Dziękuję za wyrozumiałość osobom, które tą wyrozumiałość mi okazały. Szczerze bardzo dziękuję! Za wszystkie komentarze wsparcia i obrony przed tymi nierozumiejącymi pewnych spraw ludźmi też wielkie dzięki :)!
A osób, które nie potrafią zrozumieć, że mam swoje życie poza blogiem i czasami po prostu nie mam czasu na zajęcie się pisaniem, jest mi szkoda. Ale to już nie mój problem tylko tych osób. ;)
***
"Wierzyć chcę, że
przyjdzie czas,
nadziei czas...
Zniknie lęk, a ludzki śmiech
zagłuszy gniew..."
nadziei czas...
Zniknie lęk, a ludzki śmiech
zagłuszy gniew..."
Wysoki szatyn od samego rana nerwowo krzątał się po
mieszkaniu.
Całą noc
niecierpliwie wiercił się na łóżku, nie mógł zasnąć. Kiedy w końcu udało mu się
przymknąć powieki i powoli oddawał się już w objęcia Morfeusza po mieszkaniu
rozległ się głośny płacz dziecka. Szymek też wyczuwał, że coś się święci. Całą
noc był bardzo niespokojny i płakał przez sen. Dlatego Marcin wziął sobie koc i
poduszkę z sypialni, i posłał sobie rozkładany fotel, stojący tuż przy łóżeczku
swojego syna. Mały uspokoił się dopiero nad ranem.
Starszy z Chodakowskich, po tym jak Szymon nareszcie zasnął,
sam nie mógł już zmrużyć oka. Wyłączył budzik w telefonie, który nastawiony
miał na za 2 godziny, wstał z fotela i po cichu opuścił pokój dziecięcy,
zamykając za sobą drzwi.
Wziął się za sprzątanie.
Na początku kuchnia – zmywanie, wycieranie blatów.
Następnie salon – zapakował wszystkie porozrzucane
zabawki Szymka do wiklinowego koszyka, poskładał i posegregował małe ubranka,
po czym położył je w jednym miejscu na kanapie.
Później wziął się za łazienkę i sypialnię.
To wszystko zajęło mu ponad 3 godziny. Kiedy już
skończył, zrobił sobie kawę i śniadanie, i usiadł na kanapie w salonie.
Kilkanaście
minut później.
- Mama chyba będzie dumna ze swoich chłopaków, co? –
spytał Marcin swojego synka, którego trzymał mocno w swoich ramionach.
Szymek uśmiechnął się szeroko w stronę ojca.
- Bardzo cię kocham, wiesz? Ciebie i twoją mamusię –
powiedział Chodakowski, jakby nieobecny. – Najbardziej na świecie was kocham –
musnął czółko syna.
W tej chwili do uszu obojga Chodakowskich dobiegł dźwięk
dzwonka do drzwi. Niewiele myśląc Marcin ruszył w stronę źródła dźwięku.
Otworzył drzwi i …
"Szary świat, gdy
brak w nim barw
nadziei brak...
Płacze świat, gdy ludzki gniew
znów rodzi strach…"
nadziei brak...
Płacze świat, gdy ludzki gniew
znów rodzi strach…"
Drzwi od jednego z pomieszczeń w mieszkaniu przy ulicy Sarmackiej
otworzyły się od środka. Z wnętrza wyszedł wysoki szatyn o atletycznej budowie
ciała. Wytarł resztę kropel wody z dłoni w jeansy, po czym przymknął drzwi i
zgasił światło w łazience. Ruszył w stronę kuchni.
- Bardzo dał ci popalić? – spytał brunetki, która
siedziała na krześle przy stole; na jej kolanach siedział mały chłopiec o blond
włosach.
- Szymek? Chyba żartujesz. Przecież to dziecko anioł –
powiedziała opierając swój podbródek o ramię małego szkraba.
- Tak, dziecko anioł – powtórzył pod nosem mężczyzna.
- Marcin, nie narzekaj. Jestem pewna, że przesadzasz. Zobacz,
jaki Szymuś jest grzeczny – pogłaskała chłopca po głowie, na co mały człowiek
zareagował szerokim uśmiechem.
- Bo się Młody umie sprzedać.
- Jeżeli tak to ma to po tatusiu – zmarszczyła delikatnie
nos, a jej usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu.
- On wszystkie te najlepsze cechy ma po mnie – powiedział
dumnie młody ojciec, wypinając klatkę piersiową do przodu.
- Nie wątpię.
Lewińska i Chodakowski zaczęli się śmiać.
W tej samej chwili drzwi do mieszkania otworzyły się. Do
środka weszła niska szatynka z torbą sportową w rękach. Mimo śmiechów
dochodzących z kuchni, kobieta zdjęła jeszcze kurtkę, odwiesiła ją na wieszaku
i dopiero wtedy ruszyła w stronę kuchni. Tam zobaczyła siedzącą na krześle Izę
z jej małym synkiem na kolanach, i siedzącego na krześle obok swojego męża. Na
widok brunetki aż się w niej zaczęło gotować…
- Ehem – odchrząknęła.
Dopiero po tym dźwięku para siedząca przy stole w kuchni
zauważyła, że już nie są sami w mieszkaniu. Marcin wstał z krzesła jak oparzony.
- A co ty tu robisz? – podrapał się nerwowo po karku.
Stojąca kobieta skrzyżowała sobie ręce na klatce
piersiowej.
- Cześć Kochanie – podszedł do żony i chciał ją pocałować,
jednak ta odwróciła twarz i koniec końców Chodakowski musnął tylko jej zimny
policzek. – Przecież miałaś wyjść ze szpitala dopiero po południu.
