„Chyba brak mi już sił, by wstać
potrzebuję Twoich rad.”
potrzebuję Twoich rad.”
Przystojny mężczyzna kierujący Jeep’em jechał właśnie
autostradą, która z każdym przejechanym przez nią kilometrem przybliżała go do
Warszawy. Już niedługo, już niedługo.
Jeszcze tylko kilkadziesiąt kilometrów dzieliło go od domu. Jeszcze tylko
godzina-dwie i zaparkuje przed swoim blokiem i po kilku minutach otworzy drzwi
swojego mieszkania. Wejdzie do środka i weźmie w ramiona swoją ukochaną żonę i
swojego pierworodnego synka. Jeszcze
tylko trochę. Jeszcze trochę. Na samą myśl, że już niedługo znowu będzie ze
swoją małą rodzinką po tygodniowym wyjeździe służbowym, jego twarz
rozpromieniła się w uśmiechu.
Po aucie rozniósł się dźwięk przychodzącego połączenia.
Uruchomił samochodowy zestaw głośnomówiący, po czym zaczął:
- No cześć stary. Co tam słychać?
- Cześć
Chodakowski. To ja pytam, co tam u mojej ulubionej rodzinki słychać.
- Wracam właśnie do Warszawy.
- A to gdzie żeś
był tatuśku?
- W Niemczech. Służbowy wyjazd.
- I jak poszło?
- Maczeta, po co dzwonisz? Bo na pewno nie po to, żeby
się dowiedzieć jak u mnie w robocie.
- No nie po to…
Chciałem zaprosić ciebie i Kasię na kolację.
- Oo. A z jakiej to okazji?
- Stary no, nie
będę ściemniał… żenię się – krzyknął rozentuzjazmowany.
- Łoo, Maczeta, no moje gratulacje! Stary, bardzo się
cieszę – przyznał z uśmiechem na twarzy.
- Ja też. To co,
wpadniecie dzisiaj?
- O nie, Krzysiu. Dzisiaj to ja się muszę moim synem
nacieszyć i z moją żoną porządnie przywitać. Chyba rozumiesz – zaśmiał się
cwaniacko.
- Rozumiem,
rozumiem. Do jutra się wyrobisz?
- Spróbuję – przeciągnął. – Maczeta, odezwiemy się
jeszcze jutro, okej?
- Jasne. Szerokości!
- Dzięki. Na razie.
„Pełen fałszu trans.
Znów zakładam maskę, światło w oczy, muszę grać.
Przedstawienie trwa…”
Znów zakładam maskę, światło w oczy, muszę grać.
Przedstawienie trwa…”
3-pokojowe mieszkanie w Warszawie przy ulicy Sarmackiej.
W salonie, na podłodze rozłożona była specjalna mata, na
której leżała drobna brunetka, a obok niej siedział mały chłopiec. Szymek bawił
się klockami, które kładł jeden na drugim, a później jednym ruchem ręki
niszczył swoją małą wieżę i rozrzucał klocki na cały salon. Śmiech małego Boba
– Budowniczego roznosił się po całym mieszkaniu. Mama z uśmiechem na twarzy
wpatrywała się w bawiącego się synka. Była
z niego taka dumna.
Był zdrowy. Rósł jak na drożdżach. Rozwijał się w bardzo
dobrym tempie. No ale trudno się dziwić. Przecież miał kochający dom i
wychowywał się w szczęśliwej rodzinie. Jednym słowem miał wszystko, czego tylko
potrzebuje taki mały Szkrab. A za kilka miesięcy będzie miał również
rodzeństwo.
Na wspomnienie wczorajszej wizyty u ginekologa uśmiech na
twarzy Kasi pogłębił się.
W pewnej chwili Chodakowscy usłyszeli ciche pukanie do
drzwi. W tym samym momencie zwrócili swoje twarze w stronę źródła dźwięku.
Kasia podniosła się i przykucnęła przy chłopcu.
- Baw się grzecznie, Kochanie – pogłaskała go po główce.
– Mamusia tylko zobaczy kto to – musnęła syna w czółko. – No przecież chyba
jeszcze nie tata – stwierdziła, idąc już w stronę drzwi.
