.


środa, 23 marca 2016

Wind of change - część 31.







„Ty masz zawsze racje – wiem;
zgadzam się,
 
jest okej.
Wina jest pośrodku gdzieś;
bliżej mnie… Bliżej mnie!”



Duży, ekskluzywny dom jednorodzinny leżący gdzieś na peryferiach zatłoczonej stolicy. Mimo iż z zewnątrz wydawał się być bardzo bogaty, wnętrze było wręcz niewiarygodnie przytulne. W domu panowała ciepła i miła atmosfera. Może to między innymi za sprawą tego, iż w każdym możliwym miejscu stały ramki ze zdjęciami. Kilka fotografii małego chłopca o blond włoskach uroczo uśmiechającego się do obiektywu. Gdzieś dalej kilka ramek ze zdjęciami dwóch młodych par i jeszcze trochę fotografii, na których była dwójka na oko 50-letnich ludzi. Cała rodzina. Rodzina Chodakowskich.

- Mamo, bardzo cię przepraszam, że tak na ostatnią chwilę – powiedziała niska brunetka wkładając do lodówki specjalne buteleczki z białą cieczą. – Ale w końcu od pewnego czasu mamy wolny wieczór i Marcin wymyślił, żebyśmy poszli gdzieś na miasto, na kolację. Oczywiście dzwoniłam do Emilki, ale powiedziała, że już dzisiaj ma plany na wieczór i niestety nie da rady przyjść do nas i zająć się Szymkiem – zamknęła drzwi lodówki.
- Kochanie, nie ma problemu. Dobrze wiesz, że ja uwielbiam się zajmować moim wnukiem – pocałowała w czoło dziecko, które trzymała w swoich ramionach. – Prawda Szymuś? – przytuliła chłopca mocniej do siebie. – Zresztą dziadek ma jakieś ważne spotkanie dzisiaj wieczorem i zapowiedział, że wróci bardzo późno, więc przynajmniej nie będę się musiała nudzić przez cały wieczór – obdarzyła synową ciepłym uśmiechem.
 - O tak. Z Szymkiem to mamo masz jak w banku – młodsza Chodakowska podeszła do teściowej i swojego małego synka. – Nie Brzdącu – podrapała Młodego po stópce.

Dziecko zaczęło wierzgać nóżkami, a później rączkami, a z jego ust zaczął wydobywać się głośny śmiech. Na twarzach obu kobiet pojawiły się promienne uśmiechy.

- Mamusia będzie bardzo za tobą tęskniła, wiesz – powiedziała rodzicielka do swojego pierworodnego syna, który dosłownie przed chwilą znalazł się w jej ramionach.

Przytuliła dziecko mocno do swojej piersi i zatopiła swój nos w jego krótkich, blond włosach.

- Kasiu, co się dzieje? – spytała Aleksandra widząc smutek w oczach synowej. – Nie ufasz mi? Kochanie, obiecuję, że zajmę się Szymusiem najlepiej jak tylko umiem – zapewniła.
- Mamo, nie o to chodzi – ręką odgarnęła swoje włosy do tyłu.
- A o co, Kochanie?
- O… O nic, mamo. Po prostu jak sobie pomyślę, że zobaczę Małego dopiero jutro rano to już za nim tęsknie – pogłaskała syna po głowie, po czym delikatnie musnęła ustami jego czoło.

Kasia podniosła swój wzrok znad główki dziecka i spojrzała na teściową. Wymuszony, lecz zadziwiająco przekonujący uśmiech pojawił się na twarzy młodszej z nich.



„Wszędzie wiszą lustra, wokół Twoich słów.
Kiedyś je usłyszysz, może z obcych ust…”



Wysoki, przystojny brunet o brązowych oczach szybkim krokiem przekroczył próg oddziału ginekologicznego warszawskiego szpitala specjalistycznego. Rozejrzał się wokół. W polu widzenia nie było dosłownie nikogo. Zaczął zaglądać po kolei do każdego pomieszczenia. Podszedł do przedostatnich drzwi znajdujących się w korytarzu, były przymknięte, popchnął je lekko. Rozejrzał się po sali, a jego wzrok po chwili zatrzymał się na osobie leżącej w szpitalnym łóżku. Była to śpiąca kobieta. Szczupła, ładna brunetka. Teraz blada jak ściana. Jej twarz prawie zlewała się z białą kołdrą, którą była szczelnie przykryta. Głośno przełknął ślinę.

- Przepraszam, co Pan tu robi? – usłyszał głos za sobą.

Odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Starsza pielęgniarka stała z założonymi na piersiach rękoma i uważnie wpatrywała się w niego, wyraźnie czekając na jakieś słowa wyjaśnienia.

- Dzwonili do mnie z tego szpitala, że… – głos mu się łamał.
- Pan Chodakowski?

Skinął głową.

- To ja dzwoniłam. Pani Lewińska nie chciała nikogo powiadamiać, ale po usilnych namowach z mojej strony powiedziała, że to Pana mam poinformować.
- Co z nią?
- Pójdę po lekarza i jego Pan spyta. Zaraz wracam – po tych słowach odeszła zostawiając Chodakowskiego samego.

Kilka minut później.

- Pani Lewińska zasłabła w miejscu pracy. Po wstępnych badaniach podejrzewamy, że to anemia. Ale dla pewności chcemy zostawić panią Izę na kilka dni w szpitalu – oznajmił mężczyzna w białym kitlu.
- Czyli to nic poważnego?
- Na anemię coś zaradzimy, nie ma się co na zapas martwić – z uśmiechem na twarzy uspokoił go lekarz.
- A z nią i z dzieckiem wszystko w porządku?
- Tak. Dziecko rozwija się prawidłowo, a pańska narzeczona ma się również dobrze. Zdążyła niedawno zasnąć, więc jeżeli chce ją Pan odwiedzić to proszę poczekać na korytarzu.
- Dobrze. Dziękuję Panie doktorze.