- Dostałam wcześniej wypis – minęła go, podeszła do Izy i
wyciągnęła do niej ręce, w których po chwili znalazł się Szymek. – Cześć Kochanie
– musnęła synka w czoło. – Mamusia tak bardzo się za tobą stęskniła –
przytuliła go mocniej do siebie. – Przeszkodziłam wam w czymś? – spojrzała wymownie
na Izę, a potem na Marcina.
- Iza przyszła…
- Ja tylko na chwilę. W zasadzie to ja już się zbieram –
Lewińska wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i ruszyła w stronę Marcina. –
Cześć – pocałowała go w policzek, następnie podeszła do młodej mamy i jej synka.
– Cześć Szymek – podrapała małego człowieka po brzuszku. – Cześć Kasiu –
spojrzała z pewną wyższością na Chodakowską.
Po krótkiej chwili opuściła mieszkanie.
- Tak się cieszę, że już wróciłaś – gdy drzwi za Izą się
zamknęły, Marcin z uśmiechem na twarzy od razu podszedł do swojej żony.
Kobieta zrobiła jednak dwa kroki w bok, tym samym unikając
bliskości swojego męża.
- Jak byłam w szpitalu to Iza tu tak codziennie była? –
spytała.
- Przecież ja całe dnie u ciebie spędzałem prawie.
- Ale to nie przeszkadza. Przecież są jeszcze wieczory… i
noce – powiedziała sarkastycznie.
- Jak chcesz mi coś zarzucić to wprost to powiedz –
podniósł głos. – No, nie krępuj się.
- Ja ci nic nie muszę zarzucać. Fakty mówią same za
siebie.
- Jakie fakty?! Kaśka! Jakie fakty, do cholery?!
Kasia i Marcin patrzyli sobie głęboko w oczy. Z obu ich
par emanowała wściekłość.
Chodakowska odwróciła się i ruszyła w stronę sypialni.
Jej mąż chwycił ją za ramię, przyciągnął do siebie i zwrócił w swoim kierunku.
- No powiesz mi jakie fakty?
- Daj mi spokój!
Kobieta oddała syna w ręce Marcina. Zabrała płaszcz z
wieszaka z przedpokoju, po czym opuściła mieszkanie, trzaskając za sobą
drzwiami.
Gdy tylko za Kasią zamknęły się drzwi, Szymek od razu wybuchnął
głośnym płaczem. Zupełnie tak, jakby czuł, że coś złego się dzieje.
"Pójdę gdzieś, gdzie
nie ma łez,
by nie bać się tam wolność jest...
Pójdę gdzieś, gdzie ptaków śpiew
tam znajdziesz mnie..."
by nie bać się tam wolność jest...
Pójdę gdzieś, gdzie ptaków śpiew
tam znajdziesz mnie..."
Szła przez jeden z warszawskich parków, który znajdował
się niedaleko ulicy Sarmackiej. Zdenerwowana, wręcz wściekła. Na Marcina, tak,
na niego to w szczególności. I jeszcze ta cała Iza… Wiedziała, że powrót ze
szpitala do domu będzie ciężki i bardzo trudny po tym wszystkim, co się
ostatnio stało, ale żeby na „dzień dobry” w swoim mieszkaniu spotkała Lewińską?
Tego to się nie spodziewała. I znowu się zdenerwowała na widok swojej, hmmm…
rywalki?
W szpitalu miała trochę czasu na myślenie.
Bardzo przeżyła śmierć tej małej fasolki, o której
istnieniu dowiedziała się dosłownie kilka dni przed poronieniem. Te uczucie
straty, jakie nosiła w sobie, było nie do zniesienia. I gdyby nie Marcin… Był
obok przez cały czas i przywoził do szpitala Szymka tak, by Kasia mogła go
zobaczyć chociaż przez szybę. I jeszcze załatwił dla swojej żony szpitalne
wizyty psychologa, który poprzez szczerą rozmowę naprawdę jej pomógł. Podczas
jednej takiej wizyty za szybą pojawił się Marcin z Szymkiem na rękach. I wtedy
właśnie do niej dotarło. Ma dla kogo żyć. Oczywiście żal, smutek pozostał, ale
przecież ma synka, który jej potrzebuje. I męża… No właśnie. Tego to już do
końca nie była pewna. Bo miała takie chwile, kiedy to Marcin siedział całe dnie
przy jej łóżku, gdy ona potrafiła się do niego nie odezwać ani słowem, a on
cały czas siedział, cały czas był, i wtedy była pewna, że jest tą jedyną. Ale
kiedy już zostawała sama i przypominała sobie rozmowę z Izą, a później z
Marcinem, no i jeszcze dzisiaj pani kurator u niej w mieszkaniu… Miała jeden
wielki mętlik w głowie.
- Cześć Kasiu.
Z zamyślenia wyrwał ją męski głos. Podniosła wzrok i
ujrzała znajomą twarz.
- Łukasz, cześć. Co ty tu robisz? – spytała nieco
zdziwiona widokiem znajomego.
- Wyszliśmy z Adim na spacer – wziął na ręce małego
psiaka, którego trzymał na smyczy.
- O jaki słodziak – pogłaskała zwierzę.
- Dzwoniłem ostatnio.
- Ostatnio miałam bardzo ciężki czas – założyła sobie
niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Coś się stało?
- Byłam w szpitalu – spojrzała na jego przerażoną minę. –
Ale już wszystko jest w porządku – obdarzyła go lekkim uśmiechem.
- To może jakaś kawa? Znam tu w okolicy taką fajną, miłą
kawiarnię – zaproponował.
- A wiesz, że chętnie.