Nacisnęła na klamkę. Na widok niespodziewanego gościa
mina momentalnie jej zrzedła.
Kilka minut
później.
- Słyszałam, że Marcin wraca dzisiaj do Warszawy –
zaczęła brunetka, gdy tylko zobaczyła wychodzącą z pokoju dziecięcego
Chodakowską.
- A co, w gazecie
o tym piszą? – spytała z nutką ironii w głosie.
Gość nerwowo się zaśmiał.
- Iza, po co przyszłaś? Chciałaś zaktualizować informacje
na temat powrotu mojego męża? Bo nie rozumiem jaki jest cel twojej wizyty.
- To chyba ty potrzebujesz aktualizacji informacji –
burknęła Lewińska.
- Nie rozumiem – założyła sobie ręce na piersi.
- Doprawdy?
- Iza, ja nie mam czasu na tego typu rozmowy. Może mój
mąż lubi te twoje słowne gierki, albo po prostu je znosi, bo mimo wszystko chce
ci pomóc, ale ja nie muszę i nie mam zamiaru tego robić – stwierdziła Kasia, a
jej podenerwowanie było słychać już w głosie.
Pani kurator zaśmiała się pod nosem.
- Mimo wszystko chce mi pomóc – powtórzyła. – A nie
zastanawiałaś się nad tym, czemu on mi tak pomaga? – spojrzała prosto w oczy
żonie swojego przyjaciela.
Kasia głośno przełknęła ślinę.
- Bo ojciec dziecka cię zostawił – wydusiła z siebie z
nutką zawahania.
- Kasiu, czy ty naprawdę jesteś aż tak naiwna?
- Nie rozumiem…
- Skoro nie rozumiesz to pozwól, że ci wytłumaczę. Ojciec
mojego dziecka – położyła sobie dłoń na kurtce w miejscu brzucha – wcale nas
nie zostawił. Wręcz przeciwnie. Od kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży to
cały czas mi pomaga.
- Po co mi to mówisz?
- Nie domyślasz się?
Kasia niepewnie pokiwała przecząco głową.
- To Marcin jest ojcem mojego dziecka.
- Nie wierzę ci! – Chodakowska podniosła głos.
Lewińska zaśmiała się sarkastycznie.
- Możesz mi nie wierzyć, ale faktów nie zmienisz.
- Nie chcę tego słuchać, rozumiesz?! – Kasia podeszła do
drzwi. – Wyjdź z mojego mieszkania! – otworzyła je na oścież.
Iza z satysfakcją wymalowaną w oczach po zrobieniu kilku
kroków stanęła tuż obok Chodakowskiej.
- Szymek niedługo będzie miał rodzeństwo, cieszysz się? –
jeszcze tylko spytała na „do widzenia”, po czym zniknęła za drzwiami.
„Znają imię me,
znają moją twarz, nie ból ukryty w głębi mnie.”
znają moją twarz, nie ból ukryty w głębi mnie.”
Drobna brunetka siedziała na kanapie ze spuszczoną głową.
Ręce miała skrzyżowane i oparte na kolanach. I dokładnie w takiej pozycji, bez
większych ruchów, siedziała już od 2 godzin.
W jednej chwili usłyszała
odgłos przekręcanego w zamku klucza. Ani drgnęła. Po niecałej minucie drzwi do
domu się otworzyły. Próg mieszkania przekroczył wysoki brunet. Zauważył swoją
żonę siedzącą na kanapie i wtedy jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Od
razu odłożył torbę na podłodze w przedpokoju i nawet nie zdejmując płaszcza
ruszył w stronę salonu. Nachylił się tuż nad ukochaną i chciał złożyć pocałunek
na jej ustach, jednak ona wstała ze swojego miejsca, zrobiła kilka kroków do
przodu i stanęła przy blacie w kuchni, opierając się o niego plecami.
- Co jest grane? – spytał Marcin.
– Ty płakałaś?
- Nie. Przeziębiłam się –
odpowiedziała beznamiętnie.
- To czemu ty w łóżku nie
leżysz jeszcze? – podszedł do niej. – Herbatę ci zrobię i coś do jedzenia, a ty
uciekaj do sypialni – powiedział z niesamowitą czułością w głosie, trzymając
ukochaną za ramiona.
