.


sobota, 24 grudnia 2016

A new life - część 5.

Kochani, Kochane!

Magicznych Świąt Bożego Narodzenia Wam wszystkim życzę. Spędzenia ich w gronie najbliższych Wam osób. Cieszcie się sobą nawzajem, swoją obecnością, bo to jest największy dar jaki drugi człowiek może nam ofiarować. Tylko miłych chwil w tym wspaniałym czasie Wam życzę.


A tymczasem zapraszam na 5-tą część A new life.

Pozdrawiam, Kasiek :) !


***








„Odwagi czas - podnoszę się,
siła tkwi we mnie, nie poddam się!”



Wysoki, na oko 30-letni szatyn o atletycznej budowie ciała krzątał się po kuchni w mieszkaniu przy ulicy Sarmackiej. Wielkie siatki wypakowane po brzegi zakupami stały na stole. A on właśnie nalewał wodę z kranu do niewielkiego garnka. Postawił go na kuchence, po czym przekręcił jeden z kurków i pod garnkiem odpalił gaz. Sięgnął do jednej z wiszących szafek, wyjął z niej opakowanie soli i przy pomocy łyżki wsypał trochę do wody. Przykrył garnek pokrywką, odwrócił się i oparł plecami o blat kuchenny. Jego wzrok zatrzymał się na torbach leżących na stole. Wtedy z dala zauważył coś, co zdecydowanie bardziej przykuło jego spojrzenie. Na stoliku w salonie stała ramka ze zdjęciem. Niewiele myśląc ruszył w tamtą stronę. Wziął ramkę do ręki i rozsiadł się na kanapie. Delikatnie, palcami musnął szybkę, za którą włożone było zdjęcie. Promienny uśmiech już malował się na jego twarzy. Trudno mu się dziwić. Ze zdjęcia patrzyła na niego uśmiechnięta trójka ludzi; dwoje dorosłych i dziecko. Jego żona, jego pierworodny syn i on sam. Czyli cała ich trójka. Tacy uśmiechnięci, tacy szczęśliwi. Siedzieli na schodach prowadzących na antresolę. Marcin najwyżej, Kasia o jeden schodek niżej, a mały Szymek jeszcze niżej. Szczęście, harmonia, miłość – to wszystko wręcz biło od tego zdjęcia. Po kilku minutach intensywnego wpatrywania się w fotografię Marcin jakby się ocknął i spojrzał na zegar wiszący w kuchni.

- No, pora chyba się wziąć do roboty. Mieszkanie samo się nie posprząta, a uroczysta kolacja sama się przecież nie zrobi, nie? – spytał nadal wpatrując się w zdjęcie.

Ostatni raz uśmiechnął się w jego stronę, po czym odłożył ramkę na jej miejsce, czyli na regał, i ruszył w stronę kuchni. Woda w garnku już się gotowała. Wyjął z jednej z reklamówek makaron, otworzył go i wrzucił do wrzątku.
Zapiekanka z kurczakiem i szpinakiem – Kasia na pewno będzie pod wrażeniem. Przecież tak ją uwielbia. Gorący posiłek w ten paskudnie zimny, sobotni wieczór; ostatni sobotni, przed-świąteczny wieczór; po długiej podróży z Grabiny, do której pojechała z Szymkiem już z samego rana.

„Na pewno będzie pod wrażeniem Moja Królewna” – pomyślał.

Spojrzał na stół, na którym nadal stały siatki. Jednak jego wzrok zatrzymał się na leżących obok reklamówek kwiatkach. Piękny, duży bukiet z kolorowych kwiatów, czyli trochę wiosny w połowie grudnia. Wziął bukiet w ręce i zanurzył w nim swój nos. Uśmiechnął się szeroko. Znalazł wazon, napełnił go wodą z kranu, po czym wstawił do niego kwiaty. Następnie wziął się za rozpakowywanie zakupów.



„Odwagi czas - zadzwonić chcę,
lecz sam już nie wiem, czy zbywasz mnie;
kolejny raz słuchawki trzask,
nie odpowiadasz - nie ma już nas.”



Młody ojciec stał z donośnie płaczącym chłopcem na rękach i wpatrywał się w drzwi, przez które na początku wyszła Iza, a chwilę później, po ostrej wymianie zdań, Kasia.

Tak. To ten dzień, kiedy Kasia miała wyjść ze szpitala.
Kiedy miał po nią jechać z Szymkiem.
Kiedy nie spał całą noc.
Kiedy od samego rana wziął się za sprzątanie całego mieszkania.
A później kiedy Iza przyszła z niezapowiedzianą wizytą.
Kiedy Kasia wróciła ze szpitala sama, bo dostała wcześniej wypis.
Kiedy obie Panie się spotkały, a te spotkanie, delikatnie mówiąc, nie należało do najprzyjemniejszych.

Przecież mieli z Szymkiem jechać po nią do tego szpitala.
Tak się postarał, żeby wszystko było idealnie wysprzątane przed jej powrotem. Żeby nie musiała się niepotrzebnie denerwować na niego. Wszystko miało być dobrze. Mieli odpocząć w gronie rodzinnym. Odpocząć od tego wszystkiego, powoli zapominać o tym, co ich ostatnio spotkało…

Dopiero po chwili do jego uszu dotarł płacz jego syna. Musnął dziecko w czoło, po czym zaczął chodzić po pokoju, rytmicznie kołysząc chłopca w swoich ramionach. Cicho szeptał mu coś do ucha, co chwilę całował jego mokre od łez policzki. Po dłuższej chwili mały człowiek się uspokoił i usnął w silnych ramionach swojego ojca. Marcin zaniósł go do pokoju dziecięcego i delikatnie, tak żeby się nie obudził, położył go w jego małym łóżeczku. Przed wyjściem z pokoju jeszcze tylko upewnił się, że syn śpi, po czym zamknął za sobą drzwi. Usiadł na kanapie i rękoma przeczesał swoje włosy. Głośno westchnął. Położył się i przymknął powieki. Odpocznie chociaż chwilę.



„To dla Ciebie... To bez Ciebie…
To dla Ciebie każdy oddaję swój dzień
!

To bez Ciebie nie ma już mnie!”



Jakiś głośny dźwięk dotarł do jego uszu, od razu się przebudził. Przetarł zaspane oczy ręką, po czym spojrzał przed siebie.
Kasia właśnie wyszła z sypialni.
Usiadł i popatrzył w jej stronę. Zauważyła go kątem oka. Torbę, którą trzymała w ręku położyła na podłodze.

- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić – powiedziała cicho, unikając z nim kontaktu wzrokowego.
- Co ty właściwie robisz? – wskazał głową torbę, leżącą tuż obok jej stóp.
- Jedziemy z Szymkiem do Grabiny.
- Słucham?! – spytał z niedowierzaniem.
- Na kilka dni, może tydzień. Tak postanowiłam – jej wzrok wędrował po całym mieszkaniu.
- Tak postanowiłaś? – zmarszczył brwi.
- Tak. Tak będzie najlepiej – powiedziała pewnie.
- Dla kogo?
- Dla nas wszystkich.
- Nie Kaśka.

W końcu na niego spojrzała. Wstał z kanapy i podszedł do niej. Schylił się i wziął do ręki jej torbę.

- Marcin… - wyciągnęła rękę po walizkę.

Ich spojrzenia w końcu się spotkały.

- Nie Kaśka.

Zaniósł torbę do sypialni, a sam chwilę później znów stał przed swoją żoną.

- Marcin…

Już chciała ruszyć w stronę sypialni, kiedy złapał ją za rękę. Przełknęła ślinę i spojrzała prosto w jego oczy.

- Koniec uciekania, rozumiesz? Koniec.

Ruszył w stronę kanapy, i cały czas trzymając jej rękę, pociągnął ją za sobą. Usiedli obok siebie.

- Za dużo tego wszystkiego ostatnio, za dużo – zaczął. – Za dużo uciekania, za dużo niedomówień, za dużo niepotrzebnie wypowiedzianych słów w emocjach. Za dużo. My przez to wszystko straciliśmy dziecko, Kasia – starł samotną łzę, która właśnie spłynęła mu po policzku. – To już zaszło za daleko. Za bardzo ciebie i Szymka kocham, żeby teraz czy w ogóle stracić was, rozumiesz? Najbardziej na świecie was kocham i najbardziej na świecie mi na was zależy.
- Marcin…
- Nie przerywaj mi, okej? Ostatnio dużo czasu miałem na myślenie i uwierz mi, ja wiem, co mówię. Najwyższa pora na kilka słów prawdy… - zrobił przerwę i wziął głęboki wdech. – Przepraszam – spojrzał prosto w jej oczy. – Za wszystko cię przepraszam. Zaczynając od tej nieszczęsnej rozmowy w dniu mojego powrotu. Rozmowy – ironicznie zaśmiał się pod nosem. – Tego nawet rozmową przecież nie można nazwać – oparł się łokciami na udach. – Ja wtedy powiedziałem coś – zacisnął mocno prawą pięść – czego żałuję w każdej minucie od tamtego dnia, rozumiesz – spojrzał na nią, jednak po krótkiej chwili uciekł gdzieś wzrokiem – w każdej minucie. I pewnie do końca życia będę tego żałował… Ja nie jestem ojcem dziecka Izy. Ja nie mógłbym, ja nigdy, rozumiesz, nigdy bym cię nie zdradził. Wierzysz mi? – spojrzał na żonę z nadzieją.
- Wierzę – odpowiedziała przez ściśnięte gardło.

W tej chwili ich spojrzenia się spotkały, co wywołało na obu twarzach delikatne, nawet bardzo, ale mimo wszystko tak, to były uśmiechy. Ciszę przerwał dźwięk, który zaczął się wydobywać  z telefonu komórkowego, który leżał przed nimi na stoliku. Oboje w tej samej chwili spojrzeli na urządzenie.
IZA – widniało na wyświetlaczu.

- Odbierz, może to coś ważnego – Kasia odsunęła się od Marcina, przesuwając się na sam koniec kanapy. – No odbierz– powtórzyła, kiedy mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu.

Wziął telefon do ręki i na jego wyświetlaczu palcem przeciągnął czerwoną słuchawkę.

- Nic nie jest ważniejsze od naszej rozmowy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i odłożył telefon na wcześniej zajmowanym przez niego miejscu.

Po chwili z telefonu powtórnie zaczęły się wydobywać dźwięki, świadczące o połączeniu przychodzącym. Znowu IZA.

- No odbierz – Chodakowska powtórzyła wcześniejszą reakcję.
- Nie, ty odbierz – podał żonie dzwoniące urządzenie.
- Przecież to twój telefon i to do ciebie dzwoni Iza – powiedziała z naciskiem na ostatnie wypowiedziane przez siebie słowo.
- Ale ja nie mam i nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic, zresztą żoną moją jesteś.

Włożył jej w ręce cały czas dzwoniący telefon, po czym wstał ze swojego miejsca, pocałował zdezorientowaną kobietę w czoło i powiedział:

- Idę do toalety.

Po chwili jedne z drzwi się za nim zamknęły.
Kasia popatrzyła na telefon w swoich rękach. Wzięła głęboki wdech i nacisnęła zieloną słuchawkę.

- Marcin nie może w tej chwili rozmawiać – powiedziała jednym tchem do słuchawki.
- W sumie to dobrze się składa, bo już dawno chciałam z tobą porozmawiać.
- Ze mną? – spytała zaskoczona.
- Tak. Chciałam cię Kasiu przeprosić. Te nasze ostatnie spotkanie… Delikatnie mówiąc nie należało do najprzyjemniejszych.
- Chyba nie rozumiem…
- Ja wcale nie chciałam powiedzieć tego, co powiedziałam. Marcin wcale nie jest ojcem mojego dziecka.
- Wiem.
- Wiem, że wiesz. Przecież dobrze dałaś mi wtedy do zrozumienia, że mi nie uwierzyłaś… - Iza zamilkła na chwilę, po czym wzięła w miarę cicho głęboki wdech i kontynuowała. – No i bardzo dobrze, że ty mi wtedy nie uwierzyłaś, Kasiu. Zamotałam się i pogubiłam w tym, co ci naprawdę chciałam wtedy powiedzieć. Bo ja miałam tylko powiedzieć, że chciałabym żeby moje dziecko miało takiego ojca jak Marcin, bo Marcin jest wspaniałym ojcem i cudownym człowiekiem, i jestem mu niezmiernie wdzięczna, że mi tak pomaga i nigdy w życiu mu się za to nie odpłacę. No ale niestety moje dziecko takiego ojca nie ma i nigdy nie będzie miało. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz, przecież też byłaś w ciąży... – w słuchawce nastąpiła dłuższa chwila ciszy. – Boże, przepraszam. Kasiu, naprawdę przepraszam, nie powinnam była. Tak bardzo mi przykro z powodu twojego poronienia. Ja tylko mam nadzieję, że to wtedy nie moją wizytą się tak zdenerwowałaś i że…
- Nie Iza, to nie twoja wina – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Coś jeszcze?
- Ja tylko chciałam cię przeprosić, że musiałaś być świadkiem wybuchu tej mojej burzy hormonów. Bardzo cię przepraszam, ale ta ciąża mnie czasami przerasta. Ciąża i to, że zostałam sama z dzieckiem.
- Iza, czego ty w zasadzie ode mnie oczekujesz? Zrozumienia, współczucia?
- Po prostu chciałam przeprosić.
- Jasne.