Po odejściu lekarza, Marcin opadł na krzesło. Siedział bez żadnego ruchu, z lekko otwartymi ustami, przez kilka chwil. Dopiero po tym czasie odetchnął z ulgą, a jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.



„Wszędzie wiszą lustra, dookoła nas.
Może nadal myślisz – jestem taki sam…”



Okłamała dzisiaj teściową. Tak. Jej smutek, kiedy zostawiała Szymka u babci wcale nie był spowodowany tym, że nie będzie się widziała z synkiem aż do jutra. Znaczy po części to też było jego powodem. Mimo tego, iż ostatnio rzeczywiście czasami zostawiała syna z nianią, a sama wychodziła na lekcje tańca, to trudno jej się było rozstawać ze swoim dzieckiem. Spędzała z nim przecież mnóstwo czasu, prawie codziennie, po 24 godziny na dobę.
Szymek - tak bardzo go kochała, tak bardzo ją uszczęśliwiał. Dzięki niemu czuła się spełniona; jako kobieta, jako MATKA.
Ale poza smutkiem związanym z rozłąką z pierworodnym synem było coś jeszcze…
Irytacja… Jakiś smutek… Może żal… których przyczyną był jej mąż. Tak. Marcin.

Od miesiąca, dokładnie od powrotu z Grabiny, ich życie trochę się zmieniło. A wszystko to za sprawą wiadomości, która spadła na Kasię jak grom z jasnego nieba…


- Iza jest w ciąży – powiedział któregoś dnia Marcin.

Kasia odłożyła talerz, który właśnie wycierała, gdzieś na bok. Mocno oparła się o blat i wzięła głęboki oddech. Po chwili odwróciła się w stronę siedzącego na kanapie Marcina.

- I co w związku z tym? – zapytała ledwo słyszalnym głosem.
- Ona jest przerażona. W jej sytuacji trudno się dziwić w sumie. Jest sama…
- A ojciec dziecka? – głośno przełknęła ślinę.
- Ten drań – zacisnął pięść – znaczy ojciec dziecka… ona nie może i nie chce mu o dziecku powiedzieć.
- A jakaś rodzina? No chyba kogoś bliskiego ma.
- Nie, nikogo. Ma tylko mnie – niepewnie podniósł na nią swój wzrok.
- Przepraszam ciebie?! – podniosła głos.
- Obiecałem, że jej pomogę. Nie mogę zostawić jej z tym wszystkim samej.
- No jasne – prychnęła. – Jasne.
- Chciałem ci o tym powiedzieć, bo wydaję mi się, że powinnaś o tym wiedzieć.
- Jakiś ty wspaniałomyślny – zironizowała. – Tylko szkoda, że mnie nawet nie zapytałeś o zdanie!

Rzuciła mokrą ścierkę na stół kuchenny i szybkim krokiem przeszła do przedpokoju.

- Kaśka, gdzie ty do cholery idziesz? – podszedł do niej.
- Przewietrzyć się.

Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, po czym zabrała swoją bluzę z wieszaka i opuściła mieszkanie.


W ostateczności zgodziła się na taki układ. W sumie to przecież powinna być dumna ze swojego męża, że pomaga koleżance kiedy ta znalazła się w trudnej sytuacji życiowej.
Ale nie była dumna. I mimo tego, że wyraziła zgodę na tę jego pomoc Izie to była wściekła, że Marcin poświęca Lewińskiej tyle uwagi i tyle czasu. Oczywiście to wszystko działo się kosztem jej i Szymka, no bo kogo innego…

Poza treningami, przynajmniej 2 razy w tygodniu, 1 dzień Chodakowski spędzał w towarzystwie pani kurator. O prawie codziennych telefonach do niej albo od niej też warto tutaj wspomnieć.
A to przecież był dopiero III-ci miesiąc ciąży Izy.
Gdzie tu jeszcze do IX-tego?

Kasia była trochę poirytowana sytuacją, w jakiej się znalazła, dlatego bardzo miłą niespodzianką okazała się być poranna propozycja Marcina…


- Pomyślałem sobie – podszedł do niej tuż przed wyjściem do pracy – może byśmy gdzieś wyskoczyli wieczorem? – popatrzył prosto w jej piwne oczy. – Jakaś dobra kolacja na mieście, tylko ty i ja – musnął palcami jej policzek. – Co ty na to?

W jej oczach od razu, jak na zawołanie, pojawiły się wesoło skaczące iskierki.


Zniecierpliwiona czekaniem chodziła po mieszkaniu od drzwi do kanapy. Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku. Wskazywał 19.58. Marcina do tej pory nie było w domu. A przecież umówili się na 19-tą w mieszkaniu. Miała na niego czekać, miał przyjechać po nią i mieli jechać…
Podeszła do stolika i wzięła do ręki telefon. Jeszcze raz upewniła się, czy aby na pewno Chodakowski nie zostawił jej żadnej wiadomości. I tym razem urządzenie nie pokazało jej żadnego nowego powiadomienia.
Wybrała jego numer. Bez żadnego sygnału usłyszała:

„Witam, Marcin Chodakowski. Po sygnale proszę zostawić wiadomość.”

A jeżeli coś się stało. Jeżeli Marcinowi się coś stało…
Bez chwili zastanowienia znalazła kontakt i nacisnęła zieloną słuchawkę.

- …
- Dobry wieczór panie Krzysztofie. Przepraszam, że o tej porze, ale nie mogę się dodzwonić do Marcina i zaczynam się martwić.
- …
- Jest pan pewien?
- …
- Dobrze, w takim razie dziękuję za informację. Dobrej nocy życzę. Do widzenia.

Rzuciła telefon na kanapę. Samotna łza spłynęła jej po policzku. Pospiesznie ją starła. Następnie jej ręka zatrzymała się na wargach i zewnętrzną stroną dłoni wytarła czerwoną szminkę z ust.
Po chwili zniknęła za drzwiami prowadzącymi do sypialni.



