bo to właśnie on, w tajemnicy przed narzeczoną, zarezerwował dla nich termin ślubu. Jednak to nie wszystko, jeżeli chodzi o budynek, w którym mieli sobie powiedzieć sakramentalne „tak”. Została jeszcze sprawa jego przystrojenia . Tym miała zająć się Mularczyk. Zaproszenia również były na jej głowie. Ponadto jej zadaniem było jeszcze wybranie menu weselnego. No i oczywiście, co nie powinno nikogo zdziwić, wybór i zakup sukni ślubnej.
Resztą spraw zajął się Marcin. Sam, z własnej inicjatywy wziął to wszystko właśnie na siebie.
Z pozostałych czynności najważniejszy był oczywiście wybór sali. O tym Chodakowski pomyślał już wcześniej. Dużo wcześniej. Jednak o swoich planach nie powiedział przyszłej żonie. Zakomunikował jej tylko, że wszystko jest pod kontrolą. Zaufała mu. Ostatecznie ustalili, że zabierze ją w miejsce, w którym ma się odbyć ich przyjęcie weselne dopiero wtedy, gdy już wszystko będzie gotowe. Zgodziła się. I tak się stało. Dosłownie kilka dni temu wybrali się na taką „małą wycieczkę”. Kierunek, oczywiście - Grabina! Ale, halo, nie ten zjazd. Tędy nie… Dojechali.



Wolę jedno życie z Tobą niż samotność
przez wszystkie ery tego świata.
(John Ronald Reuel Tolkien)



Kasia ubiegłej nocy spała dość kiepsko...
Kręciła się, wierciła na łóżku w sypialni Magdy i Olka. Nie mogła sobie znaleźć miejsca w ich mieszkaniu. Żeby nie obudzić swojej przyszłej szwagierki postanowiła wziąć poduszkę i kołdrę, i przenieść się do salonu na kanapę. Niestety, zmiana miejsca leżenia nie przyniosła tak oczekiwanego przez nią efektu, czyli snu. Dalej wierciła się i kręciła, tym razem na kanapie, ale znowu zupełnie bez celu.

Ale w sumie to trudno jej się dziwić. Spędzała noc w zasadzie obcym sobie miejscu, to po pierwsze. Po drugie: nie miała obok siebie dwóch najważniejszych w jej życiu mężczyzn, czyli Marcina i Szymka. To ich pierwsza osobno spędzona noc od dnia, w którym na świat przyszedł najmłodszy z rodu Chodakowskich. Kolejnym, chyba najważniejszym powodem, dla którego tak trudno było jej zasnąć, był oczywiście fakt, że przed nią właśnie najważniejszy dzień jej życia. Dzień, o którym każda kobieta marzy już od najmłodszych lat.
ŚLUB.
Jej ślub, ich ślub. Jej z Chodakowskim... Kasia i Marcin, Marcin i Kasia. Na ten dzień czekała już od 4 lat. Tak, dokładnie w tym roku minęły 4 lata od ich pierwszego spotkania; od kłótni obcych sobie ludzi przed blokiem Tomka, a później od „pięknego posłańca z Grabiny”. I od tej doręczycielki smakołyków od pani Basi wszystko się zaczęło. Kto by pomyślał? No na pewno nie wtedy i nie tamten Marcin. Ale Kasia… Ona już wtedy wiedziała. Po pierwszym pocałunku, tak niespodziewanym, ona już wtedy wiedziała. Wiedziała, że Chodakowski to mężczyzna jej życia. Bo kobiety tak mają. Im wystarczy 5 minut, by zdobyć tę pewność. Kobieta po prostu wie, że to TEN.
Od tamtego dnia minęły już 4 lata. I dużo się w tym czasie wydarzyło. Naprawdę dużo za nimi. Ale jeszcze więcej przed nimi. Wiedziała to.

Na początku jednak ślub.
Mimo nie do końca przespanej nocy, wstanie z łóżka rano i będzie jak nowonarodzona. Musi zrobić ślubny makijaż i oczywiście fryzurę. W tym wszystkim pomoże jej przyszła bratowa i druga niezawodna przyjaciółka, a na dodatek jej druhna - Kinga, która ma dołączyć do przyszłych pań Chodakowskich przed południem. Kiedy wszystkie 3 kobiety będą już gotowe, jadą dalej. Kierunek – Grabina! Tam, w domu Mostowiaków, pomogą się Kasi ubrać w suknię ślubną i dokonają  ostatnich poprawek, związanych z ostatecznym wyglądem panny młodej.