W tej chwili drzwi od łazienki się otworzyły, a z pomieszczenia wyszedł Marcin. Przystanął w miejscu i popatrzył na Kasię. „Już?” – spytał, tylko ruszając ustami.

- Iza, muszę kończyć, Szymek się obudził.
- Jasne, jasne. Zajmij się Małym.
- Cześć.
- Kasiu, ja tylko mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Cześć.

Chodakowska odłożyła telefon od ucha i położyła go na stoliku.

- Co chciała Iza? – Marcin usiadł obok żony.
- W sumie to nic szczególnego… - powiedziała jakby zamyślona.
- Ale trochę rozmawiałyście przecież.
- No tak.
- To może się zaprzyjaźnicie?

Kasia wlepiła swój wzrok w Marcina.

- Na pewno nie – powiedziała stanowczo.
- Dobra – podniósł ręce w obronnym geście – nie nalegam.
- Jak ty chcesz jej pomagać to jej pomagaj, ale ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego, okej? I nie chcę, żeby tu przychodziła; pod moją nieobecność i wtedy, kiedy jestem też. W ogóle nie chcę jej widywać.
- Dobrze.
- A jeszcze mam prośbę co do waszych kontaktów; proszę cię, pomagaj jej z głową.
- Chyba nie rozumiem – podrapał się po karku.
- Po prostu w pomaganiu też trzeba mieć umiar – uśmiechnęła się do niego lekko.

„Tym bardziej, że ona coś kombinuje” – dopowiedziała sobie w głowie.

- Okej, okej – powiedział szybko. – To co, nigdzie nie jedziecie? – uśmiechnął się do niej czarująco.
- Nie, nie jedziemy – odpowiedziała mu z uśmiechem.



„Uśmiechu blask Twój wita mnie;
Ty wciąż tu jesteś - myliłem się.”



Rzeczywiście, wtedy Kasia z Szymkiem w ostateczności nigdzie nie pojechała, jednak dzisiaj, korzystając z ostatniej przedświątecznej soboty, młoda mama z synkiem wybrali się w odwiedziny do państwa Mostowiaków.

Chodakowski robił ostatnie poprawki na stole i tak po dosłownie kilku chwilach wszystko było już gotowe. Stół pięknie przyszykowany, wszystkie elementy stały idealnie na swoim miejscu. Zapiekanka już dochodziła w piekarniku. Nie pozostało nic innego jak tylko czekać na osobę, która z nim tę kolację zje. Spojrzał na zegarek, kilka minut po 18. Kasia dzwoniła do niego z informacją, że wyjeżdża z Grabiny niecałą godzinę temu, czyli miał jeszcze chwilę wolnego. Rozsiadł się na kanapie, wziął do ręki jakąś gazetę motoryzacyjną i zaczął przerzucać strony.

Kilkanaście minut później.
Drzwi do mieszkania się otworzyły i do środka weszła drobna brunetka z dzieckiem na rękach. Marcin od razu do nich podszedł.

- Cześć Kotek – musnął usta kobiety.
- Cześć Kochanie. Weźmiesz Małego?
- Już – przejął z rąk kobiety chłopca. – Cześć Smyku – potarł swoim nosem o nos małego człowieka.
- Matko jak zimno – Chodakowska zaczęła trzeć dłonie o siebie.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna – powiedział wysoki szatyn, usadawiając dziecko na kanapie, po czym zaczął rozpinać suwak jego kurtki zimowej.
- Co prawda jesteśmy z Szymkiem po obiedzie, ale jak masz do zaproponowania coś na ciepło to z przyjemnością – obdarzyła męża promiennym uśmiechem.
- Dla ciebie wszystko, Królewno.
- Super. Dobra, lecę do samochodu po resztę rzeczy.
- Może ja skoczę? – odwrócił się w jej stronę.

W tym samym czasie Szymek położył się na kanapie, spuścił z niej jedną nóżkę i chciał z niej schodzić.

- Zajmij się tym naszym małym rozrabiaką. Zaraz wracam – po tych słowach opuściła mieszkanie.

A Marcin złapał swoje dziecko i wziął je na ręce. Pocałował syna w policzek.

- Chodź, kolację zobaczymy w piekarniku.

Panowie ruszyli w stronę kuchni. Marcin dał Małemu chrupka, który leżał w miseczce na stole, po czym panowie ukucnęli przy piekarniku.

- No i gotowe – powiedział Chodakowski wyłączając urządzenie, w którym do tej pory piekła się zapiekanka. – No to teraz mi powiedz, jak tam było w Grabinie? – Marcin z synem na rękach wstał z kucek.

Mały człowiek jedzący właśnie chrupka uśmiechnął się do swojego ojca.

- Fajnie, co? – Marcin oddał uśmiech. – No jasne, że fajnie – musnął dziecko w czółko.
- Jestem już – Chodakowscy usłyszeli kobiecy głos dobiegający z przedpokoju, po czym do ich uszu dotarł dźwięk zamykających się drzwi. – Ale jestem zmęczona – powiedziała kobieta zdejmując płaszcz, następnie kozaki.
- A tu jeszcze tyle atrakcji przed nami – powiedział Marcin.
- Jakich atrakcji? – zaciekawiona kobieta weszła do kuchni. – Oo, jak ładnie – powiedziała kobieta patrząc na nakryty stół. – A co to za okazja? – skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej.
- Nie ma okazji – odpowiedział mężczyzna.

Chodakowska wytężyła wzrok na swojego męża. Ten patrząc na jej minę parsknął śmiechem i podszedł do niej.

- Brak okazji to chyba najlepsza okazja – zbliżył się do niej na nieznaczną odległość.
- Tak? – przygryzła wargi.
- Nie rób tak…
- Dlaczego? – ponowiła czynność.
- Dlatego.

Jednym zwinnym ruchem przyciągnął ją do siebie, po czym wpił w jej usta z niesamowitą żarliwością.

- Marcin, nie przy dziecku – powiedziała Kasia, muskając palcami brzuch synka, który cały czas był w objęciach ojca.
- Mówiłem, żebyś mnie nie prowokowała.
- Tak? – kobieta przygryzła dolną wargę.
- Chodź tu do mnie – ponownie przyciągnął ją do siebie i zaczął namiętnie całować.

W tym samym czasie Szymek zaczął bić brawa. Jego rodzice odsunęli się od siebie, spojrzeli na syna, potem na siebie i zaczęli się śmiać.

Pół godziny później.