„Już nie jesteś taki sam,
taki jak pierwszy raz.
Widzę to każdego dnia
i coraz mniej Ciebie mam…”



Śliczna brunetka leżała na boku w dużym, sypialnianym łóżku. Ślepo patrzyła przed siebie. W pewnej chwili usłyszała chrzęst klucza w zamku. Mocno zacisnęła powieki. Ktoś wszedł do środka. Otworzyła oczy. Mężczyzna stał już w drzwiach sypialni.

- Kasiu…
- Gdzie byłeś?
- Miałem iść na spotkanie i…
- Dzwoniłam do pana Krzysztofa. Podobno dostałeś telefon i wybiegłeś praktycznie bez słowa. Możesz mi powiedzieć co było aż takie ważne, że olałeś spotkanie z nowym, dużym klientem i zostawiłeś pana Krzysztofa samego bez żadnego wytłumaczenia? O naszych planach na wieczór to już nawet nie wspomnę – prychnęła. – No co było aż takie ważne, Marcin? – usiadła na łóżku i spojrzała na niego wyczekująco, przeszywającym wręcz wzrokiem.
- Iza… - nie dokończył, przerwała mu od razu.
- No jasne, czemu mnie to nie dziwi – zadrwiła.
- Kaśka, ona…
- Skończ! – krzyknęła. – Skończ – powtórzyła nieco ciszej. – Nie chcę tego dalej słuchać, rozumiesz? Czekałam na ciebie cały wieczór. Cały wieczór Marcin. Jak głupia szykowałam się na nasze wyjście całe południe. Założyłam nową sukienkę, byłam nawet u fryzjera. A ty sobie spędzasz wieczór z Izą. W sumie to nie powinnam się jakoś szczególnie temu dziwić, co? Przecież ostatnio spędzasz z nią prawie każdą wolną chwilę. A nawet jeżeli już jesteś w domu to i tak myślami jesteś gdzieś indziej. Myślisz, że tego nie widzę i nie czuję? Marcin, nie jestem głupia! Chociaż w zasadzie to jestem, bo myślałam, że może w końcu coś do ciebie dotarło, że ten dzisiejszy wieczór to… - opadła bezwiednie na łóżko. – Ja nie wiem jak długo to jeszcze wytrzymam…



wtorek, 15 marca 2016

Wind of change - część 30.







„Idź, i nie daj się złamać
już nigdy nie przestawaj.
Idź, bądź niepokonana!”



- Mmm – mruknęła śpiąca brunetka odwracając się na kanapie.

Na jej okrągłej twarzy pojawił się grymas bólu. Po chwili otworzyła powieki i jej oczom ukazał się niewyraźny obraz, któremu do końca nie dowierzała. Przetarła oczy dłonią, po czym rozejrzała się szybko po pokoju. Jej wzrok w końcu zatrzymał się na pierwszym widoku, który zobaczyła tuż po przebudzeniu… Przystojny szatyn siedział na białych schodach prowadzących na antresolę i przyglądał się jej uważnie, z nieznacznym uśmiechem na twarzy.

- Co ja tu robię?

Kobieta wyglądała na skrępowaną i chyba nie do końca pamiętała, co się stało wczorajszego dnia, a raczej już wieczora... Próbowała coś sobie przypomnieć, jednak w głowie miała jedną wielką pustkę. Mimo tego, że cały czas leżała to świat wirował jej w oczach, w których ponadto miała dziwne mroczki.

- Izka, wszystko okej?

Właśnie zatrzymała się w bezruchu, w trakcie zmieniania pozycji z leżącej na siedzącą. Patrzyła ślepo przed siebie. Wzięła głęboki oddech.

- Tak. Już tak – na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.

Usiadła, wygodnie opierając się o tył kanapy. Naciągnęła wyżej koc, którym wcześniej była szczelnie przykryta.

- Pamiętam, że wczoraj rozmawialiśmy, ale później… – utkwiła swój wzrok w jego twarzy.
- Byłaś taka roztrzęsiona, że się nie dziwię w sumie… Zaparzyłem ci melisę, dałem jakieś ziołowe leki na uspokojenie, które Kaśka brała w czasie ciąży – podrapał się nerwowo po głowie.

Iza spuściła swój wzrok na podłogę.

- I zasnęłaś – dokończył.
- Odpłynęłam – powiedziała pod nosem.

Kilka łez spłynęło po jej policzkach.

- Iza…

Podniosła twarz i spojrzała na Chodakowskiego.
Cierpienie, współczucie, żal i jeszcze mnóstwo innych emocji nie do opisania… To wszystko malowało się teraz w ich oczach.

W jednej chwili Lewińska przyłożyła sobie rękę do ust zasłaniając je całkowicie. Wyswobodziła się z koca, po czym pospiesznie rzuciła się w stronę łazienki. Trzasnęła za sobą drzwiami.

Zdezorientowany Marcin, który wzrokiem odprowadził Izę do łazienki, teraz słyszał tylko odgłosy wymiotowania dochodzące z tamtego pomieszczenia.



„Nie patrzę w dół, bo wierzę w to,
że mamy w sobie tę moc,
by iść przed siebie.”



- Dziadku, mam specjalną przesyłkę od babci.

Niska, drobna brunetka postawiła tacę z dzbankiem kompotu i z trzema szklankami na drewnianym stoliku, który stał wśród drzew, pośrodku wielkiego sadu, który należał do Mostowiaków.

- Kompot? – powiedział zniesmaczony senior. – Kochanie, miano specjalnej przesyłki do czegoś zobowiązuje.

