.


środa, 27 kwietnia 2016

Wind of change - część 35.







„Chyba brak mi już sił, by wstać
potrzebuję Twoich rad.”



Przystojny mężczyzna kierujący Jeep’em jechał właśnie autostradą, która z każdym przejechanym przez nią kilometrem przybliżała go do Warszawy. Już niedługo, już niedługo. Jeszcze tylko kilkadziesiąt kilometrów dzieliło go od domu. Jeszcze tylko godzina-dwie i zaparkuje przed swoim blokiem i po kilku minutach otworzy drzwi swojego mieszkania. Wejdzie do środka i weźmie w ramiona swoją ukochaną żonę i swojego pierworodnego synka. Jeszcze tylko trochę. Jeszcze trochę. Na samą myśl, że już niedługo znowu będzie ze swoją małą rodzinką po tygodniowym wyjeździe służbowym, jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu.
Po aucie rozniósł się dźwięk przychodzącego połączenia. Uruchomił samochodowy zestaw głośnomówiący, po czym zaczął:

- No cześć stary. Co tam słychać?
- Cześć Chodakowski. To ja pytam, co tam u mojej ulubionej rodzinki słychać.
- Wracam właśnie do Warszawy.
- A to gdzie żeś był tatuśku?
- W Niemczech. Służbowy wyjazd.
- I jak poszło?
- Maczeta, po co dzwonisz? Bo na pewno nie po to, żeby się dowiedzieć jak u mnie w robocie.
- No nie po to… Chciałem zaprosić ciebie i Kasię na kolację.
- Oo. A z jakiej to okazji?
- Stary no, nie będę ściemniał… żenię się – krzyknął rozentuzjazmowany.
- Łoo, Maczeta, no moje gratulacje! Stary, bardzo się cieszę – przyznał z uśmiechem na twarzy.
- Ja też. To co, wpadniecie dzisiaj?
- O nie, Krzysiu. Dzisiaj to ja się muszę moim synem nacieszyć i z moją żoną porządnie przywitać. Chyba rozumiesz – zaśmiał się cwaniacko.
- Rozumiem, rozumiem. Do jutra się wyrobisz?
- Spróbuję – przeciągnął. – Maczeta, odezwiemy się jeszcze jutro, okej?
- Jasne. Szerokości!
- Dzięki. Na razie.



„Pełen fałszu trans. 
Znów zakładam maskę, światło w oczy, muszę grać.
Przedstawienie trwa…”



3-pokojowe mieszkanie w Warszawie przy ulicy Sarmackiej.
W salonie, na podłodze rozłożona była specjalna mata, na której leżała drobna brunetka, a obok niej siedział mały chłopiec. Szymek bawił się klockami, które kładł jeden na drugim, a później jednym ruchem ręki niszczył swoją małą wieżę i rozrzucał klocki na cały salon. Śmiech małego Boba – Budowniczego roznosił się po całym mieszkaniu. Mama z uśmiechem na twarzy wpatrywała się w bawiącego się synka. Była z niego taka dumna.

Był zdrowy. Rósł jak na drożdżach. Rozwijał się w bardzo dobrym tempie. No ale trudno się dziwić. Przecież miał kochający dom i wychowywał się w szczęśliwej rodzinie. Jednym słowem miał wszystko, czego tylko potrzebuje taki mały Szkrab. A za kilka miesięcy będzie miał również rodzeństwo.

Na wspomnienie wczorajszej wizyty u ginekologa uśmiech na twarzy Kasi pogłębił się.
W pewnej chwili Chodakowscy usłyszeli ciche pukanie do drzwi. W tym samym momencie zwrócili swoje twarze w stronę źródła dźwięku. Kasia podniosła się i przykucnęła przy chłopcu.

- Baw się grzecznie, Kochanie – pogłaskała go po główce. – Mamusia tylko zobaczy kto to – musnęła syna w czółko. – No przecież chyba jeszcze nie tata – stwierdziła, idąc już w stronę drzwi.

Nacisnęła na klamkę. Na widok niespodziewanego gościa mina momentalnie jej zrzedła.

Kilka minut później.

- Słyszałam, że Marcin wraca dzisiaj do Warszawy – zaczęła brunetka, gdy tylko zobaczyła wychodzącą z pokoju dziecięcego Chodakowską.
 - A co, w gazecie o tym piszą? – spytała z nutką ironii w głosie.

Gość nerwowo się zaśmiał.

- Iza, po co przyszłaś? Chciałaś zaktualizować informacje na temat powrotu mojego męża? Bo nie rozumiem jaki jest cel twojej wizyty.
- To chyba ty potrzebujesz aktualizacji informacji – burknęła Lewińska.
- Nie rozumiem – założyła sobie ręce na piersi.
- Doprawdy?
- Iza, ja nie mam czasu na tego typu rozmowy. Może mój mąż lubi te twoje słowne gierki, albo po prostu je znosi, bo mimo wszystko chce ci pomóc, ale ja nie muszę i nie mam zamiaru tego robić – stwierdziła Kasia, a jej podenerwowanie było słychać już w głosie.

Pani kurator zaśmiała się pod nosem.

- Mimo wszystko chce mi pomóc – powtórzyła. – A nie zastanawiałaś się nad tym, czemu on mi tak pomaga? – spojrzała prosto w oczy żonie swojego przyjaciela.

Kasia głośno przełknęła ślinę.

- Bo ojciec dziecka cię zostawił – wydusiła z siebie z nutką zawahania.
- Kasiu, czy ty naprawdę jesteś aż tak naiwna?
- Nie rozumiem…
- Skoro nie rozumiesz to pozwól, że ci wytłumaczę. Ojciec mojego dziecka – położyła sobie dłoń na kurtce w miejscu brzucha – wcale nas nie zostawił. Wręcz przeciwnie. Od kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży to cały czas mi pomaga.
- Po co mi to mówisz?
- Nie domyślasz się?

Kasia niepewnie pokiwała przecząco głową.

- To Marcin jest ojcem mojego dziecka.
- Nie wierzę ci! – Chodakowska podniosła głos.

Lewińska zaśmiała się sarkastycznie.

- Możesz mi nie wierzyć, ale faktów nie zmienisz.
- Nie chcę tego słuchać, rozumiesz?! – Kasia podeszła do drzwi. – Wyjdź z mojego mieszkania! – otworzyła je na oścież.

Iza z satysfakcją wymalowaną w oczach po zrobieniu kilku kroków stanęła tuż obok Chodakowskiej.

- Szymek niedługo będzie miał rodzeństwo, cieszysz się? – jeszcze tylko spytała na „do widzenia”, po czym zniknęła za drzwiami.



„Znają imię me, 
znają moją twarz, nie ból ukryty w głębi mnie.”