- Było przepyszne – „zmęczona” kobieta oparła się o oparcie krzesła.
- Dokładka? – mężczyzna położył swoją dłoń na kobiecej dłoni, która leżała na stole.
- Coś ty. Nic więcej już w siebie nie wcisnę – wolną ręką zaczęła głaskać swój płaski brzuch.

Z męża przeniosła swój wzrok na syna, który siedział razem z rodzicami przy stole na wysokim krześle dziecięcym. Dziecko zaczęło ziewać.

- Szymuś, chyba idziemy spać, Kochanie, co?

Zmęczone oczy chłopca spojrzały na rodzicielkę.

- Ojj tak, idziemy spać – wstała z miejsca, podeszła do krzesła, na którym siedział jej syn, po czym wzięła go na ręce. – Za dużo wrażeń jak na jeden dzień dla ciebie, Skarbie – mały człowiek wtulił się w szyję swojej mamy.
- Może ja się nim zajmę? – Marcin wstał ze swojego miejsca i stanął przy swojej rodzinie.
- Nie – Kasia spojrzała na niego. – Raz dwa się uwinę z Małym – obdarzyła męża uśmiechem.
- Okej, to ja tu trochę ogarnę.
- Super.
- Dobranoc Młody, śpij dobrze – pocałował syna w czoło.

Młoda mama z dzieckiem na rękach po chwili zniknęła za jednymi z drzwi.
Jakiś czas później przez te same drzwi przeszedł Marcin. Gdy tylko wszedł do pokoju jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem kobiety, która siedziała na podłodze, tuż przy łóżeczku dziecięcym.

- Już? – spytał cicho.
- Tak, śpi jak suseł – ziewnęła. – Przepraszam.
- O nie, Królewno, Ty jeszcze nie idziesz spać – wyciągnął w jej kierunku dłoń.
- Nie? – spytała, kładąc rękę na wiszącej w powietrzu męskiej dłoni.

Marcin pomógł jej wstać z podłogi.

- Nie.

Jednym zwinnym ruchem wziął ją w swoje ramiona.

- Marcin! – zaczęła się śmiać.
- Ciszej, bo dziecko obudzisz.

Z Kasią na rękach opuścił pokój dziecięcy, po czym cicho zamknął drzwi.

- A ja mam poważne plany na dzisiejszy wieczór wobec pani – powiedział poważnym tonem, patrząc prosto w jej oczy, w których już tańczyły iskierki szczęścia.
- Tak proszę pana? – spytała intrygująco, przygryzając dolną wargę.
- Oo tak – wpił się w jej usta i ruszył w stronę sypialni.



„Za każdy dotyk,
każde Twe spojrzenie,
każdy uśmiech Twój
zrobię dziś dla Ciebie
 

pragnę wszystko, wszystko, czego pragniesz;
tylko tego, czego chcesz!”



- Maa… Maaa… Maaaarcin! – głośny kobiecy krzyk rozniósł się po sypialni.
- Kocham… Kocham Cię, Kaśka – powiedział, nie zaprzestając ani na moment rytmicznego poruszania się, góra - dół, na leżącej pod nim drobnej brunetce.
- A ja ciebie – odpowiedziała, próbując złapać oddech.

Mężczyzna spojrzał dokładniej na twarz ukochanej kobiety. Jej usta wykrzywione były w głębokim uśmiechu i dokładnie zdradzały jej zadowolenie, ekscytację, podniecenie. A w oczach iskrzyło się pożądanie. Chciała więcej i więcej. Cały czas. Uśmiechnął się szeroko. Pchnął mocniej. „Ajj!” – wykrzyczała w odpowiedzi. Jednak już w chwili wydawania przez nią dźwięku, jej usta wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Tego chciała. Tego właśnie teraz pragnęła. A on chciał ją zaspokoić. Ponowił mocniejszy ruch. Tak pięknie wiła się pod nim, prężyła. Ruszała się dokładnie w takim samym rytmie co on. Niesamowite. Ta synchronizacja ruchów. Harmonia. Jedność. Tak. Teraz byli jednym. Jednym, złączonym w akcie miłosnym, ciałem.

- Mocniej – wydyszała.

Przyspieszył.

- Mocniej.

Jeszcze bardziej podkręcił tempo.

- Mocniej! – krzyknęła. – Maaaaarcin!

Mocno zdyszany mężczyzna opadł na łóżko tuż obok kobiety. Próbował uspokoić oddech i zapanować nad szybkim biciem serca.

- Byłeś cudowny – powiedziała Kasia z promiennym uśmiechem na twarzy, przecierając pot z czoła swojego mężczyzny.

Uśmiech na twarzy Chodakowskiego zastąpiła satysfakcja i duma z samego siebie.

- Tak?
- Ehem.

Wpił się w jej rozchylone wargi.

- Tęskniłem – powiedział, patrząc prosto w jej rozszerzone źrenice i delikatnie głaszcząc jej rozgrzany policzek.
- Ja też.
- Tak bardzo cię przepraszam – położył się na plecach, głową opierając o jej ramię.
- Za co? – powiedziała z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
- Za ten ostatni czas. Za te wszystkie kłótnie, niedomówienia. Za wszystko cię przepraszam. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że mogłem się wcześniej ogarnąć i teraz może byśmy się zastanawiali nad tym, czy ta fasolka to chłopiec czy dziewczynka.

Zabolało. Poczuła takie mocne ukłucie w sercu. Zresztą czuła to za każdym razem, gdy tylko padła jakaś wzmianka o „tym”, albo jak widziała kobietę w ciąży. Bolało raz mniej, raz bardziej. Różnie. Ale wiedziała, że to zawsze będzie gdzieś w niej, że zawsze gdzieś tam będzie bolało i że, niestety, ale tego bólu nie pozbędzie się nigdy, że to już na zawsze w niej zostanie. W tej naprawdę trudnej sytuacji, bo dla kobiety utrata dziecka, nawet tego jeszcze nienarodzonego, to jest wielki cios i niesamowity ból, były 2 stałe, na które wiedziała, że może liczyć i to właśnie one trzymały ją przy życiu, napędzały do ciągłego działania, a w tym pierwszym okresie po poronieniu były jedynymi powodami, dla których w ogóle budziła się, wstawała z łóżka. Dla których żyła. Te 2 stałe to oczywiście Szymek, czyli jej niespełna roczny synek, no i oczywiście Marcin, czyli jej mąż, który był dla niej wielkim oparciem w tym trudnym, jak nie najtrudniejszym okresie w jej życiu. Dzięki niemu doszła do siebie i stanęła na nogi…

- I bylibyśmy szczęśliwi…
- Ale ja jestem szczęśliwa. A ty nie? – oparła się na łokciu i popatrzyła prosto w oczy szatyna.
- Jestem, ale…
- Marcin, nie ma żadnego ale. Rozumiesz? Nie ma. Jesteś ty, jestem ja, jest Szymek. Jesteśmy my. Czyli cała nasza trójka. Rodzina, Marcin – ścisnęła męską dłoń, leżącą na pościeli. – I na razie to musi nam wystarczyć – obdarzyła go delikatnym uśmiechem.
- Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie? – popatrzył na nią z miłością w oczach.
- Coś tam mi się obiło o uszy – odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
- To dobrze.