Tylko co potem?
Jak to co? Ślub i wesele, czyli zabawa z nowożeńcami do samego rana!
Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło…

Przymknęła oczy, a pod jej powiekami już czekał na nią przepiękny obrazek.
Las. Duża działka na kompletnym pustkowiu. Mały, drewniany domek w stylu góralskim. Duży taras, a na nim ona i Marcin. Siedzą na kanapie z kieliszkami wina w rękach. A przed nimi, na rozłożonym kocu siedzi i bawi się ze sobą trójka dzieci. Dwóch chłopców i jedna dziewczynka pomiędzy nimi.
Uśmiechnęła się i w końcu zasnęła.



Mam tak wiele, a uczucie do niej pochłania wszystko.
Mam tak wiele, a bez niej wszystko staje się niczym.
(Johann Wolfgang Goethe)



Jechał przez puste ulice Warszawy. Natężenie ruchu na drogach w stolicy było wręcz znikome. Cud? Nie! Po prostu sobotnie godziny poranne, sprzyjające szybkiemu dojazdowi do wybranego miejsca, nawet na drugim końcu miasta.
W pewnej chwili do uszu kierowcy dotarł dźwięk, wydobywający się z jego telefonu i świadczący o przychodzącym połączeniu. Zerknął na wyświetlacz urządzenia, leżącego na siedzeniu pasażera, a potem nacisnął jeden z przycisków na małej skrzyneczce, przymocowanej do osłony przeciwsłonecznej dla kierowcy.
- No cześć braciszku. Już wstałeś? – uśmiechał się sam do siebie.
- Marcin, gdzie ty jesteś? – powiedział zaniepokojony jego nieobecnością w mieszkaniu. – Tylko mi nie mów, że się rozmyśliłeś w ostatniej chwili.
- Braciszku – zaśmiał się. – Ejj, to ten pomysł twój, żebyś u mnie spał dzisiaj to wszystko dlatego tylko, żeby mnie przypilnować? Żebym w ostatniej chwili przed ślubem nie zwiał?
- Coś w tym rodzaju – powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Świetnie to sobie wykombinowałeś. Nie ma co. Ale braciszku, uspokoić cię mogę, nigdzie nie uciekłem.
- Kamień spadł mi z serca – powiedział „z ulgą” w głosie.
- Za pół godzinki jakieś będziemy z powrotem – poinformował swojego świadka.
- Będziemy? – wychwycił z jego wypowiedzi.
- Bo po Szymka jadę.
- Nie taki był plan – zauważył młodszy z braci.
- Chrzanić plany. Nie wytrzymałbym całego dnia. Jak cholera się za nimi stęskniłem. A po Kaśkę jechać nie mogę, więc chociaż Młodego zabiorę od dziadków.
- No z takiej strony to cię nie znałem.
- Bo ty, braciszku, jeszcze mało o życiu wiesz. Dobra, kończyć muszę. Na razie.



Dzisiaj kocham Cię jeszcze bardziej niż wczoraj,
a nie możesz sobie nawet wyobrazić,
jak bardzo kochałem Cię wczoraj.
(James Patterson)



Mężczyzna w dobrze skrojonym, czarnym garniturze, z małym kawalerem na rękach, który również wyglądał bardzo elegancko, chodził w kółko, przed wejściem do kościoła, już od dobrych 15 minut. Co chwilę ktoś go zaczepiał i witał się z nim, jednak on nie przywiązywał do tego większej uwagi. Teraz miał ważniejsze rzeczy na głowie. A raczej kogoś i w głowie. Kogoś, na kogo bardzo czekał. I z minuty na minutę było mu coraz ciężej z tym, że tej osoby jeszcze z nim nie ma. Z nimi nie ma, bo przecież młody człowiek, którego mocno trzymał w swoich ramionach, też z nim czekał.