Chodakowska usiadła na wiklinowym krzesełku.
W tym samym czasie Lucjan nachylił się nad skrzynką, która stała odwrócona do góry dnem. Podniósł skrzynkę, a spod niej wyjął szklaną butelkę, do połowy napełnioną bordową cieczą.
Kasia wybuchnęła śmiechem.

- To jest właśnie specjalna przesyłka, Kasiu. Spróbujesz?
- Nie mogę, karmię Szymka.
- Mały łyczek jeszcze nikomu nie zaszkodził. Nawet karmiącej matce – puścił do niej oczko.
- Jeżeli tak mówisz, dziadku – podstawiła mu szklankę. – Tylko trochę.
- Się wie.

- I jak? – spytał senior, gdy Kasia już odstawiła od ust pustą szklankę.
- Pyszna.
- Szkoda, że nie ma Marcina. On by tutaj ze mną popróbował trochę więcej. A chłopak wie, co dobre. I nie chodzi mi tu tylko o nalewki…

Starszy mężczyzna spojrzał wymownie na Kasię. Kobieta z uśmiechem na twarzy założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który wydostał się z jej kitki.
Nalała sobie do szklanki kompotu. Upiła łyk.

- No szkoda, że go nie ma…



„Zgubić nas może jedno spojrzenie w dół…
Postaram się z resztek nadziei
uszyć bezpieczny strój;
ochronić Cię…”



Dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna, chodzili sobie po plaży nad Wisłą.
Szli w milczeniu. Od kiedy wyszli z mieszkania Chodakowskich nie wymienili ze sobą ani słowa.
Lewińska krążyła gdzieś myślami, daleko stąd.
Chodakowski również dużo rozmyślał w tym czasie.

- Co teraz będzie? – ciszę przerwała Iza.
- Teraz to my usiądziemy na tamtym konarze – wskazał jej ręką miejsce, o którym mówił.

Mężczyzna zrobił kilka kroków do przodu, jednak po chwili zauważył, że idzie sam. Odwrócił się w stronę współtowarzyszki.

- Idziesz? … Iza?

Stała bezruchu i patrzyła gdzieś w bok. Ani drgnęła na wypowiedziane do niej słowa.

- Iza – podszedł do niej.
- Marcin, ja pytałam poważnie – spojrzała prosto w jego oczy. – Co teraz będzie? – oczy zaczęły jej się szklić.
- Z czym konkretnie?
- Może ze mną? Z… dzieckiem – z trudem przeszło jej przez gardło.

Położyła otwartą dłoń na jego policzku.

- Z tobą. Z nami… – dokończyła.

Marcin otworzył szerzej oczy.

- Z… - przerwał w pół zdania. – Iza – złapał jej dłonie w swoje.
- Przepraszam, ja… - spuściła głowę.
- Iza, ejj, popatrz na mnie.

Podniósł do góry jej podbródek tak, że musiała spojrzeć mu prosto w oczy.
Przełknęła ślinę.

- Pomogę ci – zapewnił.
- Marcin, ja nic od ciebie nie oczekuje. Nie mam nawet takiego prawa – zaczęła błądzić gdzieś wzrokiem.
- To jest mój obowiązek – palcami musnął jej rozgrzany od słońca policzek. – Izka, pomogę ci we wszystkim.



„Utkana dla nas cienka nić,  po której stąpamy;
pod nami przeciwności tłum.
Idź dalej przed siebie
i nie spoglądaj w dół…”



Chodakowska właśnie wracała ze sklepu polną drogą. Na ramieniu wisiała jej torebka, w drugiej ręce niosła pełną torbę zakupów zrobionych według specjalnie sporządzonej przez Barbarę listy.
Z kieszeni swetra wyjęła telefon. Po raz n-ty już dzisiaj wybrała tak dobrze znany jej numer.

„Witam, Marcin Chodakowski. Po sygnale proszę zostawić wiadomość.”

Usłyszała po raz n-ty w słuchawce. Głośno westchnęła i zrezygnowana, po tylu próbach skontaktowania się z mężem, bezskutecznie zresztą, włożyła telefon z powrotem do kieszeni.


Po kilku minutach wędrówki jej oczom w końcu ukazał się dom Mostowiaków. Na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Gdy dochodziła już do budynku, zza rogu wyłoniła się tak dobrze znajoma jej sylwetka. Mężczyzna szedł z głową spuszczoną w dół, dlatego nawet jej nie zauważył.

- Marcin?!

Chodakowski podniósł wzrok i zatrzymał go na niej. Na jego twarzy od razu zaczął malować się uśmiech.

- Cześć Królewno – rozłożył ręce na boki.

Kasia odłożyła torbę z zakupami na ławkę i rzuciła się w jego ramiona.

- Tysiąc razy dzwoniłam – powiedziała odsuwając się od niego trochę.
- Wiem i przepraszam, że nie odbierałem. No ale jak już wykombinowałem, że przyjadę to nie chciałem ci zepsuć niespodzianki.
- Martwiłam się.
- Złego diabli nie biorą – powiedział z czarującym uśmiechem.
- Marcin! – uderzyła go w ramię. – Jak przyjechałeś?
- Busem – wzruszył ramionami. – No chodź tu do mnie – zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie bliżej. – Ale ja się za tobą stęskniłem – powiedział przybliżając swoją twarz do jej.

Ich usta dzieliły zaledwie milimetry.

- A ja i Szymek za tobą – powiedziała patrząc mu prosto w oczy.

Zatopił się w jej rozchylonych wargach. Pocałunki były zachłanne, a zarazem czułe.

- Nigdy więcej was samych nie wypuszczę nigdzie – powiedział stanowczo. – Zrozumiano?
- Tak jest – odpowiedziała z promiennym uśmiechem.

Wziął ją pod brodę.

- To chodź tu do mnie.

Ponownie ich usta złączyły się w długim i namiętnym pocałunku.



czwartek, 10 marca 2016

Wind of change - część 29.

