„Ty masz zawsze racje – wiem;
zgadzam się, jest okej.
Wina jest pośrodku gdzieś;
bliżej mnie… Bliżej mnie!”
zgadzam się, jest okej.
Wina jest pośrodku gdzieś;
bliżej mnie… Bliżej mnie!”
Duży, ekskluzywny dom jednorodzinny leżący gdzieś na
peryferiach zatłoczonej stolicy. Mimo iż z zewnątrz wydawał się być bardzo
bogaty, wnętrze było wręcz niewiarygodnie przytulne. W domu panowała ciepła i
miła atmosfera. Może to między innymi za sprawą tego, iż w każdym możliwym
miejscu stały ramki ze zdjęciami. Kilka fotografii małego chłopca o blond
włoskach uroczo uśmiechającego się do obiektywu. Gdzieś dalej kilka ramek ze
zdjęciami dwóch młodych par i jeszcze trochę fotografii, na których była dwójka
na oko 50-letnich ludzi. Cała rodzina. Rodzina Chodakowskich.
- Mamo, bardzo cię przepraszam, że tak na ostatnią chwilę
– powiedziała niska brunetka wkładając do lodówki specjalne buteleczki z białą
cieczą. – Ale w końcu od pewnego czasu mamy wolny wieczór i Marcin wymyślił,
żebyśmy poszli gdzieś na miasto, na kolację. Oczywiście dzwoniłam do Emilki,
ale powiedziała, że już dzisiaj ma plany na wieczór i niestety nie da rady
przyjść do nas i zająć się Szymkiem – zamknęła drzwi lodówki.
- Kochanie, nie ma problemu. Dobrze wiesz, że ja
uwielbiam się zajmować moim wnukiem – pocałowała w czoło dziecko, które
trzymała w swoich ramionach. – Prawda Szymuś? – przytuliła chłopca mocniej do
siebie. – Zresztą dziadek ma jakieś ważne spotkanie dzisiaj wieczorem i
zapowiedział, że wróci bardzo późno, więc przynajmniej nie będę się musiała
nudzić przez cały wieczór – obdarzyła synową ciepłym uśmiechem.
- O tak. Z
Szymkiem to mamo masz jak w banku – młodsza Chodakowska podeszła do teściowej i
swojego małego synka. – Nie Brzdącu – podrapała Młodego po stópce.
Dziecko zaczęło wierzgać nóżkami, a później rączkami, a z
jego ust zaczął wydobywać się głośny śmiech. Na twarzach obu kobiet pojawiły
się promienne uśmiechy.
- Mamusia będzie bardzo za tobą tęskniła, wiesz –
powiedziała rodzicielka do swojego pierworodnego syna, który dosłownie przed
chwilą znalazł się w jej ramionach.
Przytuliła dziecko mocno do swojej piersi i zatopiła swój
nos w jego krótkich, blond włosach.
- Kasiu, co się dzieje? – spytała Aleksandra widząc
smutek w oczach synowej. – Nie ufasz mi? Kochanie, obiecuję, że zajmę się
Szymusiem najlepiej jak tylko umiem – zapewniła.
- Mamo, nie o to chodzi – ręką odgarnęła swoje włosy do
tyłu.
- A o co, Kochanie?
- O… O nic, mamo. Po prostu jak sobie pomyślę, że zobaczę
Małego dopiero jutro rano to już za nim tęsknie – pogłaskała syna po głowie, po
czym delikatnie musnęła ustami jego czoło.
Kasia podniosła swój wzrok znad główki dziecka i
spojrzała na teściową. Wymuszony, lecz zadziwiająco przekonujący uśmiech
pojawił się na twarzy młodszej z nich.
„Wszędzie wiszą lustra, wokół Twoich słów.
Kiedyś je usłyszysz, może z obcych ust…”
Kiedyś je usłyszysz, może z obcych ust…”
Wysoki, przystojny brunet o brązowych oczach szybkim krokiem
przekroczył próg oddziału ginekologicznego warszawskiego szpitala
specjalistycznego. Rozejrzał się wokół. W polu widzenia nie było dosłownie
nikogo. Zaczął zaglądać po kolei do każdego pomieszczenia. Podszedł do
przedostatnich drzwi znajdujących się w korytarzu, były przymknięte, popchnął
je lekko. Rozejrzał się po sali, a jego wzrok po chwili zatrzymał się na osobie
leżącej w szpitalnym łóżku. Była to śpiąca kobieta. Szczupła, ładna brunetka.
Teraz blada jak ściana. Jej twarz prawie zlewała się z białą kołdrą, którą była
szczelnie przykryta. Głośno przełknął ślinę.
- Przepraszam, co Pan tu robi? – usłyszał głos za sobą.
Odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Starsza
pielęgniarka stała z założonymi na piersiach rękoma i uważnie wpatrywała się w
niego, wyraźnie czekając na jakieś słowa wyjaśnienia.