Po krótkiej chwili, która dla Chodakowskiego trwała chyba wieczność, w bramie prowadzącej do kościoła zatrzymał się samochód. Zza kierownicy wysiadł Marek. Zaraz za nim auto opuściła Kinga oraz Magda. Obie z daleka obdarzyły Marcina ciepłymi uśmiechami. Mostowiak obszedł auto i otworzył w końcu drzwi, które do tej pory były zamknięte. Wyciągnął dłoń i pomógł wyjść z auta niskiej brunetce.
- Kaśka… - wymamrotał pod nosem Marcin.
Kompletnie nie wiedział, co może więcej powiedzieć. Wprost zaniemówił na widok narzeczonej w białej sukni. Wyglądała jak anioł.
Na widok mężczyzn swojego życia na twarzy Mularczyk pojawił się promienny uśmiech. Puściła dłoń Mostowiaka i czym prędzej podeszła do nich. Widząc zbliżającą się rodzicielkę, Szymek zaczął wesoło wierzgać rączkami i nóżkami. Gdy już była wystarczająco blisko, wyciągnął do niej ręce.
- No chodź tu do mnie, Kochanie – przejęła syna od milczącego ukochanego. – Ale ty jesteś elegancki, Skarbie – poprawiła mu muszkę.
Chłopiec wtulił się w mamę, a ona z nieschodzącym z twarzy uśmiechem przeczesała jego krótkie włoski, po czym pocałowała go w czubek głowy.
- Kasiu – powiedział w końcu Marcin, a kobieta utkwiła w nim swój wzrok. – Wyglądasz… Boże, Kaśka!
Nie wytrzymał. Przyciągnął ją do siebie, po czym wpił się w jej usta.
Do ich uszu dobiegł głośny śmiech dziecka. Odsunęli się od siebie nieznacznie i spojrzeli na syna. W końcu sami też wybuchnęli śmiechem.
- Cieszy się, że razem w końcu jesteśmy – stwierdził Marcin.
- Ja też się cieszę – powiedziała z iskierkami w oczach.
- Boże, jak ja tęskniłem – oparł swoje czoło o jej.
- Przecież to tylko jedna noc – przypomniała mu jego słowa.
- Jedna i ostatnia. Nigdy więcej, obiecuję – wpatrywał się w jej oczy.
- Obiecuję.
Pogładził jej policzek. Uśmiechnęła się do niego szerzej, pokazując mu przy tym dwa rzędy swoich białych zębów.
- Kochani, chyba już czas – kapłan stanął obok szczęśliwej rodziny. – To co, gotowi?
- Tak – powiedziała Mularczyk pewnym tonem głosu.
- Jak nigdy – zapewnił Chodakowski.
Ksiądz obdarzył ich serdecznym uśmiechem i ruszył w stronę kościoła.
Marcin spojrzał głęboko w oczy ukochanej kobiety. I to co w nich zobaczył… Dałby sobie rękę uciąć, naprawdę, że to co w nich zobaczył to miłość. Miłość bezgraniczna. Miłość bezwarunkowa.
Dla nich miłość to była rodzina. Nieustające poczucie bezpieczeństwa. Stabilizacja. Oraz poczucie bliskości. Bo właśnie na tym ta prawdziwa miłość polega.
Zobaczył w jej oczach miłość w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu.
Złożył na jej czole delikatny pocałunek, po czym zabrał z jej rąk syna. Następnie wolną ręką chwycił jej dłoń i już szli zgodnym krokiem za księdzem.



Mówią, że kiedy rodzi się człowiek
z nieba spada dusza i rozpada się na dwie części.
Jedna trafia do kobiety, druga do mężczyzny...
Sens życia polega na odnalezieniu tej drugiej połowy.
Połowy swojej duszy.
Połowy siebie.
(Paulo Coelho)



Wszyscy zebrani goście oraz najważniejsza para, czyli para młoda, usiedli na swoich miejscach. Do stojącej przy ołtarzu ambony podszedł świadek pana młodego. Otworzył księgę na odpowiedniej stronie, wziął głęboki oddech i zaczął:

- Czytanie z Pierwszego Listu Świętego Pawła Apostoła do Koryntian:
„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.”
(1 Kor 13, 1-7)

Państwo młodzi w tym samym momencie zwrócili swoje twarze do siebie. Ich spojrzenia się spotkały, a twarze rozpromieniły się w uśmiechach. Chodakowski wyciągnął do kobiety w białej sukni swoją rękę, którą ona złapała w powietrzu. I tak splecione mocno dłonie zakochanych w sobie ludzi oparły się na męskim kolanie.

- „Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie.
Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.”
(1 Kor 13, 8-10)

Aleksander na chwilę oderwał swój wzrok od lekcjonarza i spojrzał na młodą parę. Jego uwagę od razu przykuły ich splecione w uścisku ręce. Posłał do nich życzliwy uśmiech.