Zatopili się w namiętnym pocałunku.




wtorek, 16 sierpnia 2016

Wóz albo przewóz...

[EDIT] Kontynuacja historii pojawi się na blogu w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Przepraszam za megaśne opóźnienie, a zarazem dziękuję za cierpliwość. Pozdrawiam. Kasiek


Od dłuższego już czasu widzicie, że kolejne części opowiadania pojawiają się z notki na notkę coraz rzadziej. Jest to kwestia tego, że po pierwsze to średnio mam czas na pisanie ostatnio. Bardzo często, a w zasadzie ostatnio to notorycznie, planuję sobie, że tego i tego dnia w końcu wezmę się za pisanie następnej części, jednak życie robi mi wtedy psikusa i się okazuje, że właśnie tego wybranego dnia coś mi wypada i muszę się czymś innym zająć, coś innego absorbuje mi wtedy czas. Po drugie to jakoś nie mam motywacji i zapału do pisania. Nie wiem czy to są przejściowe kłopoty, czy wręcz odwrotnie: wypalenie i znudzenie tematem. Niby mnie cały czas kręci wątek, którego w eMce już niestety nie ma, jednak nie na tyle, żeby się przemóc jakoś i porządnie zająć kontynuowaniem mojej historii. Pomysł na całość akcji jakiś tam mam i co jakiś czas mi się on w głowie coraz bardziej układa. Jednak nie umiem tego przelać na bloga, spisać gdzieś. 

Nie chcę, żeby części pojawiały się raz na miesiąc, bo to nie o to chodzi, to nie ma sensu, tak mi się przynajmniej wydaję...

Potrzebny mi jest czas na mobilizację, zmotywowanie samej siebie do zakończenia tej rozpoczętej historii...


Stąd moja decyzja:


ZAWIESZAM BLOGA

na czas nieokreślony.


Nie chcę Wam dawać żadnego konkretnego terminu, kiedy pojawi się tutaj kontynuacja opowiadania, bo po prostu nie jestem w stanie tego przewidzieć. Dopóki nie napiszę kilku części na zaś (najlepiej całości historii) to nic się tutaj nie pojawi. 
Myślę, że najpóźniej koło końca września/początku października powinnam się do Was odezwać i napisać Wam już konkretnie co dalej z blogiem i z rozpoczętą historią.

Życzę wszystkim udanych ostatnich 2 tygodni wakacji; dużo odpoczynku i powodzenia od września w szkołach. Pozdrawiam!


czwartek, 21 lipca 2016

A new life - część 4.

Kolejna część za 2 tygodnie.


***








„Wciąż bardziej kamienna;
kiedy nie ma mnie,
kiedy wyjeżdżam,
kiedy wchodzę w tłum.”



- Tato, a może coś zjesz? – zadała pytanie niska brunetka od kilku chwil krzątająca się po kuchni.
- Nie, kawa w zupełności wystarczy, Kasiu – odpowiedział mężczyzna, który z małym blondynkiem na kolanach siedział na kanapie w salonie.
- Na pewno? – zatrzymała swój wzrok na ojcu swojego męża.
- Na pewno.

Teść obdarzył synową delikatnym, choć nieco nerwowym uśmiechem. Kobieta mu zawtórowała, po czym wróciła do robienia kawy. Kilka minut później postawiła dwa kubki z parującymi napojami na stoliku w salonie.

- Proszę – powiedziała przy tym.
- Co tam u was słychać Kasiu, poza tym, że wnuk rośnie mi jak na drożdżach – musnął czółko Szymka.

Mały człowiek w chwilę później ze łzami w oczach wyciągnął ręce w kierunku swojej rodzicielki.

- Chodź Kochanie – młoda mama przejęła swojego syna z rąk teścia.

Szymek wtulił się w matkę, a rączkami zaczął błądzić po jej klatce piersiowej.

- Tato, bardzo cię przepraszam – powiedziała drobna brunetka wstając ze swojego miejsca – ale ktoś tu jest chyba bardzo głodny. Za chwilę wracamy – powiedziała, po czym zniknęła wraz z małym blondynkiem za drzwiami pokoju dziecięcego.

Kilka minut później.
Drzwi do mieszkania otworzyły się i do środka wszedł wysoki, przystojny brunet. Zdjął płaszcz, odwiesił go na wieszaku i dopiero wtedy odwrócił się w stronę wnętrza pomieszczenia.

- Kasiu, jestem już – rzucił i wtedy zauważył siedzącego na kanapie Grzegorza. – Co ty tu robisz? – od razu przybrał srogi wyraz twarzy, a jego ton głosu się wyostrzył.



„Samotny wśród ludzi, 
którzy myślą: "On nigdy nie jest sam".
Chce się wyrzucić życie nudzi.
 

Trzyma mnie tylko to, że jesteś gdzieś tam.”*



Zdenerwowany Marcin ruszył w stronę kuchni. Wyjął z szafki wysoką szklankę, którą następnie napełnił do połowy wodą z dzbanka stojącego na kuchennym blacie. Opróżnił szklankę jednym tchem.

- Czego chcesz? – spojrzał rozwścieczonym wzrokiem na ojca. – Powiedziałeś matce?

Grzegorz bez słowa wstał z kanapy i zrobił kilka kroków w stronę swojego syna.

- Marcin…
- Nie wystarczy ci tego bałaganu, którego już narobiłeś?! Zdradziłeś moją matkę – ściszył głos – bez mrugnięcia okiem i nawet nie jesteś w stanie jej się teraz do tego przyznać? Co z ciebie za człowiek, co?!
- Nie pouczaj mnie. Jeszcze dzisiaj to załatwię… Nastawiłeś przeciwko mnie Olka, sprytnie. Używał twoich argumentów; namawiał, żebym zostawił Emilkę.
- No i widzę, że to nic nie dało, więc nie mamy o czym gadać.
- O tym na pewno nie będziemy gadać… Posłuchaj, jedyne czego żałuje  to tego, że uczciwie nie załatwiłem tej sprawy z twoją matką. Źle zrobiłem. Powinienem od razu jej powiedzieć prawdę, ale straciłem głowę.
- Dla dziewczyny, która mogłaby być twoją córką? Hmm – zaśmiał się drwiąco. – Ty nie myślisz, że to obciach? A tak na marginesie to powiedz mi jak ty się hajtniesz z tą całą Emilką to jak mam do niej mówić, mamusiu? Albo jeszcze lepiej: jak młody zacznie mówić to jak, babciu Emilko? – zmarszczył brwi.