Kasia, która do tej pory
twarz miała zwróconą gdzieś w bok, w końcu popatrzyła w oczy męża.
- Byłeś już u Izy? –
spytała.
- Nie. Umówiłem się z nią,
że ich odwiedzę w wolnej chwili, no a dzisiaj to przecież takiej nie mam –
pogładził ją po policzku. – Bardzo się za wami stęskniłem, Kochanie.
Przybliżył swoje usta do
jej warg, jednak Kasia wyswobodziła się z jego objęcia i stanęła kilka kroków
dalej, odwrócona do niego plecami.
- A w zasadzie dlaczego ty
o Izę pytasz?
- Marcin, czemu ty tak właściwie tak jej pomagasz, co? –
stanęła przodem do niego, z założonymi na piersi rękoma.
- Mówiłem ci o tym nie raz – burknął.
- Chcę żebyś to powtórzył – zażądała.
- Bo jest sama. Bo ojciec dziecka ją zostawił. Bo okazał
się być zwykłym dupkiem.
- To jest wersja oficjalna. A ta mniej?
- O co tobie do cholery chodzi?! Jaka wersja oficjalna
znowu?! – podniósł głos.
- Może ty masz jakiś większy powód po prostu? – wzruszyła
ramionami.
- Jaki większy powód?!
- Bo może to twoje dziecko.
- Zwariowałaś, tak? – popatrzył na nią z wściekłością w
oczach. – Od nadmiaru treningów ci się zwoje przegrzały? – przystawił sobie
palec wskazujący do głowy.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia?
- A co mam ci więcej powiedzieć?
- Prawdę, Marcin. Prawdę – popatrzyła na niego ze łzami w
oczach.
- Nie, z tobą naprawdę jest coś nie tak.
- Nie przeginaj, Marcin.
- Jedyną osobą, która tutaj przegina, jesteś ty, Kaśka!
- Czyli mam uwierzyć, że pomagasz jej tylko i wyłącznie
dlatego, ze jest sama, tak? Mój dobroduszny mąż - zaśmiała się pod nosem. – To jest
chore, wiesz.
- Nie. To ty jesteś chora! Z jakiejś bezsensownej
zazdrości.
- Bezsensownej? Nie bądź żałosny, Marcin.
- Mam serdecznie dosyć tej rozmowy. Wychodzę – ruszył w stronę drzwi.
- Jasne. Tak najłatwiej. Uciekać od problemów. No ale
czego się można było po tobie spodziewać. Przecież to cały Marcin: nieodpowiedzialny,
niepoważny…
- Coś jeszcze?
Podbiegła do niego i zaczęła szarpać jego płaszcz.
- Przyznaj się, no bądź raz w życiu mężczyzną. To twoje
dziecko, prawda? – krzyczała.
- Tak, to moje dziecko. Zadowolona jesteś? – wybuchnął.
Kasia jakby w jednej chwili się zmniejszyła. Z lwicy,
która właśnie walczyła, stała się nagle malutka jak myszka. Puściła poły jego
płaszcza i zrobiła 2 kroki do tyłu.
- Zadowolona z siebie jesteś? – powtórzył pytanie.
Nie odpowiedziała. Stała kompletnie bez ruchu. Oczy miała
czerwone, zeszklone, a po jej policzkach spływały łzy.
Była tylko ona. Jej ból, który przeszywał ją od środka.
Dalej mur, jedna wielka ściana. I Marcin stojący gdzieś daleko, daleko za tym
murem…
Po słowach „tak, to moje dziecko” nic do niej więcej nie
docierało. Była jakby w amoku.
- Ochłoń kobieto. I się zastanów trochę nad sobą. Na
razie!
Marcin opuścił mieszkanie trzaskając za sobą drzwiami.
Została tylko ona. I burza emocji, która targała nią od środka. To dla niej za
dużo. Za dużo.
Dopiero po dłuższej chwili do uszu młodej matki dobiegł
płacz jej pierworodnego syna. Zrobiła krok do przodu i wtedy poczuła silny ból
w podbrzuszu.
- Ała! – jęknęła.