- „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest
MIŁOŚĆ.”
(1 Kor 13, 11-13)

W tej chwili brunetka poczuła ściśnięcie swojej ręki. Na początku popatrzyła na splecione w mocnym uścisku dłonie, a potem utkwiła swój wzrok w szatynie, który wpatrywał się w nią niczym w obrazek.
- Z nich zaś największa jest miłość – wyszeptała cicho w jego stronę.
Uśmiechnął się do niej w taki sposób, że w oczach obojga na nowo rozpaliły się iskierki szczęścia.



I przysięgam, w tamtej chwili byliśmy nieskończonością…
(Stephen Chbosky)



- Kochani - kapłan zwrócił się do pary młodej. – Wstańcie.
Para oczywiście zrobiła to, o co ich poprosił. Sam ksiądz zaś podszedł i stanął przed nimi.
- Katarzyno – popatrzył na kobietę – Marcinie – jego wzrok przeniósł się na mężczyznę – wysłuchaliście słowa Bożego i przypomnieliście sobie znaczenie ludzkiej miłości i małżeństwa. W imieniu Kościoła pytam was, jakie są wasze postanowienia. Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
- Chcemy.
- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli aż do końca życia?
- Chcemy.
-  Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
- Chcemy.
- Prośmy Ducha Świętego, aby uświęcił ten związek i dał narzeczonym łaskę wytrwania. Niech ich miłość przez Niego umocniona, stanie się znakiem miłości Chrystusa i Kościoła.
Obdarzył ich ciepłym uśmiechem, a po kościele rozniósł się dźwięk organów. Wszyscy obecni wraz z prowadzącym śpiew organistą, odśpiewali hymn do Ducha Świętego.

Kiedy śpiew już ustał, a w budynku nastała cisza, duchowny znowu zaczął:
- Kochani, skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga, i kościoła, powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej.
W tym momencie młodzi zwrócili się do siebie i podali sobie dłonie, które następnie kapłan symbolicznie przewiązał stułą.  Spojrzeli sobie prosto w oczy i za kapłanem zaczęli powtarzać:
- Ja Marcin biorę sobie Ciebie Katarzyno za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.
- Ja Katarzyna biorę sobie Ciebie Marcinie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.
Wymienili się zniewalającymi uśmiechami.
- Mogę już pocałować pannę młodą? – wyrwał się Chodakowski.
Kasia parsknęła śmiechem. Odwróciła twarz w bok i zakryła cały czas śmiejące się usta ręką. Goście zareagowali równie żywo co panna młoda. Poważna atmosfera, która wytworzyła się między nimi, głównie przez powagę miejsca, nieco się rozluźniła po pytaniu pana młodego.
- Jeszcze nie – odpowiedział w końcu roześmiany kapłan.

Kasia trochę się już uspokoiła i ponownie spojrzała w oczy ukochanego mężczyzny. Ten tylko nerwowo podrapał się po karku.
- Kocham cię – poruszyła ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
- W takim razie; co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez Was zawarte Ja, powagą Kościoła Katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – tymi słowami i uczynionym znakiem krzyża ksiądz uroczyście potwierdził ważność zawarcia przez nich związku małżeńskiego, następnie zabrał stułę. – Teraz nastąpi pobłogosławienie obrączek – świadek podał kapłanowi 2 złote krążki. - Pobłogosław, Boże, te obrączki, które poświęcamy  w Twoim imieniu. Spraw, aby ci, którzy będą je nosić, dochowali sobie doskonałej wierności, trwali w Twoim pokoju, pełnili Twoją wolę i zawsze się miłowali. Przez Chrystusa, Pana naszego.
- Amen – odpowiedzieli wszyscy.
- Na znak zawartego małżeństwa nałóżcie sobie obrączki.
Pierwszy po pierścionek sięgnął Chodakowski. Trzęsącą się ręką nałożył go kobiecie swojego życia na serdeczny palec, mówiąc przy tym:
- Żono, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Drugi krążek wzięła w swoją delikatną dłoń panna młoda i wkładając go mężczyźnie na palec, powiedziała:
- Mężu, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
- No to teraz, synu, możesz pocałować pannę młodą – powiedział ksiądz w stronę Marcina.
- Nareszcie – zareagował pan młody.
Złapał żonę w talii i jednym ruchem przyciągnął ją do siebie. Nachylił swoją twarz tuż nad jej tak, że ich usta dzieliły dosłownie milimetry. W końcu wpił się w jej usta.
Goście i nawet sam ksiądz zaczęli euforycznie klaskać w dłonie.