- Dzwonili do mnie z tego szpitala, że… – głos mu się
łamał.
- Pan Chodakowski?
Skinął głową.
- To ja dzwoniłam. Pani Lewińska nie chciała nikogo
powiadamiać, ale po usilnych namowach z mojej strony powiedziała, że to Pana mam
poinformować.
- Co z nią?
- Pójdę po lekarza i jego Pan spyta. Zaraz wracam – po tych
słowach odeszła zostawiając Chodakowskiego samego.
Kilka minut
później.
- Pani Lewińska zasłabła w miejscu pracy. Po wstępnych
badaniach podejrzewamy, że to anemia. Ale dla pewności chcemy zostawić panią
Izę na kilka dni w szpitalu – oznajmił mężczyzna w białym kitlu.
- Czyli to nic poważnego?
- Na anemię coś zaradzimy, nie ma się co na zapas martwić
– z uśmiechem na twarzy uspokoił go lekarz.
- A z nią i z dzieckiem wszystko w porządku?
- Tak. Dziecko rozwija się prawidłowo, a pańska
narzeczona ma się również dobrze. Zdążyła niedawno zasnąć, więc jeżeli chce ją
Pan odwiedzić to proszę poczekać na korytarzu.
- Dobrze. Dziękuję Panie doktorze.
Po odejściu lekarza, Marcin opadł na krzesło. Siedział
bez żadnego ruchu, z lekko otwartymi ustami, przez kilka chwil. Dopiero po tym
czasie odetchnął z ulgą, a jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
„Wszędzie wiszą lustra, dookoła nas.
Może nadal myślisz – jestem taki sam…”
Może nadal myślisz – jestem taki sam…”
Okłamała dzisiaj teściową. Tak. Jej smutek, kiedy
zostawiała Szymka u babci wcale nie był spowodowany tym, że nie będzie się
widziała z synkiem aż do jutra. Znaczy po części to też było jego powodem. Mimo
tego, iż ostatnio rzeczywiście czasami zostawiała syna z nianią, a sama
wychodziła na lekcje tańca, to trudno jej się było rozstawać ze swoim
dzieckiem. Spędzała z nim przecież mnóstwo czasu, prawie codziennie, po 24
godziny na dobę.
Szymek - tak bardzo go kochała, tak bardzo ją
uszczęśliwiał. Dzięki niemu czuła się spełniona; jako kobieta, jako MATKA.
Ale poza smutkiem związanym z rozłąką z pierworodnym
synem było coś jeszcze…
Irytacja… Jakiś smutek… Może żal… których przyczyną był
jej mąż. Tak. Marcin.
Od miesiąca, dokładnie od powrotu z Grabiny, ich życie
trochę się zmieniło. A wszystko to za sprawą wiadomości, która spadła na Kasię
jak grom z jasnego nieba…
- Iza jest w ciąży
– powiedział któregoś dnia Marcin.
Kasia odłożyła
talerz, który właśnie wycierała, gdzieś na bok. Mocno oparła się o blat i wzięła
głęboki oddech. Po chwili odwróciła się w stronę siedzącego na kanapie Marcina.
- I co w związku z
tym? – zapytała ledwo słyszalnym głosem.
- Ona jest
przerażona. W jej sytuacji trudno się dziwić w sumie. Jest sama…
- A ojciec dziecka?
– głośno przełknęła ślinę.
- Ten drań –
zacisnął pięść – znaczy ojciec dziecka… ona nie może i nie chce mu o dziecku
powiedzieć.
- A jakaś rodzina?
No chyba kogoś bliskiego ma.
- Nie, nikogo. Ma
tylko mnie – niepewnie podniósł na nią swój wzrok.
- Przepraszam ciebie?!
– podniosła głos.
- Obiecałem, że jej
pomogę. Nie mogę zostawić jej z tym wszystkim samej.
- No jasne –
prychnęła. – Jasne.
- Chciałem ci o tym
powiedzieć, bo wydaję mi się, że powinnaś o tym wiedzieć.
- Jakiś ty
wspaniałomyślny – zironizowała. – Tylko szkoda, że mnie nawet nie zapytałeś o
zdanie!
Rzuciła mokrą
ścierkę na stół kuchenny i szybkim krokiem przeszła do przedpokoju.
- Kaśka, gdzie ty
do cholery idziesz? – podszedł do niej.
- Przewietrzyć się.
Rzuciła mu wściekłe
spojrzenie, po czym zabrała swoją bluzę z wieszaka i opuściła mieszkanie.
W ostateczności zgodziła się na taki układ. W sumie to
przecież powinna być dumna ze swojego męża, że pomaga koleżance kiedy ta
znalazła się w trudnej sytuacji życiowej.