Drobna brunetka siedziała na kanapie ze spuszczoną głową. Ręce miała skrzyżowane i oparte na kolanach. I dokładnie w takiej pozycji, bez większych ruchów, siedziała już od 2 godzin.
W jednej chwili usłyszała odgłos przekręcanego w zamku klucza. Ani drgnęła. Po niecałej minucie drzwi do domu się otworzyły. Próg mieszkania przekroczył wysoki brunet. Zauważył swoją żonę siedzącą na kanapie i wtedy jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Od razu odłożył torbę na podłodze w przedpokoju i nawet nie zdejmując płaszcza ruszył w stronę salonu. Nachylił się tuż nad ukochaną i chciał złożyć pocałunek na jej ustach, jednak ona wstała ze swojego miejsca, zrobiła kilka kroków do przodu i stanęła przy blacie w kuchni, opierając się o niego plecami.

- Co jest grane? – spytał Marcin. – Ty płakałaś?
- Nie. Przeziębiłam się – odpowiedziała beznamiętnie.
- To czemu ty w łóżku nie leżysz jeszcze? – podszedł do niej. – Herbatę ci zrobię i coś do jedzenia, a ty uciekaj do sypialni – powiedział z niesamowitą czułością w głosie, trzymając ukochaną za ramiona.

Kasia, która do tej pory twarz miała zwróconą gdzieś w bok, w końcu popatrzyła w oczy męża.

- Byłeś już u Izy? – spytała.
- Nie. Umówiłem się z nią, że ich odwiedzę w wolnej chwili, no a dzisiaj to przecież takiej nie mam – pogładził ją po policzku. – Bardzo się za wami stęskniłem, Kochanie.

Przybliżył swoje usta do jej warg, jednak Kasia wyswobodziła się z jego objęcia i stanęła kilka kroków dalej, odwrócona do niego plecami.

- A w zasadzie dlaczego ty o Izę pytasz?
- Marcin, czemu ty tak właściwie tak jej pomagasz, co? – stanęła przodem do niego, z założonymi na piersi rękoma.
- Mówiłem ci o tym nie raz – burknął.
- Chcę żebyś to powtórzył – zażądała.
- Bo jest sama. Bo ojciec dziecka ją zostawił. Bo okazał się być zwykłym dupkiem.
- To jest wersja oficjalna. A ta mniej?
- O co tobie do cholery chodzi?! Jaka wersja oficjalna znowu?! – podniósł głos.
- Może ty masz jakiś większy powód po prostu? – wzruszyła ramionami.
- Jaki większy powód?!
- Bo może to twoje dziecko.
- Zwariowałaś, tak? – popatrzył na nią z wściekłością w oczach. – Od nadmiaru treningów ci się zwoje przegrzały? – przystawił sobie palec wskazujący do głowy.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia?
- A co mam ci więcej powiedzieć?
- Prawdę, Marcin. Prawdę – popatrzyła na niego ze łzami w oczach.
- Nie, z tobą naprawdę jest coś nie tak.
- Nie przeginaj, Marcin.
- Jedyną osobą, która tutaj przegina, jesteś ty, Kaśka!
- Czyli mam uwierzyć, że pomagasz jej tylko i wyłącznie dlatego, ze jest sama, tak? Mój dobroduszny mąż - zaśmiała się pod nosem. – To jest chore, wiesz.
- Nie. To ty jesteś chora! Z jakiejś bezsensownej zazdrości.
- Bezsensownej? Nie bądź żałosny, Marcin.
- Mam serdecznie dosyć tej rozmowy. Wychodzę – ruszył w  stronę drzwi.
- Jasne. Tak najłatwiej. Uciekać od problemów. No ale czego się można było po tobie spodziewać. Przecież to cały Marcin: nieodpowiedzialny, niepoważny…
- Coś jeszcze?

Podbiegła do niego i zaczęła szarpać jego płaszcz.

- Przyznaj się, no bądź raz w życiu mężczyzną. To twoje dziecko, prawda? – krzyczała.
- Tak, to moje dziecko. Zadowolona jesteś? – wybuchnął.

Kasia jakby w jednej chwili się zmniejszyła. Z lwicy, która właśnie walczyła, stała się nagle malutka jak myszka. Puściła poły jego płaszcza i zrobiła 2 kroki do tyłu.

- Zadowolona z siebie jesteś? – powtórzył pytanie.

Nie odpowiedziała. Stała kompletnie bez ruchu. Oczy miała czerwone, zeszklone, a po jej policzkach spływały łzy.
Była tylko ona. Jej ból, który przeszywał ją od środka. Dalej mur, jedna wielka ściana. I Marcin stojący gdzieś daleko, daleko za tym murem…
Po słowach „tak, to moje dziecko” nic do niej więcej nie docierało. Była jakby w amoku.

- Ochłoń kobieto. I się zastanów trochę nad sobą. Na razie!

Marcin opuścił mieszkanie trzaskając za sobą drzwiami. Została tylko ona. I burza emocji, która targała nią od środka. To dla niej za dużo. Za dużo.

Dopiero po dłuższej chwili do uszu młodej matki dobiegł płacz jej pierworodnego syna. Zrobiła krok do przodu i wtedy poczuła silny ból w podbrzuszu.

- Ała! – jęknęła.



czwartek, 21 kwietnia 2016

Wind of change - część 34.

Taaaka sielanka na dziś! 
Następna część będzie ostatnią z serii "Wind of change"



***








„Gdy budzi się nowy dzień,
a z nim nadzieja wstaje;
wierzysz znów w życia sens,
możesz wreszcie zacząć biec.”



Brunetka cały poranek spędziła w łazience. Klęczała przy otwartej muszli, ręce trzymając na jej obrzeżach, a głowę miała pochyloną tuż nad nią. Była blada jak ściana, miała podkrążone oczy. Wyglądała na niesamowicie zmęczoną, wręcz wykończoną. Naprawdę prezentowała się kiepsko.

I to nie był jednorazowy incydent. Od kilku dni wszystkie jej poranki wyglądały tak samo...

Kiedy już poczuła się lepiej, powoli wstała i nacisnęła na spłuczkę. Podeszła do umywalki i spojrzała w lustro, które nad nią wisiało. Odgarnęła włosy do tyłu i głośno westchnęła. Przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie. Wyraźnie biła się z jakimiś myślami…

Jej mąż nie wiedział o tym, że ostatnio tak kiepsko się czuła. Od prawie tygodnia był w delegacji. Służbowy wyjazd do Niemczech. Rozmawiali ze sobą tylko przez telefon, dlatego nie chciała go niepokoić. Tym bardziej, że na początku myślała, że to tylko zwykłe zatrucie żołądkowe. Teraz, po kilku dniach,  nie była już taka pewna, czy to tylko dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego.
Wczoraj doznała „olśnienia”. Wzięła do ręki swój kalendarzyk i sprawdziła…

Schyliła się, otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej tekturowe opakowanie. Z niego wyjęła białą, plastikową rzecz. Spojrzała na nią uważnie, a niepewny uśmiech zaczął malować się na jej twarzy.