- Jestem szczęśliwa. Nigdy w całym moim życiu nie czułam się tak dobrze. A Ty?
- Ja? Ja czuję się znakomicie.

- Tak, że mógłbyś palcem dotknąć nieba?

- Nie, nie tak.

- Jak to, nie tak?

- O wiele wyżej. Co najmniej trzy metry nad niebem.
(Federico Moccia)



- Wszechmogący Boże, mocą tej ofiary, podtrzymuj z ojcowską dobrocią związek, który ustanowiłeś w swojej opatrzności. Niech ci nowożeńcy przez Ciebie złączeni świętym węzłem i posileni jednym Chlebem i z jednego kielicha, żyją zgodnie, wierni jednej miłości. Przez Chrystusa, Pana naszego. 
- Amen.
- Teraz przejdziemy do obrzędu chrztu świętego. Zapraszam rodziców-nowożeńców wraz z dzieckiem oraz rodziców chrzestnych do chrzcielnicy.
Po tych słowach Chodakowski podszedł do swoich rodziców i z rąk Aleksandry zabrał swojego syna. Potem podszedł w miejsce wskazane wcześniej przez kapłana. Stali już tam Kasia, Barbara oraz Olek.
- W gwoli ścisłości, jakie imię wybraliście dla swojego dziecka?
- Szymon – powiedzieli jednym głosem nowożeńcy.
- No proszę, małżeństwo dopiero od kilku minut, a już mówią jednym głosem. To dobrze rokuje na przyszłość – zauważył proboszcz. – Dobrze, to o co prosicie Kościół Święty dla Szymona?
– O Chrzest – odpowiedzieli rodzice.
Po tych słowach ksiądz rozpoczął właściwą ceremonię, związaną z obrzędem Chrztu Świętego.

Kilka minut później.
- Szymonie stałeś się nowym stworzeniem i przyoblekłeś się w Chrystusa, dlatego otrzymujesz białą szatę – matka chrzestna nałożyła białą chustę w okolicy główki dziecka. - Niech twoi bliscy słowem i przykładem pomogą ci zachować godność dziecka Bożego nieskalaną aż po życie wieczne.
- Amen – odpowiedzieli wszyscy chórem.
- Przyjmijcie światło Chrystusa.
Ojciec chrzestny zapalił świecę od paschału.
- Podtrzymywanie tego światła powierza się wam, rodzice i chrzestni, aby wasze dziecko, oświecone przez Chrystusa, postępowało zawsze jak dziecko światłości, a trwając w wierze, mogło wyjść na spotkanie przychodzącego Pana razem z wszystkimi Świętymi w niebie – obdarzył dumnych rodziców i chrzestnych ciepłym uśmiechem. – Wróćcie na swoje miejsca.
Kasia i Marcin, nadal trzymający w swoich ramionach Szymka, stanęli tuż przed ołtarzem.
- Drodzy nowożeńcy – zaczął ksiądz, a para młoda ponownie złapała się za ręce. - Od dzisiaj jesteście już dla siebie nie tylko przyjaciółmi, ale również małżonkami – spojrzeli na siebie, a w tym spojrzeniu było zawarte dosłownie wszystko, co pewnie chcieliby sobie teraz nawzajem powiedzieć. - Dwie różne osoby związane w jedno. Związani słowami przysięgi. Związani wiernością i miłością. Związani na całe życie, na dobre i złe* - Chodakowski mocniej ścisnął dłoń swojej żony. - W tym ważnym dla was dniu chciałbym złożyć wam jak najlepsze życzenia. Budujcie swe życie na mocnym fundamencie wiary, na wspólnej i wzajemnej miłości, wierności Bogu i jego przykazaniom. Kochani, idąc za słowami Jana Pawła II: musicie być silni miłością, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma.; tą miłością, która nigdy nie zawiedzie. Polecam Was dzisiaj Maryi - Matce Pięknej Miłości i z serca Was błogosławię na nową drogę życia.
Po życzeniach kapłan udzielił uroczystego błogosławieństwa nowożeńcom, nowemu członkowi Kościoła oraz ich gościom.
Z organów wydobyły się triumfalne dźwięki „Marsza” Mendelssohna. W rytm muzyki para młoda, złączona w mocnym uścisku rąk i z olśniewającymi uśmiechami na twarzach, wraz z synkiem, którego ojciec nadal trzymał w swych umięśnionych ramionach, opuściła kościół.