Szybciorem mi to poszło, ale się nie przyzwyczajajcie za bardzo. 
Potrzymam Was trochę w niepewności... :-D


***








„Silni tak jak nigdy przedtem w objęciach trwamy,
dając dowód wszystkim wokół, którzy przegrali!”



- No i siedzi – powiedział szeroko uśmiechnięty mężczyzna.

Jeszcze raz nachylił się nad fotelikiem samochodowym i sprawdził, czy aby na pewno dobrze zamontował go na przednim siedzeniu Jeep’a. Dziecko w nim siedzące zaczęło się do niego śmiać.

- Co się szczerzysz, Chłopaku? – lekko ścisnął nosek małego człowieka. – Co się szczerzysz? – powtórzył czynność.

Chłopczyk zaczął się śmiać jeszcze głośniej. Do dziecka dołączyła się również jego matka stojąca gdzieś obok i przyglądająca się swoim mężczyznom. Na dźwięk kobiecego śmiechu Chodakowski odwrócił się w jej stronę i obdarzył żonę promiennym uśmiechem.

- Młody – zwrócił się do syna – matki tam pilnuj. No i grzeczny bądź – uszczypnął dziecko w policzek. – Bardzo cię kocham synku – pogłaskał go po główce, po czym pocałował Małego w policzek.

Zamknął przednie drzwi od strony pasażera i zwrócił się w stronę brunetki, która przez cały czas bacznie mu się przyglądała. Podszedł do niej bliżej i z czułością pogładził ją po policzku. Oparł swoje czoło o jej.

- Jedź bezpiecznie – powiedział z troską w głosie.

Z malującym się na twarzy uśmiechem skinęła głową.


Marcin stał wpatrzony się w nią niczym w obrazek... 
Ten ciepły uśmiech, który widniał na jej pięknej twarzy i to, skromnie mówiąc, dzięki niemu się tam malował. Ten błysk w oku, który pojawiał się wraz  każdym jej szczerym uśmiechem. I jeszcze te promienie słoneczne rozświetlające jej drobną sylwetkę. Spoczęły na jej twarzy i uzupełniały cały obraz – wyglądała przepięknie.


- Boże, Kaśka, jak ja ciebie kocham.

Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie tak, że ich ciała zwarły się w mocnym uścisku. Nie dał jej czasu na żadną reakcję. Od razu wpił się w jej usta.

- Mmm – wymruczała. – Cóż za miłe pożegnanie. Chyba powinnam częściej wyjeżdżać – uśmiechnęła się do niego uroczo.
- Nigdzie więcej cię nie wypuszczę. Was nie wypuszczę – stuknął palcem w szybę samochodu i pomachał do swojego syna. – Już tęsknie za wami – przyznał patrząc prosto w piwne oczy żony.
- Kocham cię.

Raz jeszcze zatopili się w namiętnym pocałunku, który okazał się być idealnym uzupełnieniem ich dotychczasowej rozmowy.

- Jedziemy już – zapukała paznokciami w szybę i uśmiechnęła się do swojego dziecka. – Buziak – złożyła usta w „dzióbek”, a Marcin je lekko musnął. – Nie zaharuj nam się tutaj, Pracusiu nasz – zaśmiała się do niego obchodząc samochód.
- Pfff, zabawne, bardzo – zareagował z ironią w głosie.

Uśmiechnęła się niewinnie. Posłała mu kolejnego buziaka, po czym wsiadła do auta. Odpaliła silnik i odjechała.

Około godziny później.
Chodakowski siedział na kanapie w swoim mieszkaniu. Właśnie wziął do ręki kolejną „porcję” dokumentów, gdy z jego telefonu wydobył się dźwięk, który świadczył o tym, iż otrzymał nową wiadomość. Sięgnął po urządzenie leżące na stoliku…
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wygodnie oparł się o tył kanapy.
Po chwili zerwał się z sofy jak oparzony, z sypialni zabrał jeszcze tylko sportową torbę i pospiesznie opuścił mieszkanie.



„Ponad chmurami, unosimy się, unosimy się…”



Chodakowska zaparkowała samochód na podjeździe przed domem Mostowiaków. Zgasiła silnik, wyciągnęła kluczyki ze stacyjki i zatrzymała swój wzrok na dziecku, które znajdowało się w pozycji półsiedzącej w foteliku zamontowanym na przednim siedzeniu pasażera. Mały człowiek rozglądał się na boki z zaciekawieniem. W końcu spojrzał na swoją rodzicielkę.

- Brzdącu, idę po wózek, a ty tu na mnie poczekaj przez chwilę – musnęła palcami jego pucołowaty policzek.

Po krótkiej chwili chłopiec leżał już sobie wygodnie w wózku.

- Wiesz Maluchu gdzie jesteśmy? – zwróciła się do syna, który przyglądał się jej uważnie.

Rozejrzała się na boki.


Zielona trawa. Porośnięta bluszczem weranda. Pelargonie i petunie pięknie i kolorowo kwitnące, rosły sobie w doniczkach. Mniej więcej na środku podwórka był mały ogródeczek, w którym zasadzone były przeróżne i przekolorowe roślinki. Jeszcze więcej zieleni. Jeszcze więcej kolorów.


- W najpiękniejszym miejscu na całym świecie – powiedziała.

Wzięła głęboki oddech… I jeszcze ten zapach. … a wraz z wydechem na jej twarzy zaczął malować się rozanielony uśmiech.


Grabina… Była w raju.



„Między słowami nie ma żadnych burz - rozpędziłeś je.”



Stanął przed drewnianymi drzwiami i zapukał w nie. Po dłuższej chwili usłyszał zgrzyt w zamku i drzwi się otworzyły. W progu mieszkania stanęła niska brunetka.

Kobieta ubrana była w wyciągnięte spodnie dresowe i stary t-shirt. Miała rozmazany makijaż wkoło oczu, które ponadto były zaczerwienione i opuchnięte.