„Światła blask woła znów,
byś rozwinął skrzydła.
Tak jak ręki ciepły gest,
co pozwoli podnieść się.”



Niemcy.
Przystojny, wysoki brunet szedł właśnie przez jeden z frankfurckich parków. Ciałem może i był w państwie sąsiadującym z Polską, jednak duchem wyraźnie był gdzieś indziej. Dużo dalej. Był w Warszawie. W mieście, w którym teraz na stałe mieszkał. Do którego przeprowadził się właśnie z Niemczech. Jego myśli krążyły intensywnie wokół pewnej kobiety i dziecka…
Przystanął w miejscu i sięgnął do kieszeni płaszcza po telefon. Sprawdził godzinę. Było jeszcze dość wcześnie. Za wcześnie, żeby zadzwonić. Nie chciał przecież nikogo obudzić. Tym bardziej, że kobieta, z którą tak bardzo chciał się skontaktować, ma teraz wolne, więc powinna odpoczywać. Westchnął ciężko i schował urządzenie z powrotem do kieszeni. Nie zdążył ruszyć przed siebie, gdy poczuł wibracje w kieszeni. Z nadzieją sięgnął po telefon. Na widok imienia, widniejącego na wyświetlaczu, mimowolnie się uśmiechnął. Nacisnął zieloną słuchawkę.

- No dzień dobry – powiedział z uśmiechem. – Tak wcześnie i już na nogach?
- Dzień dobry. Właśnie się obudziłam.
- Przecież ty wolne masz i tak rano wstajesz? Odpoczywać powinnaś.
- Tak, tak, wiem. W kółko powtarza mi to mój lekarz, a teraz jeszcze ty.
- Izka, martwię się o ciebie i tego brzdąca małego.
- Tak, wiem. Ale ja całe dnie tylko odpoczywam. Nic więcej nie robię. Wiesz, jakie to jest strasznie męczące?

Chodakowski się zaśmiał.

- Tak, śmiej się. Dzięki… Marcin, kiedy wracasz?
- Jutro wieczorem będę w Warszawie.
- To może nas odwiedzisz? Bo strasznie się z brzdącem małym nudzimy.
- Jasne. Dobra, Izka, muszę już kończyć. Trzymajcie się.
- Dzięki. Pa!



„Wierzę w miłość, wierzę w miłość -
ona siłę daje nam!”



Chodakowska otworzyła drzwi do lokalu, po czym mocnym ruchem pchnęła wózek, wprowadzając go do środka.

- Dzień dobry – przywitała się, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi.
- Cześć mamuśka – zaśmiała się w jej stronę kobieta, która na jej widok od razu wyszła zza baru. – Cześć – kobiety pocałowany się w policzek na przywitanie. – Cześć Szymuś – właścicielka bistro przykucnęła przy wózku.

Kilka minut później.

- O jaki ja już duży jestem chłopak – powiedziała Kinga, trzymając w swoich ramionach dziecko. – Rośnie wam jak na drożdżach – powiedziała w stronę Kasi.
- To zupełnie tak jak twój Mikołaj.
- Ach te dzieci.

Kobiety się zaśmiały.

- Co tam słychać u was? – spytała Zduńska.
- W porządku – odpowiedziała Chodakowska z lekkim uśmiechem, po czym zaczęła uciekać gdzieś wzrokiem.
- Ejj, co jest? – zareagowała z zaciekawieniem na jej zachowanie.
- Nic – zaśmiała się Kasia. – Ojj no nic – z szerokim uśmiechem na twarzy założyła sobie włosy za ucho. – Kinga, mam prośbę. Mogłabym zostawić u ciebie Małego tak na godzinkę?
- Coś się stało?
- Nie. Po prostu muszę iść w jedno miejsce, a nie mogę go wziąć ze sobą. On jest dopiero co nakarmiony, więc zaraz powinien zasnąć. Ja bym go uśpiła i dopiero wtedy bym poszła. Nie powinien się obudzić przed moim powrotem.
- Kasiu, nie ma żadnego problemu. Zaraz przyjedzie Janek, więc zajmie się wszystkim to ja w tym czasie zaopiekuję się Szymkiem. Co, Szymuś, zostaniesz z ciocią Kingą? – przeczesała dłonią jego blond włoski.

Dziecko, jakby w odpowiedzi, uroczo uśmiechnęło się w stronę Zduńskiej.

- Widzisz. Damy sobie radę.
- Kinga, jesteś pewna?
- Jasne. A ty już leć, bo pewnie ci się spieszy.
- Dziękuję ci, jestem ci winna przysługę.
- Na pewno się upomnę – zaśmiała się przyjaźnie.
- Cześć Kochanie – pocałowała synka w czoło. – Grzeczny bądź, Szkrabie.
- Na pewno będzie – zapewniła Zduńska.
- Jestem za godzinkę – ruszyła w stronę wyjścia.
- Pomachamy mamusi? Pa pa – wzięła rączkę chłopca i zaczęła nią wymachiwać w stronę kobiety stojącej już w drzwiach.



„Znów nowy dzień budzi się;
już nie jesteś sam!”



Biały, długi korytarz. Chodakowska siedziała na krześle przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu lekarskiego. Z jednej strony była zdenerwowana. Było to po niej widać. Niespokojnie bawiła się paskiem swojej torebki. Jednak z drugiej strony była w jakimś stopniu spokojna. Wręcz szczęśliwa.
W pewnej chwili z gabinetu wyszła młoda kobieta w białym uniformie. Rozejrzała się po korytarzu, po czym zatrzymała swój wzrok na Kasi.

- Pani Chodakowska? – spytała z uśmiechem.

Kasia niepewnie skinęła głową.

- Zapraszam.

Kobieta otworzyła szerzej drzwi, tak żeby pacjentka mogła wejść do środka.
Teraz w pomieszczeniu był już tylko lekarz i ona. Mężczyzna w białym kitlu siedział przy biurku i przeglądał jakieś papierki.

- Dzień dobry. Proszę siadać – powiedział lekarz znad dokumentów i wskazał pacjentce miejsce. – Co Panią do mnie sprowadza? – odłożył na bok kartki i skupił swój wzrok na brunetce.
- Od kilku dni mam poranne mdłości, nudności. Ogólnie kiepsko się czuje. No i miesiączka – założyła niesforny kosmyk włosów za ucho – spóźnia mi się.
- Kiedy było ostatnie krwawienie?
- Około 2 miesiące temu.