Ale nie była dumna. I mimo tego, że wyraziła zgodę na tę
jego pomoc Izie to była wściekła, że Marcin poświęca Lewińskiej tyle uwagi i
tyle czasu. Oczywiście to wszystko działo się kosztem jej i Szymka, no bo kogo
innego…
Poza treningami, przynajmniej 2 razy w tygodniu, 1 dzień
Chodakowski spędzał w towarzystwie pani kurator. O prawie codziennych
telefonach do niej albo od niej też warto tutaj wspomnieć.
A to przecież był dopiero III-ci miesiąc ciąży Izy.
Gdzie tu jeszcze do
IX-tego?
Kasia była trochę poirytowana sytuacją, w jakiej się
znalazła, dlatego bardzo miłą niespodzianką okazała się być poranna propozycja
Marcina…
- Pomyślałem sobie
– podszedł do niej tuż przed wyjściem do pracy – może byśmy gdzieś wyskoczyli
wieczorem? – popatrzył prosto w jej piwne oczy. – Jakaś dobra kolacja na
mieście, tylko ty i ja – musnął palcami jej policzek. – Co ty na to?
W jej oczach od
razu, jak na zawołanie, pojawiły się wesoło skaczące iskierki.
Zniecierpliwiona czekaniem chodziła po mieszkaniu od
drzwi do kanapy. Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku. Wskazywał
19.58. Marcina do tej pory nie było w domu. A przecież umówili się na 19-tą w
mieszkaniu. Miała na niego czekać, miał przyjechać po nią i mieli jechać…
Podeszła do stolika i wzięła do ręki telefon. Jeszcze raz
upewniła się, czy aby na pewno Chodakowski nie zostawił jej żadnej wiadomości.
I tym razem urządzenie nie pokazało jej żadnego nowego powiadomienia.
Wybrała jego numer. Bez żadnego sygnału usłyszała:
„Witam,
Marcin Chodakowski. Po sygnale proszę zostawić wiadomość.”
A jeżeli coś się stało. Jeżeli Marcinowi się coś stało…
Bez chwili zastanowienia
znalazła kontakt i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- …
- Dobry wieczór panie
Krzysztofie. Przepraszam, że o tej porze, ale nie mogę się dodzwonić do Marcina
i zaczynam się martwić.
- …
- Jest pan pewien?
- …
- Dobrze, w takim razie
dziękuję za informację. Dobrej nocy życzę. Do widzenia.
Rzuciła telefon na kanapę.
Samotna łza spłynęła jej po policzku. Pospiesznie ją starła. Następnie jej ręka
zatrzymała się na wargach i zewnętrzną stroną dłoni wytarła czerwoną szminkę z
ust.
Po chwili zniknęła za
drzwiami prowadzącymi do sypialni.
„Już nie jesteś taki sam,
taki jak pierwszy raz.
Widzę to każdego dnia
i coraz mniej Ciebie mam…”
taki jak pierwszy raz.
Widzę to każdego dnia
i coraz mniej Ciebie mam…”
Śliczna brunetka leżała na boku w dużym, sypialnianym
łóżku. Ślepo patrzyła przed siebie. W pewnej chwili usłyszała chrzęst klucza w
zamku. Mocno zacisnęła powieki. Ktoś wszedł do środka. Otworzyła oczy. Mężczyzna
stał już w drzwiach sypialni.
- Kasiu…
- Gdzie byłeś?
- Miałem iść na spotkanie i…
- Dzwoniłam do pana Krzysztofa. Podobno dostałeś telefon
i wybiegłeś praktycznie bez słowa. Możesz mi powiedzieć co było aż takie ważne,
że olałeś spotkanie z nowym, dużym klientem i zostawiłeś pana Krzysztofa samego
bez żadnego wytłumaczenia? O naszych planach na wieczór to już nawet nie
wspomnę – prychnęła. – No co było aż takie ważne, Marcin? – usiadła na łóżku i
spojrzała na niego wyczekująco, przeszywającym wręcz wzrokiem.
- Iza… - nie dokończył, przerwała mu od razu.
- No jasne, czemu mnie to nie dziwi – zadrwiła.
- Kaśka, ona…
- Skończ! – krzyknęła. – Skończ – powtórzyła nieco
ciszej. – Nie chcę tego dalej słuchać, rozumiesz? Czekałam na ciebie cały
wieczór. Cały wieczór Marcin. Jak głupia szykowałam się na nasze wyjście całe
południe. Założyłam nową sukienkę, byłam nawet u fryzjera. A ty sobie spędzasz
wieczór z Izą. W sumie to nie powinnam się jakoś szczególnie temu dziwić, co?
Przecież ostatnio spędzasz z nią prawie każdą wolną chwilę. A nawet jeżeli już
jesteś w domu to i tak myślami jesteś gdzieś indziej. Myślisz, że tego nie
widzę i nie czuję? Marcin, nie jestem głupia! Chociaż w zasadzie to jestem, bo
myślałam, że może w końcu coś do ciebie dotarło, że ten dzisiejszy wieczór to…
- opadła bezwiednie na łóżko. – Ja nie wiem jak długo to jeszcze wytrzymam…