Chodakowski głośno przełknął ślinę.

- Wszystko jest w porządku, tak? No w końcu tak mi napisałaś – powiedział z wyrzutem w głosie.
- Pisałeś, dzwoniłeś tyle razy…
- Bo się martwiłem! – podniósł głos.

Dolna szczęka zaczęła jej drżeć, a oczy napełniły się łzami.

- Izka, ejj – starł łzę spływającą jej po policzku. – Co jest grane? – popatrzył prosto w jej zeszklone oczy.
- Marcin, możesz mnie przytulić? – załkała.

Była taka samotna, taka bezbronna…

Wziął ją w swoje ramiona. Mocno wtuliła policzek w jego umięśnioną klatkę piersiową.



„Wstań i razem ze mną walcz z codzienności szarym tłem.
Na rozstaju żadnej z dróg samej nie zostawiaj mnie.”



- Ten mój chrześniak tak szybko rośnie – stwierdziła Barbara popijając popołudniową kawę ze swojej filiżanki. – Karmicie go z Marcinkiem drożdżami?
- Tak, babciu. Zajada ze smakiem.

Obie kobiety się zaśmiały.

- Dziękuję bardzo. Pierogi jak zawsze przepyszne – Chodakowska odłożyła widelec na pustym już talerzu i wygodnie oparła się o tył krzesła.
- To może jeszcze dokładki?
- O nie. Najadłam się tak, że chyba jeszcze jutro nie będę głodna – pomasowała swój pełny od pierogów brzuch.
- Cieszę się, że się najadłaś, Kochanie.
- Oj nawet przejadłam. Chyba zaraz pęknę. Ale nie mogłam się powstrzymać – uśmiechnęła się do seniorki rodu Mostowiaków.

- Kasieńko – Barbara upiła kolejny łyk ciepłego napoju z filiżanki – co tam u was słychać, Kochanie?
- Wszystko w porządku, babciu – wyraźnie się rozpromieniła.
- Wyglądasz kwitnąco – przyznała starsza kobieta z ciepłym uśmiechem na twarzy.
- Bo i tak się czuję. Chyba po prostu macierzyństwo i małżeństwo mi służą – zaśmiała się i zaczesała sobie ręką włosy do tyłu.
- To widać gołym okiem. Wybacz moje wścibstwo, ale planujecie z Marcinkiem powiększenie rodziny?
- Rozmawialiśmy o tym i kiedyś na pewno. Szymek potrzebuje rodzeństwa - zajrzała do wózka stojącego niedaleko niej, Mały słodko spał. – Jestem jedynaczką, więc sama wiem, jakie to jest ważne. Zresztą Marcinowi marzy się córeczka…



„Nic nas nie złamie - mamy siedem żyć, odrodzimy się.
By wyjść z tej matni musieliśmy przejść przez ogrody łez.”



- Wchodź – przepuścił ją w drzwiach.

Weszli do mieszkania państwa Chodakowskich. Lewińska stanęła w przedpokoju.

- Poczekaj sekundę, torbę tylko zaniosę – ruszył do sypialni.
- Nawet nie zauważyłam, że masz torbę – powiedziała zamyślona.
- No miałem – podszedł do niej. – Chodź – delikatnie pchnął ją do przodu – zupę ci odgrzeję. Kasia ugotowała genialną pomidorową.

Doprowadził Izę do krzesła, na którym usiadła. Sam zaś podszedł do kuchenki. Zapalił palnik pod garnkiem z zupą, po czym odwrócił się w stronę koleżanki.

Siedziała bez ruchu od chwili, gdy zajęła miejsce przy stole. I ślepo patrzyła w blat. Wiedział, że ciałem to może i ona tutaj z nim była, ale duchem to na pewno nie.


Kiedy zobaczył ją w drzwiach jej mieszkania od razu się domyślił, że coś jest nie tak. Jej nagły atak płaczu i ta całkowita bezbronność wymalowana w jej oczach tylko go upewniły w tym przekonaniu.
Dlatego bez dłuższej chwili namysłu postanowił wyciągnąć ją z mieszkania pod pretekstem wyjścia na spacer. Po długich namowach w końcu się zgodziła. Przebrała się i wyszli.
Podczas tej przechadzki nie odezwała się do niego praktycznie ani jednym słowem. Jeżeli już rzeczywiście musiała coś odpowiedzieć to albo przytakiwała, albo kiwała przecząco głową.
Nie chciał wypytywać. Nie chciał naciskać.
Wiedział i też tak czuł, że jego obecność jest jej nie na rękę. Ale wiedział też, że nie może jej zostawić samej w takim stanie.


- Iza, coś do picia ciepłego? – przerwał ciszę. – Iza?
- Słucham? – spytała jakby wyrwana z amoku.
- Poza zupą chcesz kawę, herbatę?
- Nie. Nic nie chcę.
- Iza.
- Bez sensu tu w ogóle przyszłam.

Już chciała wstać z krzesła, gdy Chodakowski stanął tuż za nią i przytrzymał jej ramiona, tym samym uniemożliwiając jej ten ruch.

- Koniec tego. Powiesz mi w końcu co się do cholery dzieje?!
- Marcin, ja jestem…



poniedziałek, 7 marca 2016

Wind of change - część 28.

Czemu akurat zdrada, skąd takie przypuszczenia co do nadchodzącej (powoli) do naszych bohaterów burzy? :D Nie uważacie, że to trochę... banalne? :P Myślę, że zasługujecie na coś "lepszego" (chyba nie do końca można to tak nazwać) lub inaczej - bardziej wyszukanego. 



***








„My na fali zimnych słów, nasza mała łódź
przezwycięży strach…?”