Pa doktor uśmiechnął się do niej.

- Zapraszam na USG.

Kilka minut później.

- Widzi Pani ten mały pęcherzyk? – lekarz wskazał małe „coś” na monitorze.
- Tak – odpowiedziała Chodakowska. – Czy to…? – spytała z nadzieją.
- Tak. Gratuluję pani Kasiu. To 7-my tydzień.



 „Wierzę w miłość, wierzę w miłość -
ona może zmienić nas.”



- Kawę?
- Jakbym mogła prosić to herbatę – odpowiedziała Chodakowska z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
- Już się robi – powiedziała Kinga i z zamówieniem przyjaciółki ruszyła w stronę baru.

Kasia położyła dłonie na swoim brzuchu. Jej uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił.

Była taka szczęśliwa. Niesamowite uczucie. Chyba najlepsze, jakiego kobieta może w życiu doznać. Znowu jest w ciąży. Znowu zostanie mamą. A Marcin tatą. Znowu zostaną rodzicami. Szymek będzie miał rodzeństwo. A może tym razem to będzie dziewczynka? Marcin zawsze tak marzył o córeczce.
Była przeszczęśliwa.
W ostatnim czasie pomiędzy nią a Marcinem nie układało się za dobrze. Żeby nie powiedzieć źle. Ciągle się kłócili. Trudno się dziwić. Ich związek ostatnio wyglądał jak trójkąt. Kasia – Marcin – IZA. Czyli znajoma (przyjaciółka?) w ciąży. Chodakowska miała już tego naprawdę dosyć. Miała dosyć tego, że Marcin, że jej mąż, jest na każde zawołanie w zasadzie obcej kobiety. Jeden telefon od ciężarnej Pani kurator, a on rzuca wszystko i do niej jedzie. Rozumiała, że Iza nie miała nikogo, że została sama w ciąży. Nawet trochę, gdzieś tam głęboko w środku, jej współczuła. Ale to chyba nie powód, żeby Marin przez tę całą pomoc zaniedbywał teraz swoją rodzinę. Prawda?
Ale teraz, kiedy ona jest w ciąży, kiedy spodziewają się z Marcinem dziecka, kolejnego małego brzdąca, wszystkie obawy i wszystkie złości odeszły gdzieś na bok. Teraz najważniejsze było to, że jest w ciąży. Teraz wszystko się zmieni. Ich życie się zmieni. Teraz wszystko się ułoży. Musi się ułożyć.

Otworzyła torebkę i wyjęła z niej telefon. Wystukała 9 cyfr, nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła sobie urządzenie do ucha.

- …
- Cześć Kochanie! – powiedziała rozentuzjazmowana.
- …
- Bardzo za tobą tęsknimy, wiesz? – spojrzała  do wózka, stojącego obok kanapy, Mały słodko spał.
- …
- I mamy dla ciebie niespodziankę – powiedziała tajemniczo.

Jej dłonie ponownie spoczęły na brzuchu, a iskierki szczęścia zaczęły tańczyć jej w oczach.



niedziela, 10 kwietnia 2016

Wind of change - część 33.







2 tygodnie później.



„Chodźmy dziś do mnie - tak, to męski świat:
uczuć pustkowie i ruchomy piach.”



Centrum handlowe.
Z racji tego, że było piątkowe popołudnie i piękna pogoda za oknem to większość ludzi, którzy godzinę czy też dwie wcześniej skończyli pracę, zaczęli wolny weekend zakupami.  Panie przemierzały sklepy z odzieżą, no i te z butami. Panowie zaś, z długimi listami zakupów, które otrzymali od swoich kobiet, maszerowali między regałami w sklepie spożywczym, błądząc przy tym niczym w labiryncie.

Stoisko ze świeżymi warzywami i owocami.
Tam, przy wózku stała niska brunetka. Rozglądała się na boki, wyraźnie kogoś wypatrywała. W jednej chwili stanął za nią wysoki, nieziemsko przystojny mężczyzna. Położył swoje dłonie na rączce od wózka, tym samym obejmując śliczną kobietę. Na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Brunet o atletycznej budowie ciała przyłożył swoje wargi do kobiecej szyi i zaczął ją delikatnie muskać.

- Mmm – wymruczała kobieta.

Kiedy mężczyzna zauważył, że „usidlona” przez niego kobieta chce się odwrócić w jego stronę, umożliwił jej to minimalnie się od niej odsuwając.
Kiedy już stała przodem do niego pierwsze co zauważył to przeuroczy uśmiech na jej twarzy. Sam również obdarzył ją chyba najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
Po tej krótkiej wymianie zrobił krok w jej stronę i wpił w jej rozchylone wargi.

- Jaka ty jesteś piękna – powiedział, muskając palcami jej rozgrzany policzek.

Ledwo zauważalnie, ale jednak – zaczerwieniła się.

- Mam najpiękniejszą żonę na świecie – powiedział z przekonaniem.

Kilka minut później.

- Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem kasjerka.
- Dzień dobry – odpowiedzieli chórem Chodakowscy.

Marcin przenosił zakupy z wózka na ladę, a Kasia pakowała nabite przez kasjerkę artykuły do specjalnej torby.

- Te truskawki już nie są nasze – powiedziała Chodakowska w stronę kobiety, która właśnie skanowała opakowanie czerwonych owoców.
- Ale jak to? – spytała zdezorientowana sprzedawczyni.
- Proszę to policzyć, to jest nasze – wtrącił Marcin.
- Nie – brunetka pokręciła głową.
- Tak – Chodakowski podszedł do swojej żony i powiedział coś cicho w jej stronę.

Kasia z impetem wstawiła siatkę z zakupami do wózka, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę wyjścia. Marcin odprowadził ją wzrokiem.

- Proszę to policzyć – powiedział z wymuszonym uśmiechem do kasjerki.



„A serce słabsze niż pięść
i łatwo złamać je, gdy zaufa.”



Muzyka w tle, cicho roznosząca się po samochodzie. A między dwójką ludzi tak gęsta atmosfera, że można by ją nożem kroić.

- Zatrzymaj samochód – powiedziała Kasia przez zaciśnięte z wściekłości zęby. – Zatrzymaj samochód! – powtórzyła głośniej.

Chodakowski jednym ruchem ręki włączył prawy kierunkowskaz i zjechał na pobocze. Gdy tylko koła zatrzymały się w miejscu brunetka wyszła z auta i trzasnęła za sobą drzwiami. Odeszła kawałek.
Marcin wziął głęboki oddech. Opuścił Jeep’a i podszedł do swojej żony.