W tej chwili z pokoju dziecięcego wyszła drobna brunetka. Po cichu zamknęła drzwi i podeszła do panów żywo dyskutujących ze sobą w kuchni.

- Możecie trochę ciszej? Szymek zdążył zasnąć – popatrzyła na męża, a później na teścia. – Co tu się dzieje?
- Tatusiu, odpowiesz na moje pytanie?
- Przegiąłeś Marcin – po tych słowach Grzegorz skierował się do wyjścia.
- Idź, idź, tak! To najlepiej potrafisz! Uciekać, tak. Zawsze to robiłeś. Zawsze uciekałeś!
- Marcin! – wtrąciła Kasia.

Grzegorz odwrócił się i skierował w stronę wściekłego syna i zdezorientowanej synowej.

- Zawsze potrafisz tylko dużo gadać – zaczął znowu Marcin. – A w realu, w realu to ty jesteś dosyć żałosny! – młodszy z Chodakowskich ponownie podniósł głos.
- Nie pozwalaj sobie – Grzegorz przybrał srogi wyraz twarzy. – Co ty byś beze mnie zrobił; bez mojej firmy, bez mojej kasy? Nie zapominaj, że cały czas jesteś na moim utrzymaniu.
- Byłem. Właśnie składam wypowiedzenie – położył obie dłonie na ramionach swojej żony, która stała tuż przed nim.
- No to jeszcze przyjdziesz; będziesz mnie prosił o tę pracę – powiedział z wyższością do syna.

Kasia położyła swoje dłonie na rękach męża.

- Zostaw nas w spokoju – powiedział Marcin jeszcze przed wyjściem ojca z mieszkania.



„Gdyby nie Ty nie wiem jak 
teraz bym żył, gdzie chodził, z kim spał.
Może bym był, może nie.
 

Gdyby nie Ty, nie miałbym nic.”



Drobna brunetka wyszła wyłoniła się z pokoju dziecięcego, po czym cicho zamknęła do niego drzwi. Odwróciła się w stronę wnętrza pomieszczenia, w którym teraz się znajdowała. Swój wzrok zatrzymała na mężczyźnie, który siedział na dużej poduszce leżącej na podłodze; brunet odwrócony był do niej plecami. Zrobiła kilka kroków do przodu i oparła się plecami o stół kuchenny.

- Śpi? – ciszę przerwał Marcin, jednak cały czas patrząc tylko przed siebie.
- Tak, jak suseł.

Na tę wiadomość Chodakowski zareagował bladym uśmiechem.

- Marcin, możesz mi wytłumaczyć, co się tutaj właśnie przed chwilą stało? – skrzyżowała sobie ręce na klatce piersiowej.
- Ojciec ma romans – powiedział beznamiętnie.
- Jak to? … Z kim? – głośno przełknęła ślinę.
- Nie uwierzysz, ale…
- Z Emilką?

Oczy Marcina teraz w wielkości 5-cio złotówek lustrowały twarz Kasi.

- Skąd…?


Miesiąc po ich ślubie. Tak, to była ich pierwsza rocznica. Grzegorz wtedy przyszedł do Kasi, Marcin był jeszcze w pracy. Teść prosił ją, żeby załagodziła ich spór, który wynikł po tej aferze z rozwiązaniem umowy przez Grzegorza; umowy na budowę dużej inwestycji w samym centrum Warszawy, kiedy postawił Marcina przed faktem dokonanym. Szymek się wtedy obudził, poszła po niego do pokoju. I kiedy już z nim wychodziła to Grzegorz rozmawiał z kimś przez telefon i w pierwszej chwili ich nie zauważył.

- Tak, Emilka. Zaraz będę u ciebie – dopiero wtedy jego wzrok zatrzymał się na synowej i wnuku. – Muszę kończyć. Cześć – schował telefon do kieszeni marynarki.

Chciała go przekonać,  żeby został, nacieszył się wnukiem, przecież mama zaraz miała przyjść zająć się Szymkiem, jednak stwierdził, że nie ma czasu i pospiesznie opuścił mieszkanie.


Później ślub Olka i Magdy. Wśród gości była jedna osoba, która zdawała się być nieobecna. Tą osobą był właśnie Grzegorz. Nie dość, że spóźnił się na samą uroczystość… a w zasadzie to pojawił się tuż po niej. Dokładniej to przyszedł dopiero na pierwszy, małżeński pocałunek. Czyli ominęło go to, co tego dnia było najważniejsze dla Olka, jego drugiego syna. Przyszedł spóźniony. Oczywiście bardzo za to przeprosił. Bardzo ważne, służbowe spotkanie. W sobotę. I to akurat w tę sobotę, kiedy żenił się Olek. Później siedział z wszystkimi gośćmi przy stole, obok swojej żony, z telefonem w ręku. Wyglądało to tak, jakby cały czas z kimś pisał. Co chwilę na jego twarzy pojawiał się uśmiech, skierowany wprost do urządzenia, które trzymał w rękach. Co jakiś czas rozglądał się na boki, czy czasem ktoś go nie obserwuje. Dla niepoznaki nawet kilka razy wtrącił się do rozmowy, która panowała przy stole. Jednak, gdy już stworzył pozory i miał pewność, że nikt nic nie podejrzewa, znowu zajmował się pisaniem wiadomości. Jego pewność była jednak złudna. Wszystkiemu bacznie przyglądała się żona jego syna Marcina.


Następnie poszukiwanie niani dla Szymka. Kasia postanowiła poważnie zaangażować się w kurs tańca, jednak żeby pogodzić wszystkie obowiązki, czyli matki i żony, Marcin postanowił poszukać dla Młodego niani. Powiedział o tym swoim rodzicom podczas kolacji u młodszego małżeństwa. I wtedy:

- Dzieciaki, to może mi się uda wam pomóc – wtrącił Grzegorz.

Kasia i Marcin spojrzeli na siebie.

- No mam trochę znajomości, to tu, to tam. Popytam, może ktoś ma lub zna jakąś dobrą opiekunkę do dziecka.
- Dzięki, ojciec – powiedział z wdzięcznością Marcin.

Kilka dni później, za sprawą Grzegorza, w mieszkaniu Kasi i Marcina zjawiła się właśnie Emilka…


- Gdybym ja wtedy tylko wiedział, kogo na myśli miał ojciec, że Emilka to z jego polecenia, bo on i ona… razem już wcześniej… Gdybym ja tylko wiedział jak to się skończy – Marcin schował twarz w swoich dłoniach.