- Pieluszki są na regale – niska brunetka wskazała jedną z półek. – Oo, tutaj są jeszcze chusteczki nawilżane – podniosła opakowanie, po czym zatrzymała swój wzrok na blondynce z małym chłopcem na rękach, która stała we framudze drzwi pokoju dziecięcego. – Jeszcze mleko – minęła kobietę i poszła dalej, w kierunku kuchni. – Emilka…
- Tak, wiem, w lodówce. Kasiu, mówiłaś to już – stwierdziła blondynka.

Chodakowska stanęła w miejscu i odwróciła się w stronę kobiety z dzieckiem w ramionach.

- Kasiu, wszystko będzie dobrze – Emilka obdarzyła młodą mamę ciepłym uśmiechem. – Damy sobie radę razem z Szymkiem.

Niania obróciła się wokół własnej osi szeroko uśmiechając się do chłopca, który po chwili zaczął się głośno śmiać. Na twarzy Kasi pojawił się delikatny uśmiech.



„W głębinach czyha strach, poplątany ład
chce ściągnąć nas na dno…”



Duża sala gimnastyczna. W centralnym jej punkcie ring. A na ringu dwójka ludzi: kobieta – piękna, niska brunetka i mężczyzna – wysoki, o atletycznej budowie ciała szatyn.
Trucht wkoło ringu, wymachy nogami, przysiady, krążenia ramion, a później rozciąganie nóg w pozycji siedzącej – czyli efektywna rozgrzewka przed treningiem.

- To jak, rozgrzana już? – spytał po kilku minutach mężczyzna.
- No jasne – promienny uśmiech już malował się na twarzy brunetki.
- Mały sparing? – spytał Marcin z błyskiem w oku.
- Chyba po to tu przyszliśmy – Iza wstała z miejsca. – Złoję ci tyłek dzisiaj, zobaczysz – powiedziała z cwaniackim uśmiechem i zaczęła krążyć biodrami.
- Piękna, ty to mnie nie strasz – spojrzał na ruchy, który właśnie wykonywała, głośno przełknął ślinę. – Możesz już przestać? – zaczął błądzić wzrokiem.
- Bo co? – tryumfujący uśmiech wkradł się na jej twarz.
- Bo to – rzucił jej rękawice bokserskie. – Gotowa już?
- Żeby z tobą wygrać, zawsze – obdarzyła Chodakowskiego czarującym uśmiechem.

Kilka minut później.
„Zacięty” pojedynek trwał w najlepsze. I tak raz to Iza wymierzała ciosy w stronę Marcina, a zaraz później to Marcin kierował ciosy. Oczywiście mężczyzna dostosował częstotliwość i moc jaką wkładał w wymachy swoich rąk do tempa i siły obrony Lewińskiej. W końcu walczył z kobietą, o zupełnie innej klasie wagowej niż jego i dużo niższej od niego.

- No Piękna, walisz, walisz – kobieta wymierzała ciosy w jego stronę. – Jeszcze raz. Prawy, lewy teraz. Lewy, lewy. Teraz prawy… To teraz ja, broń się.

Kobieta stanęła w miejscu.

- Marcin, poczekaj chwilę – powiedziała zziajana.

Oparła się rękoma o uda i zaczęła głęboko oddychać.

- Zmęczona? – wziął butelkę wody do ręki i podał ją Izie.
- Trochę – otarła pot z czoła. – Dziękuję.

Kobieta odkręciła zakrętkę i upiła łyk napoju. Następnie pochyliła się i odstawiła butelkę gdzieś pod bokiem. W takiej pozycji na chwilę zastygła w bezruchu, co nie uszło uwadze Marcina. Od razu do niej podszedł.

- Ejj, Izka, co jest? – spytał zaniepokojony stanem, w którym się znalazła.
- Nie… nie wiem – ledwo wydusiła.

Chciała się wyprostować, jednak zakręciło jej się w głowie i gdyby nie czujność oraz refleks Chodakowskiego to już by upadła. Wziął ją w swoje ramiona i delikatnie pomógł jej stanąć prosto.

- Co się dzieje? – uważnie zlustrował ją wzrokiem.
- Nie wiem – popatrzyła na niego z malującym się przerażeniem w oczach. – Marcin…

Jej powieki się zamknęły i bezwiednie opadła prosto w jego ramiona.



„Nad nami niebo ma wiele smutnych barw, 
gdzieś pomiędzy jest nasz dom.”



- Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy – mówił w rytmie mężczyzna prowadząc niską brunetkę w tańcu.

Z każdym kolejnym krokiem uśmiechy na ich twarzach wydawały się być coraz głębsze.
Muzyka ucichła, a para stanęła w miejscu. Mężczyzna zaczął klaskać w dłonie.

- Kasia, gdzie ty się uchowałaś, co? – spytał z uśmiechem na twarzy.
- Nie rozumiem – założyła niesforny kosmyk włosów za ucho uśmiechając się przy tym czarująco.
- Chcę ci powiedzieć, że masz talent – stwierdził.
- Naprawdę? – spojrzała na niego, po czym nieco skrępowana spuściła wzrok na podłogę.
- Naprawdę.
- Chyba trochę przesadzasz, Marceli – oblała się rumieńcem.
- Wiem co mówię, Kasiu.


Popatrzył prosto w jej oczy. Jego wzrok był taki… przenikający? Chodakowska poczuła się tak, jakby mężczyzna miał rentgen w oczach i tym spojrzeniem chciał zobaczyć jej wnętrze. Przeszył ją na wskroś. Ponadto te spojrzenie jakby ją rozgrzało, poczuła dziwne ciepło w środku, które już rozprzestrzeniało się po całym jej ciele.


Widząc ciągłe skrępowanie na jej twarzy uśmiechnął się do niej ciepło.

- Dobra, widzę, że i tak cię nie przekonam – spojrzał na zegarek wiszący na ścianie. – Muszę już iść, bo za 15 minut mam kolejne zajęcia. Cześć Kasiu.

Pogładził ją przyjacielsko po ramieniu, po czym ruszył w stronę drzwi.