- Co to miało być?! – krzyknęła Chodakowska i skrzyżowała sobie ręce na piersi.
- Kasiu – chciał złapać ją za ramiona, jednak odsunęła się od niego.
- Odpowiesz na moje pytanie? – spytała wyczekująco.
- To było w ogóle pytanie? – prychnął.

Kasia popatrzyła na niego spod byka.

- Kotku  – mimo protestów z jej strony w końcu położył swoje dłonie na jej ramionach. – Tłumaczyłem ci to już, prawda? – powiedział ze spokojem. – Iza kilka dni temu wyszła ze szpitala. Lekarz zabronił jej z domu wychodzić. Zadzwoniła do mnie i poprosiła o zakupy.
- O coś jeszcze cię poprosiła? – spytała ze złością w głosie.
- Kaśka, to jest opakowanie truskawek tylko.
- Dzisiaj opakowanie truskawek, a jutro co? Może poprosi cię, żebyś z nią zamieszkał – zadrwiła.
- Kaśka, przesadzasz. O co tobie tak w ogóle chodzi, co?! – podniósł głos.

Jego oczy napełniły się złością, a jej łzami.

- Mogłeś mnie chociaż uprzedzić – powiedziała z wyrzutem.
- Żebyś zrobiła scenę w sklepie czy może pod szkołą tańca? – zironizował.

Zdenerwowana kobieta wyswobodziła się z jego objęcia i odwróciła do niego plecami. Niewiele myśląc ruszyła przed siebie. Gdy zrobiła kilka kroków do przodu, usłyszała:

- Co ty wyprawiasz? Gdzie ty w ogóle idziesz teraz?
- Idę do domu – szła dalej.
- Kaśka! Kaśka do cholery! – krzyknął jeszcze za nią.

Gdy zniknęła gdzieś za rogiem wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon.

Kilka minut później.
Chodakowska cały czas szła przed siebie. Te kilometry, które pokonywała pozwoliły jej na uspokojenie się i wyciszenie. W pewnej chwili, bez większego powodu, zatrzymała się w miejscu. Sięgnęła do torebki po telefon. Znalazła w nim kontakt i zadzwoniła.

- Cześć Emilka. Wszystko w porządku? – powiedziała do słuchawki.
- …
- Mam prośbę. Mogłabyś zostać z Szymkiem trochę dłużej dzisiaj?
- …
- Super – uśmiech zaczął malować się na jej twarzy. – Ja za chwilę wpadnę jeszcze do domu to porozmawiamy.
- …
- Dziękuję ci. Pa!

Rozłączyła się.
Rozejrzała się na boki i wzięła głęboki oddech.
Kilkoma ruchami palca wskazującego weszła w spis połączeń i tam wyszukała kontakt, który kilkakrotnie próbował się do niej ostatnio dodzwonić, bez powodzenia jednak. Nacisnęła na niego, po czym przyłożyła sobie słuchawkę do ucha.

- Cześć, Kasia z tej strony…



„Nie, nie możesz wiedzieć więcej niż ja,
choć sam o sobie niewiele wiem.
Mam jeszcze kilka zalet i wad - 7 tajemnic!”



Mężczyzna stanął przed drzwiami, w które po chwili kilka razy zapukał. Niecałą minutę później drzwi się uchyliły i jego oczom ukazała się niska brunetka. Na jego widok uśmiech od razu wkradł się na jej bladą twarz.

- Jesteś już? – popatrzyła na niego maślanym wzrokiem. – Znaczy cześć. Wejdź Marcin – ręką wskazała mu wnętrze mieszkania.
- Cześć Izka – obdarzył ją wymuszonym uśmiechem.

Podszedł do niej, musnął jej policzek, po czym wszedł dalej.

- Truskawki mam dla ciebie i jeszcze kilka innych rzeczy – podniósł do góry pełną torbę zakupów.
- Super. Dziękuję ci bardzo – wzięła od niego reklamówkę i zaniosła ją do kuchni. – Napijesz się czegoś? – spytała z uśmiechem.
- Nie, ja tylko na chwilę.

Mina jej zrzedła. Zaczesała ręką włosy do tyłu i podeszła do stojącego w salonie Chodakowskiego.

- Marcin…

Ich spojrzenia się spotkały.
Jego wzrok. Te piękne, brązowe oczy.
Jego obecność. Był tak blisko, o krok.
Musiała. Musiała się do niego zbliżyć. Choć na chwilę. Choć na jeden krótki moment.
Chciała położyć swoją rękę na jego policzku, jednak Chodakowski odwrócił twarz w bok. Zrozumiała. Wycofała swoją dłoń. Po chwili odchrząknęła.

- Po prostu zrobiłeś mi zakupy, opiekujesz się mną, odwiedzasz mnie…
- Iza…

Lewińska poczuła, że grunt osuwa się spod jej stóp, dlatego postanowiła podejść Chodakowskiego z innej strony:

- Marcin, ja tylko chciałam się napić herbaty w twoim towarzystwie. Czy to naprawdę tak dużo? – smutek malował się w jej oczach.
- Z cytryną poproszę – powiedział z delikatnym uśmiechem.

Lewińska posłała mu promienny uśmiech i z satysfakcją wymalowaną na twarzy ruszyła do kuchni.



„Bo są takie dni,
o szczęście trzeba się bić.”



Kasia z mieszkania wyszła pewna siebie. Szybkim krokiem opuściła blok i wsiadła do taksówki. Jednak teraz, gdy stała przed restauracją, nie była już taka pewna, czy rzeczywiście dobrze robi. Była pełna obaw. Mnóstwo myśli kłębiło się w jej głowie.

Fakt – Marcin przeszedł dzisiaj samego siebie. Zdenerwował ją bardzo. I jeszcze ta Iza…
Ale z drugiej strony czy to jest powód, żeby iść z obcym facetem na kolację? Ale to przecież w ramach podziękowań za uratowanie życia. Zresztą Marcin ostatnio mnóstwo czasu spędza z Lewińską, więc w zasadzie dlaczego ona ma mieć jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Iza, ciągle ta Iza…
Ile ona to jeszcze wytrzyma?

Pchnęła drzwi i weszła do środka. Od progu podszedł do niej jakiś mężczyzna, ubrany w czarny, dobrze skrojony garnitur. Spytał o rezerwację i pomógł jej zdjąć płaszcz. Następnie wskazał stolik, przy którym już siedział Łukasz.

- Dobry wieczór – przywitała się.
- Cześć Kasiu – uśmiechnął się do niej uroczo.

Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, a uśmiech  nie zszedł z jego twarzy ani na sekundę. Chodakowska poczuła się nieco skrępowana, dlatego spuściła głowę.

- Po pierwsze to chciałem ci powiedzieć, że pięknie wyglądasz.