Kasia w jednej chwili znalazła się tuż przy swoim mężu. Usiadła na poduszce tuż za nim i mocno wtuliła się w jego plecy.

- Kotek, to nie twoja wina – wzięła jego dłonie w swoje.

Po dłuższej chwili ciszy Marcin odwrócił się do w stronę Kasi i jednym szybkim ruchem sprawił, że siedziała teraz wtulona plecami w jego klatkę piersiową. Mocno przytulił ją do siebie.

- Mama jeszcze nie wie? – ciszę przerwała Chodakowska.
- Nie mogłem jej powiedzieć. Ja od kiedy wiem to unikam z nią w ogóle kontaktu. Nie umiałbym jej okłamywać tak jak ojciec – jedna, samotna łza zakręciła mu się w oku. – A on powiedział, że dzisiaj załatwi sprawę – pospiesznie przetarł zeszklone oczy dłońmi. – Przepraszam za tę moją rozdygotaną emocjonalnie rodzinkę, delikatnie mówiąc. No ale rodziny się nie wybiera, trzeba z nią żyć chociaż jakoś.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała pewnym tonem głosu. – Wszystko będzie dobrze – powtórzyła, mocno wtulając się w jego tors.



„Mam Twoje dobranoc, 
choć tak ciężko na trasie o sen.
 

Mam Twoje dzień dobry.
Mam na każdy dzień, na dobre i na złe.”



Marcin siedział na kanapie i bawił się z Szymkiem. Kasia zaś krzątała się po kuchni; zmywała naczynia i sprzątała po kolacji, którą właśnie zdążyli chwilę temu zjeść. Co chwilę przyglądała się swoim chłopakom, a wtedy uśmiech od razu rozpromieniał jej twarz. W pewnej chwili usłyszeli pukanie do drzwi. Marcin podniósł głowę i spojrzał w kierunku nieco zdziwionej wizytą o tej porze żony.

- Otworzę – powiedział, wstając z kanapy; wcześniej jednak pogłaskał nadal bawiącego się klockami synka po głowie.

Podszedł do drzwi, przekręcił kluczyk w zamku i otworzył je. Niezapowiedziany gość od razu wszedł do środka.

- Mamo – tyle zdołał z siebie wydusić na widok swojej rodzicielki.
- Ojciec mnie zdradza. Ma romans. Z jakąś małolatą – powiedziała to jednym tchem, po czym wybuchnęła głośnym, niepohamowanym płaczem.



* dialog zmodyfikowany, ale zaczerpnięty z 1198 i 1199 odcinka M jak miłość

czwartek, 23 czerwca 2016

A new life - część 3.

Dziękuję za wyrozumiałość osobom, które tą wyrozumiałość mi okazały. Szczerze bardzo dziękuję! Za wszystkie komentarze wsparcia i obrony przed tymi nierozumiejącymi pewnych spraw ludźmi też wielkie dzięki :)!
A osób, które nie potrafią zrozumieć, że mam swoje życie poza blogiem i czasami po prostu nie mam czasu na zajęcie się pisaniem, jest mi szkoda. Ale to już nie mój problem tylko tych osób. ;)


***








"Wierzyć chcę, że przyjdzie czas,
nadziei czas...
Zniknie lęk, a ludzki śmiech
zagłuszy gniew..."



Wysoki szatyn od samego rana nerwowo krzątał się po mieszkaniu.

Całą noc niecierpliwie wiercił się na łóżku, nie mógł zasnąć. Kiedy w końcu udało mu się przymknąć powieki i powoli oddawał się już w objęcia Morfeusza po mieszkaniu rozległ się głośny płacz dziecka. Szymek też wyczuwał, że coś się święci. Całą noc był bardzo niespokojny i płakał przez sen. Dlatego Marcin wziął sobie koc i poduszkę z sypialni, i posłał sobie rozkładany fotel, stojący tuż przy łóżeczku swojego syna. Mały uspokoił się dopiero nad ranem.

Starszy z Chodakowskich, po tym jak Szymon nareszcie zasnął, sam nie mógł już zmrużyć oka. Wyłączył budzik w telefonie, który nastawiony miał na za 2 godziny, wstał z fotela i po cichu opuścił pokój dziecięcy, zamykając za sobą drzwi.
Wziął się za sprzątanie.
Na początku kuchnia – zmywanie, wycieranie blatów.
Następnie salon – zapakował wszystkie porozrzucane zabawki Szymka do wiklinowego koszyka, poskładał i posegregował małe ubranka, po czym położył je w jednym miejscu na kanapie.
Później wziął się za łazienkę i sypialnię.
To wszystko zajęło mu ponad 3 godziny. Kiedy już skończył, zrobił sobie kawę i śniadanie, i usiadł na kanapie w salonie.

Kilkanaście minut później.

- Mama chyba będzie dumna ze swoich chłopaków, co? – spytał Marcin swojego synka, którego trzymał mocno w swoich ramionach.

Szymek uśmiechnął się szeroko w stronę ojca.

- Bardzo cię kocham, wiesz? Ciebie i twoją mamusię – powiedział Chodakowski, jakby nieobecny. – Najbardziej na świecie was kocham – musnął czółko syna.

W tej chwili do uszu obojga Chodakowskich dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi. Niewiele myśląc Marcin ruszył w stronę źródła dźwięku. Otworzył drzwi i …



"Szary świat, gdy brak w nim barw
nadziei brak...
Płacze świat, gdy ludzki gniew
znów rodzi strach…"



Drzwi od jednego z pomieszczeń w mieszkaniu przy ulicy Sarmackiej otworzyły się od środka. Z wnętrza wyszedł wysoki szatyn o atletycznej budowie ciała. Wytarł resztę kropel wody z dłoni w jeansy, po czym przymknął drzwi i zgasił światło w łazience. Ruszył w stronę kuchni.

- Bardzo dał ci popalić? – spytał brunetki, która siedziała na krześle przy stole; na jej kolanach siedział mały chłopiec o blond włosach.
- Szymek? Chyba żartujesz. Przecież to dziecko anioł – powiedziała opierając swój podbródek o ramię małego szkraba.
- Tak, dziecko anioł – powtórzył pod nosem mężczyzna.
- Marcin, nie narzekaj. Jestem pewna, że przesadzasz. Zobacz, jaki Szymuś jest grzeczny – pogłaskała chłopca po głowie, na co mały człowiek zareagował szerokim uśmiechem.
- Bo się Młody umie sprzedać.
- Jeżeli tak to ma to po tatusiu – zmarszczyła delikatnie nos, a jej usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu.
- On wszystkie te najlepsze cechy ma po mnie – powiedział dumnie młody ojciec, wypinając klatkę piersiową do przodu.
- Nie wątpię.