- Marceli…

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Uśmiech malował się na jego twarzy.

- Do czwartku – puścił do niej oczko i zniknął za drzwiami.



„Tylko Ty odróżnisz deszcz od moich łez.
Odgadniesz smutek, kiedy twarz uśmiecha się…”



Mężczyzna chodził długim korytarzem w jedną i w drugą stronę, krążąc już tak od dobrych kilkunastu minut. Był przejęty, mocno zdenerwowany. Wyraźnie martwił się stanem swojej znajomej.
Znajomej? Czy rzeczywiście Iza była wciąż tylko jego znajomą?


Ostatnia godzina była pełna napięcia i stresu. Wszystko działo się tak szybko…
Iza i Marcin byli w klubie sportowym, mieli mały sparing. Lewińska była w wyjątkowo dobrym humorze. Ciągle się śmiała, żartowała. Bardzo dobrze im się rozmawiało. Do czasu, gdy źle się poczuła, a później bezwładnie opadła w jego ramiona.
Od razu wokół nich zebrał się tłum. Przerażony Marcin kazał komuś zadzwonić po pogotowie. I tak po kilku minutach Lewińska znalazła się na noszach, a później została przewieziona karetką do szpitala. Chodakowski bez chwili namysłu wsiadł do swojego samochodu i pojechał za erką.


A teraz czekał na panią kurator przed gabinetem.

Po kolejnych kilku minutach drzwi do pokoju lekarskiego się otworzyły. Z pomieszczenia wyszła niska brunetka ze łzami w oczach.

- Iza – od razu znalazł się obok niej.
- Marcin – wydusiła zdziwiona jego widokiem.

Pospiesznie otarła łzy spływające jej po policzkach.

- Iza, co się stało? – złapał ją za ramiona wpatrując się prosto w jej oczy.
- Nie wiem – rzuciła szybko. – Znaczy – pod wpływem jego wytężonego spojrzenia zaczęła błądzić gdzieś wzrokiem. – Marcin ja ci bardzo dziękuję, że tu przyjechałeś, ale to nic takiego.
- Izka, ty zemdlałaś. Ludzie nie mdleją bez przyczyny – próbował złapać jej spojrzenie, jednak Lewińska niespokojnie odwracała od niego swój wzrok.
- To z przemęczenia – powiedziała pospiesznie.
- Iza…
- Marcin jeszcze raz ci dziękuję za wszystko – położyła dłoń na jego policzku i popatrzyła prosto w jego oczy. – Muszę już iść – jak oparzona zabrała swoją rękę z jego twarzy i zrobiła krok w tył. – Cześć.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala.

- Na razie – powiedział Chodakowski, gdy drzwi już się za nią zamknęły.



„W oddali pasmo ciemnych chmur zbliża się;
nieposkromiona siła burz, boję się…”



Chodakowski siedział na kanapie w swoim salonie. Niespokojnie tupał nogami o podłogę wpatrując się w telefon, który leżał na stoliku tuż przed nim. Do jego uszu dobiegł szum wody z łazienki. Sięgnął po urządzenie i nacisnął zieloną słuchawkę przy ostatnio wybieranym numerze.

„Cześć. Tu Iza Lewińska. Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość, a na pewno oddzwonię.”

Odrzucił telefon gdzieś na bok i dłonią przeczesał swoje brązowe włosy.

Kilka minut później.
„Kotek” – usłyszał jakby przez mgłę, a potem poczuł delikatne szturchnięcie w ramię. Powoli otworzył oczy. Pochylała się nad nim jego Kasia.

- Przysnąłem – potargał sobie włosy, by się przebudzić.
- Na to wygląda – powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.

Chodakowski sięgnął po telefon, by sprawdzić, czy nie ma żadnych wiadomości od Izy. Nic.

- Kotek, chodź spać – Kasia wyciągnęła w jego stronę rękę.
- To ty chodź – złapał ją za wiszącą w powietrzu dłoń i przyciągnął do siebie.

Uśmiech na jej ustach się pogłębił. Usiadła tuż obok niego. Oboje wygodnie oparli się plecami o tył kanapy. Chodakowska ułożyła swoją głowę na ramieniu ukochanego i przymknęła powieki.

- Jestem taka zmęczona…

W odpowiedzi, jakby machinalnie, musnął ją w czoło.


Ciałem może i był, siedział obok swojej żony, jednak duchem… Myślami cały czas był przy Lewińskiej, która po wyjściu ze szpitala nie odezwała się do niego ani słowem. Nie zadzwoniła, nie napisała żadnej wiadomości. A dzwonił do niej kilka razy. Jednak ona uparcie milczała.

Cały czas miał w pamięci, jak mdlała opadając prosto w jego ramiona. A później widział jej przerażoną twarz, kiedy wyszła z gabinetu lekarskiego. Ocierała łzy ze swoich lekko zaróżowionych policzków.

Miał dziwne przeczucie, że to nie tylko zmęczenie wywołało te zemdlenie. Że to coś poważniejszego, znacznie poważniejszego.
Szczerze się o nią niepokoił…


Sięgnął po telefon i otworzył okno wiadomości.

„Izka, odezwij się do mnie. Cholera no! Martwię się o Ciebie. Marcin”

Odłożył urządzenie na bok, po czym zatrzymał swój wzrok na kobiecie, która leżała oparta o jego ramię. Cicho pochrapywała. Jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Powoli wstał z kanapy, ostrożnie tak, by nie zbudzić swojej ukochanej. Wziął ją w swoje ramiona. Wymruczała coś pod nosem, jednak spała dalej. Położył ją na łóżku w sypialni i nakrył szczelnie kołdrą. Wtuliła się w poduszkę i uśmiechnęła się przez sen. Położył się obok niej i przez chwilę wpatrywał się w jej twarz.

- Tak bardzo cię kocham – wyszeptał.