Chwycił jej prawą dłoń w swoje ręce i podniósł ją do twarzy.

- A po drugie? – spytała z rumieńcem na policzkach.
- A po drugie to cieszę się, że zadzwoniłaś i że zjemy razem kolację – złożył pocałunek na jej ciepłej dłoni.



„[…] nagle wyszłaś nie mówiąc nic.”



Wysoki brunet wszedł do mieszkania ze spuszczoną głową. Odwiesił kurtkę na wieszaku w przedpokoju, głośno przełknął ślinę i odwrócił się w stronę salonu. Nie było nikogo. W kuchni też nie. W tej chwili z pokoju dziecięcego wyszła niezbyt wysoka blondynka.

- Oo, Marcin, jesteś już – powiedziała na jego widok.
- A ty jesteś jeszcze? – spytał zdziwiony.
- No tak. Kasia poprosiła mnie, żebym została z Szymkiem do twojego powrotu – oznajmiła.
- To Kaśki nie ma w domu?
- Nie. Wyszła jakąś godzinę temu.
- Jak to wyszła? Ejj, ejj. Powoli.

Doprowadził Emilkę do kanapy, na której blondynka usiadła.

- Od początku. Gdzie jest Kaśka?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami.
- Emilka, skup się.
- Kasia zadzwoniła do mnie i spytała, czy mam dzisiaj czas i czy mogę zostać dłużej z Szymkiem. Zgodziłam się. Po chwili przyszła do mieszkania i powiedziała, że mam poczekać na ciebie, więc zajęłam się Szymkiem. A Kasia w tym czasie przebrała się i wyszła – powiedziała po kolei. – Dobra, Marcin, czy ja już mogę iść? – spytała zniecierpliwiona tym „przesłuchaniem”.
- Jasne – odpowiedział już duchem nieobecny.



„Znikamy dziś,
czasem nie mam nas aż do jutra,
z prawdy do kłamstw…”



Siedział na pufie w salonie kompletnie bez ruchu. Spuszczoną głowę ukrytą miał w dłoniach.
W jednej chwili usłyszał odgłos przekręcanego w zamku klucza. Usiadł prosto, opierając się łokciami o uda. Po niecałej minucie, która dla niego była wiecznością, drzwi do domu w końcu się otworzyły. Próg mieszkania przekroczyła piękna kobieta.

Czarne włosy, zazwyczaj rozpuszczone, teraz miała upięte.
Ubrana była w szary, jesienny płaszczyk, który idealnie leżał na jej smukłej figurze.
Na stopach miała beżowe szpilki na wysokim obcasie.

Odwiesiła torebkę na wieszaku, po czym zdjęła wierzchnią narzutę.

Oczom Marcina ukazała się krótka, bardzo dopasowana, krwisto-czerwona sukienka.

Przełknął ślinę.

- Cześć – wydusił z siebie na powitanie.
- Cześć – odpowiedziała, pozbywając się butów.
- Gdzie byłaś?
- A ty chyba jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mnie o to pytać – obdarzyła go cynicznym uśmieszkiem.

Podszedł do niej.

- Mężem twoim jestem. Mam prawo…

Zaśmiała się.

- To takie zabawne jest? – spytał już lekko podenerwowany jej zachowaniem.
- Tak – przyznała i zaczęła bawić się suwakiem jego bluzy. – Bo jeżeli, jak dobrze sam zauważyłeś, jesteś moim mężem i masz pewne prawa, to również masz pewne obowiązki, Kochanie – ironicznie wypowiedziała ostatnie słowo.

Po mieszkaniu rozległ się płacz dziecka. Kasia ruszyła w stronę źródła dźwięku.

- Aha – zatrzymała się w progu dziecięcego pokoiku. – Śpisz dzisiaj na kanapie.

Po tych słowach zniknęła za drzwiami prowadzącymi do pokoju Szymka.



poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Mały spoiler (: !

No hej Wam, to znowu ja :D! Obiecałam mały spoiler przy najbliższej okazji - no to jestem. :)

Sprawa wygląda następująco... Powoli kończymy tę część opowiadań. Myślę, że zostało nam jeszcze dosłownie kilka części serii "Wind of change". Ale oczywiście to nie koniec naszej historii. ;)
"A new life" - taką nazwę będzie nosiła nowa seria.
Co się kryje za tym tytułem?
Myślę, że spodziewacie się wielkiego BUM na koniec "Wind of change". A jeżeli do tej pory się nie spodziewaliście to lojalnie uprzedzam - szykuję dla Was taki splot wydarzeń, który sprawi, że bardzo dobrze zrozumiecie sens "A new life".

Kilka słów wstępu było to teraz mały spoiler w postaci obrazka, który będzie towarzyszył częściom opowiadania "A new life".




Tyle ode mnie. :) 
Jeżeli chcecie puścić wodze fantazji co do tego, co dla Was wymyśliłam i przygotowuję to zapraszam serdecznie - pod tym postem jest na to idealne miejsce. ;)

Pozdrawiam cieplutko wszystkich KaMiholików :-*!


PS Jeżeli ktoś czeka na 32-gą część "Wind of change" to chciałam oznajmić, że od niedzieli jest już dostępna. 
PS 2 Część 33-cia na dniach. 


Kasiek (: !

niedziela, 3 kwietnia 2016

Wind of change - część 32.

Ale Wam romantyczną część napisałam. :-D Może to przez te newsy, które opanowały ostatnio sieć, na temat wyznania miłości Izie przez Marcina. Ja to tylko czekam jak On zacznie do niej mówić "Królewno" - oficjalnie kończę oglądanie tego serialu! Niestety, ale ostatnio przeglądając pewną stronę (na jednym z portali społecznościowych), w opowiadaniu przeczytałam słowo "Królewno" skierowane do Izy przez Marcina - powiem Wam szczerze, że mnie zmroziło...

Jeszcze raz bardzo przepraszam za niesłowność i opóźnienie, ale mam nadzieję, że ta część Wam to chociaż w niewielkim stopniu wynagrodzi. ;) 
Dzisiaj sielanka w pełni, ale się nie przyzwyczajajcie KaMiholiczki - problemy już od następnej części. :P



***








„To coś jeszcze, coś więcej
ukrywa Twój wzrok…”



- Noga wyżej, jeszcze wyżej. Dobra, prostujemy się i raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy.

Mężczyzna powtarzał to w kółko, a kobieta, którą delikatnie trzymał za rękę ruszała się w rytmie wypowiadanych przez niego słów. A przynajmniej próbowała…

- Stop – powiedział tancerz.

Puścił dłoń uczennicy, po czym ruszył w stronę okna i wyłączył magnetofon stojący na parapecie.

- Co się z tobą dzieje dzisiaj? – założył ręce na klatce piersiowej. – Przecież ćwiczyliśmy ten układ w tamtym tygodniu, prawda?