Lewińska i Chodakowski zaczęli się śmiać.
W tej samej chwili drzwi do mieszkania otworzyły się. Do środka weszła niska szatynka z torbą sportową w rękach. Mimo śmiechów dochodzących z kuchni, kobieta zdjęła jeszcze kurtkę, odwiesiła ją na wieszaku i dopiero wtedy ruszyła w stronę kuchni. Tam zobaczyła siedzącą na krześle Izę z jej małym synkiem na kolanach, i siedzącego na krześle obok swojego męża. Na widok brunetki aż się w niej zaczęło gotować…

- Ehem – odchrząknęła.

Dopiero po tym dźwięku para siedząca przy stole w kuchni zauważyła, że już nie są sami w mieszkaniu. Marcin wstał z krzesła jak oparzony.

- A co ty tu robisz? – podrapał się nerwowo po karku.

Stojąca kobieta skrzyżowała sobie ręce na klatce piersiowej.

- Cześć Kochanie – podszedł do żony i chciał ją pocałować, jednak ta odwróciła twarz i koniec końców Chodakowski musnął tylko jej zimny policzek. – Przecież miałaś wyjść ze szpitala dopiero po południu.
- Dostałam wcześniej wypis – minęła go, podeszła do Izy i wyciągnęła do niej ręce, w których po chwili znalazł się Szymek. – Cześć Kochanie – musnęła synka w czoło. – Mamusia tak bardzo się za tobą stęskniła – przytuliła go mocniej do siebie. – Przeszkodziłam wam w czymś? – spojrzała wymownie na Izę, a potem na Marcina.
- Iza przyszła…
- Ja tylko na chwilę. W zasadzie to ja już się zbieram – Lewińska wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i ruszyła w stronę Marcina. – Cześć – pocałowała go w policzek, następnie podeszła do młodej mamy i jej synka. – Cześć Szymek – podrapała małego człowieka po brzuszku. – Cześć Kasiu – spojrzała z pewną wyższością na Chodakowską.

Po krótkiej chwili opuściła mieszkanie.

- Tak się cieszę, że już wróciłaś – gdy drzwi za Izą się zamknęły, Marcin z uśmiechem na twarzy od razu podszedł do swojej żony.

Kobieta zrobiła jednak dwa kroki w bok, tym samym unikając bliskości swojego męża.

- Jak byłam w szpitalu to Iza tu tak codziennie była? – spytała.
- Przecież ja całe dnie u ciebie spędzałem prawie.
- Ale to nie przeszkadza. Przecież są jeszcze wieczory… i noce – powiedziała sarkastycznie.
- Jak chcesz mi coś zarzucić to wprost to powiedz – podniósł głos. – No, nie krępuj się.
- Ja ci nic nie muszę zarzucać. Fakty mówią same za siebie.
- Jakie fakty?! Kaśka! Jakie fakty, do cholery?!

Kasia i Marcin patrzyli sobie głęboko w oczy. Z obu ich par emanowała wściekłość.
Chodakowska odwróciła się i ruszyła w stronę sypialni. Jej mąż chwycił ją za ramię, przyciągnął do siebie i zwrócił w swoim kierunku.

- No powiesz mi jakie fakty?
- Daj mi spokój!

Kobieta oddała syna w ręce Marcina. Zabrała płaszcz z wieszaka z przedpokoju, po czym opuściła mieszkanie, trzaskając za sobą drzwiami.

Gdy tylko za Kasią zamknęły się drzwi, Szymek od razu wybuchnął głośnym płaczem. Zupełnie tak, jakby czuł, że coś złego się dzieje.



"Pójdę gdzieś, gdzie nie ma łez,
by nie bać się tam wolność jest...
Pójdę gdzieś, gdzie ptaków śpiew
tam znajdziesz mnie..."



Szła przez jeden z warszawskich parków, który znajdował się niedaleko ulicy Sarmackiej. Zdenerwowana, wręcz wściekła. Na Marcina, tak, na niego to w szczególności. I jeszcze ta cała Iza… Wiedziała, że powrót ze szpitala do domu będzie ciężki i bardzo trudny po tym wszystkim, co się ostatnio stało, ale żeby na „dzień dobry” w swoim mieszkaniu spotkała Lewińską? Tego to się nie spodziewała. I znowu się zdenerwowała na widok swojej, hmmm… rywalki?

W szpitalu miała trochę czasu na myślenie.

Bardzo przeżyła śmierć tej małej fasolki, o której istnieniu dowiedziała się dosłownie kilka dni przed poronieniem. Te uczucie straty, jakie nosiła w sobie, było nie do zniesienia. I gdyby nie Marcin… Był obok przez cały czas i przywoził do szpitala Szymka tak, by Kasia mogła go zobaczyć chociaż przez szybę. I jeszcze załatwił dla swojej żony szpitalne wizyty psychologa, który poprzez szczerą rozmowę naprawdę jej pomógł. Podczas jednej takiej wizyty za szybą pojawił się Marcin z Szymkiem na rękach. I wtedy właśnie do niej dotarło. Ma dla kogo żyć. Oczywiście żal, smutek pozostał, ale przecież ma synka, który jej potrzebuje. I męża… No właśnie. Tego to już do końca nie była pewna. Bo miała takie chwile, kiedy to Marcin siedział całe dnie przy jej łóżku, gdy ona potrafiła się do niego nie odezwać ani słowem, a on cały czas siedział, cały czas był, i wtedy była pewna, że jest tą jedyną. Ale kiedy już zostawała sama i przypominała sobie rozmowę z Izą, a później z Marcinem, no i jeszcze dzisiaj pani kurator u niej w mieszkaniu… Miała jeden wielki mętlik w głowie.

- Cześć Kasiu.

Z zamyślenia wyrwał ją męski głos. Podniosła wzrok i ujrzała znajomą twarz.

- Łukasz, cześć. Co ty tu robisz? – spytała nieco zdziwiona widokiem znajomego.
- Wyszliśmy z Adim na spacer – wziął na ręce małego psiaka, którego trzymał na smyczy.
- O jaki słodziak – pogłaskała zwierzę.
- Dzwoniłem ostatnio.
- Ostatnio miałam bardzo ciężki czas – założyła sobie niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Coś się stało?
- Byłam w szpitalu – spojrzała na jego przerażoną minę. – Ale już wszystko jest w porządku – obdarzyła go lekkim uśmiechem.
- To może jakaś kawa? Znam tu w okolicy taką fajną, miłą kawiarnię – zaproponował.
- A wiesz, że chętnie.