Prawdziwa miłość nie wyczerpuje się nigdy.
Im więcej dajesz, tym więcej Ci jej zostaje.
(Antoine de Saint-Exupery)






- Dziewczyny, mam prośbę. Zajmiecie się przez chwilę Szymkiem? – spytała Kasia.
- Jasne, Kochana – odpowiedziała Kinga, cały czas zabawiając małe dziecko trzymane przez Magdę.
- Dzięki – powiedziała z promiennym uśmiechem. – Szymuś, zostaniesz z ciociami, dobrze? – pogłaskała syna po głowie, po czym go w nią musnęła.

Chwilę później stanęła za wysokim, szczupłym mężczyzną w eleganckim garniturze. Objęła go od tyłu w pasie.
- O, Kotek – odwrócił się i złożył czuły pocałunek na jej ustach.
- Mów mi żono – powiedziała filuternie.
- Dla ciebie wszystko – odparł.
- Yhmm – wymruczała z dozą ironii, po czym się zaśmiała. - O czym rozmawiacie? – wtuliła się w męża i popatrzyła na jego rozmówcę.
- Chwalę swojego brata, że ten pomysł z weselem na waszej działce jest naprawdę trafiony.
- Udało mu się, prawda?

Rozejrzała się wokół siebie. Okalały ich beżowe, otwarte namioty ślubne. Pod nimi stały stoły i krzesła „ubrane” w śnieżnobiałe materiały. Pod jednym, większym namiotem rozłożony był podest ogrodowy – miejsce dla tych zdecydowanie tańczących.

- Nie sądziłem, że z niego może być taki romantyk – zaśmiał się młodszy z braci.
- No już taki ze mnie właśnie romantyczny chłopak – powiedział Marcin, z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
- Olek, mogę na chwilę porwać tego mojego romantycznego chłopaka? – spytała Kasia, kładąc swoją dłoń na białej koszuli Marcina, w miejscu jego klatki piersiowej.
- Jasne.
Spojrzała głęboko w oczy ukochanego.
- Chodź – złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.
- Żono, gdzie ty mnie w krzaczory jakieś ciągniesz? – spytał, śmiejąc się przy tym.
- Marcin – zatrzymała się w końcu. – Poczekaj tutaj na mnie – bez żadnego wytłumaczenia zostawiła go samego.
- Ty żartujesz sobie? Ejj, Kaśka! – krzyknął za nią, lecz nawet się nie odwróciła.
Głośno westchnął. Rozejrzał się i w pobliżu znalazł jakiś konar, na którym postanowił przysiąść.

Wróciła po krótkiej chwili.
- No jesteś wreszcie – powiedział na jej widok.
- Mam coś dla ciebie – wyciągnęła zza pleców i wręczyła mu coś, co w swojej formie przypominało książkę.
- Co to jest? – spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Otwórz – poleciła.
Zrobił to, co mu powiedziała.
Jak się okazało to nie była książka, tylko album ze zdjęciami. Przeglądał kolejne jego strony…
- Kaśka…
- Marcin, ty płaczesz? – powiedziała, patrząc w jego zeszklone oczy, a sama uśmiechając się przez łzy.
- Widzisz co ty ze mną robisz, Kobieto? – otarł samotną łzę, spływającą po jego policzku. – Chodź tu do mnie – posadził ją sobie na kolanach.
- Podoba ci się? – spytała z nadzieją.
- Żartujesz? W życiu nie dostałem czegoś piękniejszego. Dziękuję – przybliżył swoją twarz do jej, po czym wpił się w jej rozchylone wargi. – Tak bardzo cię kocham – założył za ucho niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz.
- Najbardziej na świecie – wtuliła się w bezpieczne, męskie ramiona.



* zaczerpnięto z: http://www.sport.episkopat.pl/dokumenty/?type=r&id=84
** na podstawie: http://unikatoweprezenty.pl/slub-prezenty-slubne/1010-zyczenia-z-blogoslawiestwem-dla-mlodej-pary-skslb88-10.html