Brunetka przytaknęła tylko głową.

- A ty dzisiaj tańczysz tak, jakbyś wszystko zapomniała. Kompletnie nie w rytmie.
- Wiem i przepraszam – spuściła głowę.
- Kasia, coś się stało? – delikatnie pogłaskał kobietę po ramieniu.
- Nie – starła samotną łzę spływającą jej po policzku.
- Widzę przecież – stwierdził.

Chodakowska przetarła zeszklone oczy, wzięła głęboki oddech i popatrzyła na swojego nauczyciela tańca.

- Marceli, z tego dzisiaj nic nie będzie. Ze mnie dzisiaj nie będzie żadnego pożytku…


No jasne. Bo jedyne, czym sobie zaprzątała dzisiaj głowę, a co odrywało ją od skupienia się na lekcji tańca, była wczorajsza kłótnia z Marcinem.
Po słowach: „ja nie wiem jak długo to jeszcze wytrzymam”, jej mąż chciał się wytłumaczyć, chciał żeby w końcu mu dała dojść do głosu. Jednak ona skutecznie mu to uniemożliwiła. Gdy tylko zaczął coś mówić wstała z łóżka i szybkim krokiem podeszła do dużej, rozsuwanej szafy. Wyjęła z niej komplet pościeli, wepchnęła ją w ręce Chodakowskiego i oznajmiła: „dzisiaj śpisz na kanapie”. Następnie wypchnęła go z sypialni i szczelnie zasunęła za nim drzwi.

Rano nie wstała, żeby zrobić mu śniadanie, tak jak robiła to codziennie od poniedziałku do piątku, chociaż obudziła się wraz z dźwiękiem jego budzika. Słyszała jak leniwie krząta się po mieszkaniu, a tuż przed wyjściem stanął tuż za drzwiami sypialni, do której najwyraźniej chciał wejść.
Nie, ostatecznie tego nie zrobił.


- Mogę już iść? – spytała.

Kilka minut później.
Właśnie wychodziła z budynku szkoły tańca, gdy telefon w jej torebce się rozdzwonił. Wyciągnęła urządzenie, a na wyświetlaczu widniał napis: „Marcin”. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem i odebrała połączenie.

- Tak?
- …
- Zdążyłam wyjść.
- …
- A ty już jesteś w domu? – wyraźnie się rozpromieniła.
- …
- To daj mi jakieś 15 minut.
- …
- Tak?
- …
- Ja ciebie też kocham. Pa!

Wrzuciła telefon do torebki i z szerokim uśmiechem na twarzy weszła na pasy, uprzednio wcale się nie rozglądając, czy coś jedzie czy nie. Po chwili poczuła jakąś siłę, która ciągnie ją do tyłu, następnie usłyszała dźwięk klaksonu samochodu. Zdenerwowany kierowca krzyczał coś do niej i wymachiwał rękoma, a ona przerażona wpatrywała się w jego  furię. Machnął obojętnie ręką, wcisnął gaz i odjechał z piskiem opon. Dopiero wtedy Kasia poczuła, że ktoś mocno trzyma ją za ramię. Odwróciła się.

- Mam nadzieję, że ten przeuroczy uśmiech przed wejściem na pasy to nie był przejaw radości przed popełnieniem samobójstwa? Czy jednak pokrzyżowałem Pani plany? – zapytał jej wybawca z czarującym uśmiechem na twarzy.
- Nie – Chodakowska ciągle była tak przerażona, że nie mogła wykrztusić z siebie więcej niż to jedno słowo.
- To kamień spadł mi z serca – mężczyzna teatralnie odetchnął z ulgą.

Stali tak przez dłuższą chwilę. W tym czasie Kasia uspokoiła oddech i popatrzyła w oczy mężczyźnie, który dokładnie się jej przyglądał. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Dziękuję – powiedziała w końcu. – Uratował mi Pan życie.
- Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Ja normalnie nie bujam w obłokach, a dzisiaj… No gdyby nie Pan…
- Jaki Pan, jestem Łukasz – wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Kasia – z lekkim uśmiechem na twarzy uścisnęła wiszącą w powietrzu rękę.



„W oczach tych na codzienność znajdę broń!”



Mieszkanie na jednym z warszawskich osiedli w samym centrum miasta. Duże, przestronne i urządzone w stylu nowoczesnym. A w nim czwórka dorosłych ludzi i dwoje dzieci – mały Szymek siedzący na kolanach swojego chrzestnego oraz Maciek, który siedział przy stole i rozmawiał z Marcinem. Magda i Kasia stały przy blacie w kuchni i, przygotowując jakąś sałatkę, rozmawiały ze sobą.

- Jak Maciek się w ogóle czuje po śmierci ojca? – spytała dyskretnie Kasia, kątem oka zerkając na chłopca, który cały czas był zajęty pogawędką z jej mężem.
- Jakoś. On jest bardzo zamknięty w sobie, nie może sobie znaleźć przyjaciół w tym całym ośrodku. Tak bardzo mi go szkoda, tym bardziej, że nie umiem mu pomóc…
- Żartujesz? Kochana, bierzecie go do siebie prawie co weekend, odwiedzacie go w każdej wolnej chwili – Kasia objęła szwagierkę ramieniem. – Magda, bardzo dużo dla niego robicie – jesteście, a to jest teraz mu najbardziej potrzebne.
- Z jednej strony to może i tak. Ale z drugiej – Magda popatrzyła prosto w oczy swojej rozmówczyni – boję się, Kasiu, boję się – w jej oczach pojawiły się łzy.
- Czego?
- Boję się, że tą swoją bliskością zrobimy mu jakieś złudne nadzieje, że on się do nas za bardzo przywiąże, że w końcu nadejdzie taki dzień, że on wprost spyta, czy może z nami zostać na zawsze. I co ja mu wtedy powiem? – smutek, przerażenie, żal malowały się w jej oczach.
- Nie chcę się wtrącać, ale wy przecież myśleliście o adopcji – podrzuciła niepewnie.
- Tak, myśleliśmy – niestety czas przeszły.
- Coś się zmieniło?
- Tak, Olek się zmienił, znaczy zmienił zdanie po ślubie. Powiedział, że nie chce się spieszyć z adopcją, że mamy na to jeszcze czas. Kasia, a ja nie chcę czekać.

Magda odwróciła się tyłem do blatu i plecami o niego oparła.

- Nie chcę czekać – powiedziała bezradnie i założyła ręce na swojej klatce piersiowej.

Swój wzrok skierowała w stronę salonu. Tam byli już wszyscy mężczyźni. Marcin siedział wygodnie w fotelu, zaś reszta na kanapie; Olek z Szymkiem na kolanach i Maciek siedzący obok nich i bawiący się z małym chłopcem. Na ten widok łzy zaczęły wypływać z jej oczu, a ona nie miała nad nimi żadnej kontroli. Kasia, która uważnie się jej przyglądała, pogładziła ją przyjacielsko po ramieniu. Magda po chwili wzięła głęboki oddech i starła mokre ślady ze swoich lekko zaczerwienionych policzków.

- Ale przecież nie mogę zmusić Olka do adopcji, nie? – zaśmiała się ironicznie. – Dobra, nieważne. A co u was? Wszystko w porządku?
- Tak – powiedziała od razu.

Skłamała. Ale nie chciała zadręczać Magdy swoimi problemami i obawami. Jej szwagierka miała wystarczająco swoich kłopotów, nie musiała przejmować się jeszcze trudnościami, z jakimi ona musiała się ostatnio zmagać.

Marcin spojrzał na stojące w kuchni kobiety. Zatrzymał swój wzrok na swojej żonie, która instynktownie wyczuła jego spojrzenie i również spojrzała w jego kierunku. Na twarzy Chodakowskiego pojawił się ciepły uśmiech. Po chwili zawahania odpowiedziała mu tym samym.



„Już wiem, kiedy tylko spojrzę,
w Twych oczach jest to
 

wszystko czego szukam.”



Przystojny, wysportowany mężczyzna podszedł do drzwi prowadzących do łazienki. Były uchylone, dlatego postanowił wejść do środka. Przed dużym, wiszącym nad umywalką lustrem stała jego żona. Do tej pory smarowała sobie nogi balsamem, jednak gdy stanął w drzwiach od razu zwróciła swoją twarz w jego stronę.

- Co z Szymkiem? – spytała.
- Zasnął przed chwilą.
- Cudownie, bo jestem taka zmęczona, że marzę tylko o łóżku – uśmiechnęła się do niego słodko.
- A wiesz – objął ją w pasie – to się bardzo dobrze składa – powiedział intrygująco.
- Tak? – przedłużyła z uśmiechem.
- Tak. Bo ja też marzę o łóżku – przybliżył swoją twarz do jej.
- To co, idziemy grzecznie spać? – spytała zalotnie.
- Nie dałaś mi dokończyć. Poza łóżkiem to jeszcze marzy mi się...

Odchylił szlafrok tak, że jego oczom ukazało się jej nagie ramię. Delikatnie, tylko opuszkami palców, musnął je. Nieznacznie zadrżała pod wpływem jego subtelnego dotyku.

- Co ci się marzy? – spytała ledwo słyszalnie.

Napięcie powoli sięgało zenitu.

- Żona moja mi się marzy.

Ich usta dzieliły już tylko milimetry.

- To chyba musimy coś z tym zrobić – kusząco przygryzła dolną wargę.

Ta gra zaszła już wystarczająco daleko. Nie wytrzymał tego napięcia, które się między nimi wytworzyło. Wpił się w jej rozchylone usta i zachłannie całował każdy ich milimetr.

- To co zrobimy z tymi naszymi marzeniami? – spytał Marcin z błyskiem w oku.
- Marzenia trzeba spełniać – odpowiedziała, a iskierki szczęścia tańczyły jej w oczach.

Jednym sprawnym ruchem porwał ją w swoje ramiona. Oboje śmieli się przez całą drogę z łazienki do sypialni. W końcu położył ją na łóżku, a sam oparty na łokciach znalazł się tuż nad nią.

- Kocham cię najbardziej na świecie – wyszeptał patrząc prosto w jej oczy.
- Marcin, tak bardzo cię kocham - z niesamowitą czułością pogładziła jego rozgrzany policzek.

 Ich usta ponownie się złączyły.



„Wszechświat którego my
częścią jesteśmy dziś
i w  morzach ulotnych dni
wyspa to ja i Ty.”



- Kochanie?

Leżała mocno wtulona w nagi, męski tors z podbródkiem opartym o jego ramię.

- Tak, Królewno?

Zaśmiała się pod nosem. Wprost uwielbiała kiedy tak do niej mówił. Oparła się na łokciu i po znalezieniu jak najkrótszej drogi do jego ust złożyła na nich czuły pocałunek.

- To mi chciałaś powiedzieć? – zachichotał.
 - Nie tylko.
 - No to co jeszcze?

 Palce ręki, która leżała pod kobietą i szczelnie ją obejmowała, zaczęły poruszać się po nagiej skórze jej całej ręki.

- Olek dzisiaj przez cały czas zajmował się Szymkiem – zaczęła.
- No i?
- No nic, po prostu fajnie razem wyglądali, prawda?
- Czy ty nie chcesz mnie czasem wymienić na mojego braciszka?

Uderzyła go w ramię.

- Nie błaznuj!

Oboje zaczęli się śmiać.

- A co sądzisz o Maćku?
- Fajny dzieciak z niego. Mądry, ale mało wygadany. No ale nie ma co się dziwić, dopiero co 11 lat skończył, a tyle już w życiu przeszedł. Szkoda mi chłopaka.

Po chwili ciszy przekręcił się na bok. Leżał teraz twarzą w twarz z ukochaną kobietą.

- A czemu ty tak mnie wypytujesz? – popatrzył prosto w jej oczy. – Kaśka, co ty znowu wymyśliłaś?
- Nic, zupełnie nic.
- To co jest? No przecież widzę – założył jej niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Rozmawiałam z Magdą. Olek zmienił zdanie co do adopcji.
- To znaczy?
- Stwierdził, że mają na to jeszcze czas.
- A Magda ma inne zdanie na ten temat?
- Magda chciałaby stworzyć prawdziwy dom dla Maćka.
- Wiesz, że nikogo nie da się zmusić do tak poważnej decyzji i że nie można wszystkim wokół pomóc?

Skinęła głową.

- Spróbuję z Młodym porozmawiać, ale nie obiecuję, że coś uda mi się wskórać.
- Dziękuję – musnęła jego wargi.
- Królewno, ja mogę z nim porozmawiać, ale za niego decyzji nie podejmę. Nawet nie mam zamiaru przekonywać go do adopcji Maćka czy w ogóle do adopcji. On sam musi być na to gotowy i być tego pewny.
- Wiem, Kochanie – ponownie jej usta spoczęły na jego wargach.

Marcin przekręcił się na łóżku i już leżał na plecach.

- Chodź tu do mnie – wyciągnął do niej ramię, w które ona ochoczo się wtuliła.

Pocałował ją w sam czubek głowy, po czym powiedział:

- Moje marzenie spełnione to teraz czas na twoje, idziemy spać.
- Ehem – wymruczała.

Pocałowała jego nagą klatkę piersiową i przymknęła powieki.